piątek, 31 grudnia 2010

Nastroje...

Widok za oknem wciąż zachwyca. Biel się srebrzy, rozjaśnia wysmukłość drzew, świat wygląda jak na starej fotografii. Zamglone słońce snuje się między kolorami nieba i podkreśla malarskość pejzażu...

Zniknęłam z blogowego świata na kilka dni. Dzieliłam czas z M. To był bardzo domowy, zwyczajny czas, ale taki właśnie lubię najbardziej. Taki jest najszczęśliwszy. Misterium codzienności i małych rytuałów. Wieczorami celebrowaliśmy chwile przy choince i winie, przypomnieliśmy sobie z płyty kolejne odcinki "Lalki". Rozmawialiśmy, przytulaliśmy się, śmialiśmy i smuciliśmy. Czasem jest tak, jak nie chce się, żeby było. Dziś już jestem sama...

Kawa w ostatnim dniu roku smakuje jak zawsze. Turlają się po podłodze dźwięki z ulubionych płyt. Odbieram od M. telefony z drogi, obiecuję nie być smutną i nie jestem. Nie robię podsumowań, nie robię postanowień. Mam tylko nadzieję, że to będzie kolejny dobry rok...

Moje życzenia będą bardzo zwykłe. Życzę Wam, moi mili Czytelnicy, zdrowia, radości, marzeń do spełnienia i by codzienność jak najczęściej stawała się niezwykłą zwykłością...

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Poświątecznie...

Świąteczne dni minęły jak zwykle za szybko. Ulotne chwile zatrzymałam na kilku fotografiach: dumę Małego z pierwszej koszuli z krawatem, jego uśmiechnięte oczy po rozpakowaniu prezentów, ciągłość rodu na wspólnym zdjęciu dziadka, taty i wnuka :)

Święta obchodzone w towarzystwie dziecka są bardziej magiczne. Chce się chcieć. Była więc opowieść o Jezusku i nocy pełnej cudów. Jako że nie udało mi się "zorganizować" prawdziwego Mikołaja, wymyśliłam historię o tym, w jaki sposób prezenty znalazły się pod naszą choinką i cudownie było obserwować zdumienie w oczach mojego bratanka. I wszystko go zachwycało: dekoracje, zapalone świece, kolędy, nawet zimowe piosenki Stinga. A wczoraj zrobiliśmy teatrzyk i dzielnie trzymał kukiełki, choć "ręki" go już bolały w piątej minucie przedstawienia...

Dziś dom już ucichł. Tato odjechał rano. Przez cały ten czas trzymał fason, rozmawialiśmy, wspominaliśmy. I to były dobre chwile...

Zima ma się dobrze. Śniegu przybyło, świat bieli się, wydaje się być przykryty puchem i czerń drzew rozjaśnia mleczna poświata. Jest dzięki temu jakaś miękkość w krajobrazie...

Chwila pachnie kawą i smakuje bakaliowcem (przepis znalazłam w blogu Liski). Migocą lampki na choince, plączą się piosenki z jazzowego radia. Odpoczywam. Zasłużenie odpoczywam :))

czwartek, 23 grudnia 2010

Na święta...

"Na czas świąt odwieśmy skrzydła do szafy.
Wszystko, co najważniejsze dzieje się na ziemi"
                                                           /gdzieś przeczytane/

Na czas Bożego Narodzenia życzę ciepła i blasku świec, a przede wszystkim pełnych miłości serc...

niedziela, 19 grudnia 2010

Rozświetlone słońcem...

Za oknem zimowy obrazek jak z pocztówki. Tak cudnie dziś wyglądają drzewa. Zbłąkana mgła zatrzymała się na gałęziach marcepanem szadzi. Hebanową czerń ustroiła koronkami bieli. Pojaśniał świat, pojaśniało niebo błękitem i śnieg się srebrzy kryształkami mrozu...

I jestem już spokojna. Brat dojechał szczęśliwie, dziś się spotkamy u mnie, raduję się i czekam na nich niecierpliwie jakoś. A najbardziej cieszę się na czas z moim ukochanym bratankiem :)

Wczoraj wieczorem piekłam z koleżanką ciasteczka. Miałyśmy zatem dobry pretekst do spotkania, pogaduszek przy lampce wina, do wspomnień o świętach z dzieciństwa. Pośmiałyśmy się, powzruszałyśmy, a ciastka będą z naszymi sercami...

Lubię ten przedświąteczny czas z serdecznością pod naskórkiem. Lubię w tych dniach swoją tęsknotę za tymi, których już nie ma...

Chwile utkane oczekiwaniem. Czas ma teraz smak i kolor czarnej herbaty z jabłkiem i cynamonem. Cichuśko Sting mi śpiewa swoje zimowe piosenki. Tęsknię sobie za M. Medytuję serduszkami myśli. Mam uśmiechnięte oczy...

Dobrej niedzieli dla Was :)

środa, 15 grudnia 2010

Na całej połaci śnieg...

Zasypane P. Niemalże odcięte od świata. Zawiało drogi, zasypało alejki. Musiało sypać całą noc. Kiedy o poranku odsłoniłam rolety, świat wydawał się być jak z piosenki Mistrza Jeremiego, tej, którą tak ładnie wyśpiewuje Anna Maria...

Dziś mam na później do pracy. Za to lubię środy. Lubię poranny czas w swoim domu. Teraz trwa czas kawy. Wplatam jej aromat w wystukiwane literki, wysyłałam mojemu M. latawcami kawowe pocałunki. Drobiny muzyki turlają się po podłodze. Jazzowymi nutami oplatają chwile...

Zgubiłam gdzieś ostatnie dni, tak mało mnie w nich było. Próbuję zorganizować sobie przedświąteczny czas i bieganinę. Udało mi się zrobić większe zakupy, dzięki uprzejmości znajomych, którzy wybrali się do Miasta samochodem. Wypisałam kartki, wciąż nie mam prezentu dla bratowej, za to zbyt dużo prezentów przygotowałam dla bratanka. Zamartwiam się ich podróżą. W prognozach pogody same niepocieszające wieści: a to sztorm, a to zawieje i zamiecie...

Uczestniczę w rekolekcjach. Układam swoje kulawe modlitwy. Kolejny raz odkrywam piękno adwentowych pieśni, śpiewam je z radością. Chcę wierzyć, że Bóg urodzi się trochę i dla mnie...

czwartek, 9 grudnia 2010

Jeszcze i te chwile ocalić...

Taka bajkowa zima za oknem. W pejzażu świeżość i jasność bieli. Niebo jest w ciasnym płaszczu mroku, szelestem czerni mży, nie przeczuwa złotego księżyca. Za to pomarańczowe drobiny świateł lamp opromieniają uliczki ciepłą poświatą...

Cichutko uchyliłam kawałek Samotni muzyce. Dźwięki lekko opadają w chwile wieczoru. W ten wieczorny czas wplatam aromat cynamonowo-różanej herbaty. Czy można opowiedzieć smak herbaty?

Nucę coś, co sambą nie jest, ale ma ją przypominać. Światło podwajam blaskiem świec. Z tęsknoty za słońcem palę świece i ubieram się kolorowo. Kupiłam sobie golf w kolorze fuksji, ładnie komponuje się z zielenią i granatem...

A jutro przyjedzie mój M. Zielonymi listeczkami moje oczekiwanie rośnie...

Tego roku tak szybko opadają kartki z kalendarza. Wydaje mi się, że kiedyś czas mijał wolniej. Jakoś tak długo czekało się na wakacje, na kolejne urodziny, na lato u dziadków. A może to tylko takie metafizyczne złudzenie? Może świat kręci się wciąż tak samo, tylko my przyspieszamy z różnych powodów, bez tej uważności na wszystko, co nas otacza?

Takie refleksje. Przed jutrem nie robię żadnych postanowień. Ale będzie podsumowanie: to był piękny i szczęśliwy dla mnie rok. A jutro? Jutro mam urodziny...

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Uspokojenie...

Oj, jak trudno wstawało mi się dziś do pracy, jak nie chciało mi się do niej iść. Uczniowie przywitali mnie bardzo miło, mówiąc, że się stęsknili za mną i za językiem polskim. Po szkole kręcili się dziś Mikołajowie i częstowali słodkościami. Sympatycznie więc było...

Odwilż za oknem, kapie z dachów, śnieg poszarzał, niego w popielatych odcieniach jakieś senne.

Rozjaśniam chwile bursztynowym światłem lampki. Bronię się przed sennością kolejną kawą, a zwykle pijam jedną o poranku. Włączyłam kupioną w prezencie dla siebie samej najnowszą płytę Magdy Umer "Noce i sny". Świerszcze słów mi szeleszczą i szemrzą. Jest w nich piękny smutek, tak charakterystyczny dla Pani Umer. We wstępie Pieśniarka napisała: "Ta płyta jest mi więc potrzebna do szczęścia i nieszczęścia. I marzyłabym, aby była potrzebna ludziom". Mnie jest potrzebna...

Mrok tak szybko podchodzi pod okna. W złotych światłach ulicznych lamp niebo wydaje się mieć odcień indygo. Coraz bliżej grudniowy Wyjątkowy Czas Bożego Narodzenia. Obiecuję sobie wziąć udział w rekolekcjach, być wdzięcznością, nie przegapić cudów, także sprawiać je...

piątek, 3 grudnia 2010

Ze spokojem w kącikach oczu...

Świat wciąż w białej sukience. Pięknie wygląda zieleń krzewów bukszpanowych w igiełkach mrozu. Gdzieniegdzie czerwone korale jarzębin ożywiają biel. I takie dziś cudowne światło w zatoce szafirowego nieba. Delikatność słońca wydobywa malarskość krajobrazu, rozświetla wysmukłość drzew, rozmywając ich kontury jakby pędzlem impresjonisty. Ponad dachami domów snują się siwe smugi dymów, spowijając pejzaż w jakąś melancholię...

Dziś mój bratanek ma urodziny. Kończy pięć lat. A mnie się wydaje, że to było tak niedawno, kiedy był kruszynką nowo narodzoną i przyniósł nam wszystkim tyle szczęścia. I żal mi, że życzenia przekażę mu przez Skype, a prezent przez kuriera, że tylko tak mogę dzielić z nim i jego rodzicami ten dzień...

Domowe chwile mijają niespiesznie. Rozpieszczam się tą niespiesznością, ale też zaprowadzam ład w mieszkaniu, wstawiłam pranie...

Piątki są prawie sobotami, a jednak nimi nie są i to jest w nich urocze. Minuty snują się muzycznie. Na talerzyku cząstki mandarynek i zielona herbata w białym kubku. Ogrzewam dłonie jego gorącem. Spokój drobiazgów i dotyk słów z listów od M. Cynamonowy aromat świecy rozjaśnia przestrzeń. Zaraz zasiądę w swoim zielonym fotelu, owinę się słowami czytanej książki i ciepłem rudego koca...

czwartek, 2 grudnia 2010

Między niebem a przestrzenią...

A wczoraj gwiazdy były tak blisko, na wyciągnięcie dłoni, jakby rozsiadły się na balkonie. Mrozem rozświetlone zaglądały w moje okno i złociły mi wieczór. A potem wiatr jak ziarnka maku je rozwiał. Po północy niebo zaczęło wirować płatkami śniegu, ich piękno wydobywało z mroku pomarańczowe światło ulicznych latarń...

Dziś zaokienny krajobraz jak z bajki. Srebrzy się, bieli, rozkwita puchem. A w alejach drzewa jak z zaczarowanych ogrodów w kryształowych koronkach śniegu. Zmarznięte gawrony na przeźroczystych nitkach wiatru unoszą swój gawroni krzyk. Sikorki, swymi żółtymi brzuszkami, ożywiają krajobraz tak, że nie jest on czarno-białą fotografią...

Zdrowieję. Lepiej już z moim głosem, coraz mniej przypomina głos czarownicy. Raczę się malinową herbatą, wygrzewam pod kołdrą, czytam. Raz po raz włączający się piec uzmysławia mi, jak zimno musi być na świecie...

Dziś jestem z jasnym niebem w oczach, z zieleniejącym sercem i z muzyką Stańki, który chyba trąbkę pomylił z księżycem...

piątek, 26 listopada 2010

Jednym szeptem...

Pierwszy śnieg pada. Drobne gwiazdeczki wirują w powietrzu lekko i finezyjnie. Świat w koronkach przymrozku, w delikatnej marcepanowej bieli, dachy i pola przykryte puchem. Jasno, świeżo, migotliwie. Kiedy o poranku odsłoniłam rolety, świt różowiał i wydawało się, że czerń drzew jaśnieje welonem światła spowita...

Dziś bardzo przykra wizyta taty u mnie w pracy. Takie jego zachowania niszczą mój spokój. Sprawiają, że mam ochotę nakrzyczeć na niego, choć wiem, że to i tak niczego nie zmieni, jego nie zmieni. Od tak dawna nasza więź jest równocześnie pozytywna i negatywna. Męczy. Boli...

Jestem już w domu. Jeszcze w ciszy. Potem posłucham
Stańki. Od kilku dni słucham i wciąż nie mam dość. "Dark Eyes". Pięknie
wycisza, czaruje dźwiękami trąbki, idealna na uspokojenie myśli, na chwile oczekiwania...

Bo ja oczekiwaniem dziś jestem, radością i niecierpliwością. Dopiero wieczorem powitamy się na peronie z M. Odliczam godziny i nie pozwolę sobie zepsuć tej radości...

środa, 24 listopada 2010

Snując się...

Poranek z wirującymi płatkami śniegu, które topnieją szybko, a świat jest wciąż szary. Niebu potrzeba światła, kilku nut wyrazistego błękitu i łagodności w krajobrazie...

Lubię środowe poranki, snucie się po domu w koszuli nocnej i nastrajanie się do bycia. Włączam radio, by turlały się dźwięki, by ubarwiły zaokienną bezbarwność. Tańczę przez chwil kilka. Parzę kawę i porannie rozmawiam przez telefon z M. Bez tych pogaduszek dzień byłby niepełny...

Z sentymentu zamawiam płytę "Bajki Brzechwy" na prezent mojemu bratankowi. To płyta mojego dzieciństwa. Odsłuchiwana aż do zdarcia. Pamiętam jej magiczny klimat, piosenki i wspaniałe głosy: Kwiatkowska, Hańcza, Krafftówna, Rysiówna i Michnikowski. Z radością posłucham z synkiem mojego brata...

Frank Sinatra swoim głosem ulepsza chwile :)

Dobrego dnia życzę Wszystkim tu zaglądającym...

poniedziałek, 22 listopada 2010

W szarych oczach popołudnia...

Dzień w muzyce z deszczu. Kapie, plumka, szemrze, szeleści. Płyną ulice, w źródłach kałuż przegląda się niebo poszarzałe tysiącem drobnych zmarszczek. Powietrze przesycone zapachem wilgoci, wiatr wędruje obłokami, nagie drzewa w alei atramentową czernią patetycznie znaczą krajobraz. Szarówka za oknem...

"I dni tak lekko biegną nie wiadomo dokąd"...

Po pracy wymykam się czasowi. Podkreślam jego abstrakcyjność ignorowaniem zegara. Moje popołudnie złoci się płomykami świec, migoce wiązkami światła, fosforyzuje metafizycznie waniliowym aromatem...

Odsłuchuję raz po raz Adagio in G Minor Albinoniego. Jest w tym utworze jakiś smutek pasujący do listopada i do zaokiennego pejzażu...

Chwila smakuje czekoladą na gorąco, po to, by nie ulec chandrze...

środa, 17 listopada 2010

Taki to miękki czas...

Dziś świat w szarym płaszczu z deszczu. Brak słońca i brak światła. Bezlistne drzewa. Popielate żagle chmur podszyte melancholią. Za oknem już ciemno i wiatr gwiżdże. Tak ładnie wyglądają widziane z okna, rozedrgane punkciki pomarańczowego światła ulicznych lamp. Sprawiają, że niebo nabiera grafitowych znaczeń...

Po powrocie z pracy potrzebowałam zdrzemnąć się piętnaście minut. Tyle potrzebuję, by nabrać sił na dalsze bycie...

Domowe popołudnie. Miękki czas. Smak czekolady z filiżanki w anioły. Dla ogrzania oczu blask świec pachnących cynamonem, dla ogrzania serca piosenki z jazzowego radia...

Od wczoraj moja dusza rudzielca cieszy się odświeżonym kolorem włosów...

"Opowieści chłodnego morza" P.Huellego to książka bardziej do odczuwania niż do czytania. Opowiada o przemijającym świecie, o poczuciu utraty, o poszukiwaniu prawdy. A w tle chłodne, szumiące morze i samotność bohaterów...

Za oknem leje jak z cebra. A ja mam czas na chwile bez planów :))

poniedziałek, 8 listopada 2010

Wydłużając wieczorowi rzęsy :)

Czy listopad może być ładny? Taki malowany szarą kredką, bezsłoneczny, bez światła, bez kolorów. W płótnie mgieł, z drzewami kreślonymi hebanową czernią, z popielatym tweedem nieba, ze smutkiem w powietrzu...

Teraz za oknem wielki wiatr i rytmiczne stukanie deszczu. Na szybach zatrzymują się krople do łez podobne. Migocą pomarańczowe, rozmazane światła ulicznych latarń. Ciepłem wibrują kaloryfery...

Gorzka jest historia życia Wiery Gran. Czytam książkę Tuszyńskiej...

Z głośnika sączy się jazz. Koi, kołysze, rozmarza. Mantruję myślami o M. Wieczór w jesiennym skupieniu nad herbatą Earl Grey. Smakowita kandyzowana żurawina. Cynamonowe świece pachną tylko dla mnie. Zachwyt muzyką. Billie Holiday śpiewa jak anioł...

Zupełnie przypadkiem odkrywam, że ktoś fragmentami moich notek podpisuje zdjęcia. Zdjęcia samochodów. To nawet zabawne...

sobota, 6 listopada 2010

W szarości trwam...

Szary deszcz układa się perełkami kropel na szybach. Za oknem rzeczywiście listopad. Niebo w niedopowiedzianym kolorze. Drzewa jak namalowane ołówkiem. Gawrony w efektownej, fioletowej czerni hałasują wśród nagich gałęzi.  Świat w kałużach. Brak światła i coraz bardziej spłowiałe barwy. Jakaś nostalgia w powietrzu...

Tydzień minął mi jakoś szybko. Za szybko. Rano, kiedy dzwonił budzik, budziłam się rozczarowana, że noc minęła. Dni wypełnione były pośpiechem. Wczoraj kolejne szkolenie, chyba jedno z ciekawszych, na których ostatnio dane było mi być. Zmęczona jestem...

Sobota wdzięcznie się toczy. Przestrzeń mojego domu w zapach kawy spowita, turlają się dźwięki radiowego grania, wskazówki zegara dziś powolne bardzo...

I teraz odczuwam sobotnie zadowolenie. Po kociemu moszczę się w fotelu, czytam. Do śniadania nowe WO, a na potem mam do przypomnienia sobie "Pulpecję" Musierowicz. Jakoś potrzeba mi na dziś ciepła i humoru. Lubię wracać do książek Pani Musierowicz i wciąż nie mogę się zdecydować, która z bohaterek jest moją najbardziej ulubioną...

A deszczowa, zaokienna melancholia szeleści tęsknotą za słońca złotem i niebieskością nieba...

piątek, 29 października 2010

A niebo udaje beztroskę...

Świat dziś otulony białą koronką szronu. Niebo wyostrzyło igiełkami mrozu swoją niebieskość. Z okna mojej sypialni widzę smukłą, majestatyczną czerń drzew. Październik bezszelestnie wychodzi z pejzażu, coraz krótsze oddechy kolorów, promienie słońca zimne, zmarszczki na liściach...

Coraz zimniej, marzną ręce, marzną stopy, marzną myśli, na drzewach liści mniej...

Listopad już wybiera sobie barwy i zapach. Usiądzie "tyłem do światła" w spiralach szarości. "Listopad niemal koniec świata", powrócą motywy deszczu, czasem wdepnę w kałużę smutku...

Dziś tęsknię za żółtymi tulipanami...

W piątki mam na późniejszą godzinę. Smakuję więc poranny czas. Kawą się raczę z czułej filiżanki, słucham jazzowego radia, patrzę na zaokienny krajobraz z kroplą mlecznej bieli...

Po lekcjach wyjadę do wujostwa. Jutro posprzątam grób mamy, poopowiadam co u mnie, będę niezmienną tęsknotą...

piątek, 15 października 2010

W woalkach mgieł jesiennych...

Świat we mgle prześwietlonej słońcem przypomina impresjonistyczne obrazy Mistrzów. I drzewa dziś wyglądają cudownie, rozedrgane swymi kolorami, dziś bardziej pastelowymi, miękkimi od światła. I niebo się uśmiecha...

Mam dziś na później do pracy. Są tego plusy i minusy. Dobrze jest posnuć się porannie po domu, dobrze pozwolić sobie na niespieszność. Moje "na później do pracy" spowodowane jest tym, że w tym roku mam mniej godzin, nie ukrywam, wolałabym mieć ich więcej...

Teraz czas kawy. Otwartym oknem wsnuwa się chłodne powietrze z tymi charakterystycznymi nutami zapachu jesieni. Cicho śpiewa Ewa Błaszczyk. Radośnie mi jest, bo wieczorem przybędzie mój M. Zieleń moich tęczówek rozkwitła oczekiwaniem, niecierpliwość drży w koniuszkach palców...

Dopiero dziś w mojej szkole odbędą się uroczystości z okazji wczorajszego święta. Bardzo wiele tych świątecznych dni, na przestrzeni lat, zapisało się wdzięcznie w mojej pamięci, ale mam też takie wspomnienia, dzięki którym wykreśliłabym to święto z kalendarza...

Zatem dziś będę ustrojona na galowo. Tak naprawdę nie umiem być do końca galowa czy klasyczna. Zwykle przełamuję czymś taki strój. Czasem jest to zielony kwiat z wełny, barwny szal, brosza, duże korale, kolczyki z innej bajki. Dziś będą to kolorowe rajstopy :)

Serdeczności zostawiam dla Wszystkich tu zaglądających. Jak dobrze być w piątku :)

środa, 13 października 2010

Porannym skrótem...

Poranek zatracił się w mgle perłowej, nieprzezroczystej, mlecznej. Sennie, mokro, brak słońca, niedosyt światła. Niebo mży szarością i udaje beztroskę. Krajobraz zaokienny rozedrgany i nieco rozmazany. A u mnie świat pachnie kawą i smakuje owsianymi ciasteczkami...

Lubię środy za późniejszą godzinę rozpoczynania pracy. Ocalam drobiny środowych porannych chwil. Dziś głaszczę srebrny czas w pelerynie z mgieł, otulam się dźwiękami "Trójkowego" grania, nastrój zaprawiam muzyką, staranniej maluję oczy, wydłużam spojrzenie czernią tuszu...

Ostatnio jakoś mniej magii w moim życiu...

Wczoraj byłam w Miasteczku, by odświeżyć odcień swych rudych włosów. Moja pani fryzjerka jest artystką. Uśmiecham się do lustra i do moich nowych granatowych zamszowych kozaków. Tak niewiele trzeba, by poczuć się ładniej :)

Październik ucieka jakoś tak szybko. Dni mijają w stałym rytmie: dom-praca-dom. Staram się odbyć codziennie krótki spacer. Mieć czas na oczarowanie barwami, na szelest liści pod stopami, na jesienny zapach powietrza. To takie małe ucieczki...

sobota, 25 września 2010

Wrześniowa rapsodia...

Ulubiona sobota mija swoim rytmem i moimi rytuałami. Poranna kawa na balkonie w bursztynowym, wrześniowym słońcu, doczytywanie "Zwierciadła", ładzenie domu potem, bo w cosobotniej krzątaninie domowej jest jakiś sens...

Dzień dziś pełen światła, pełen połyskliwych światłem kolorów. Migotaniem słońca snuje się liści rapsodia wrześniowa. W powietrzu fruwają nuty purpury, wyrazistych żółci, zgaszonej miedzi, rdzawych brązów, intensywnych fioletów wrzosowych i płomiennej czerwieni. Brzozy się złocą, kraśnieją klony, mosiądzem błyszczą liście. Na niektórych drzewach wciąż zieleni tyle jeszcze. Taka jesień to moja pora. Taką jesień uwielbiam...

Zegar zwolnił swoje tiktaki. Niebo w weekendowej beztrosce, w tym odcieniu błękitu, który zachwyca i spokojem koi...

Dopiero wywołałam zdjęcia z wakacji. Uśmiecham się do zatrzymanych na nich chwil, tych z Małym i jego rodzicami, tych z M. Lubię te obrazy dobrego czasu, układam je w albumie, często oglądam, wspominam, wskrzeszam czas...

Mam w wazonie amarantowe astry. Snującymi się jazzowymi nutami ogarniam haiku chwil. Ostatnio więcej czytam. Jesień to dobra pora dla słów...

I myślę sobie, że jesienne popołudnie to idealny czas na jabłko z cynamonem pieczone w piekarniku...

środa, 22 września 2010

Przyprawiając chwile...

Popołudnie w miodowym świetle, w półprzezroczystym błękicie. Czas przebiera się w miedzianoczerwone, szafranowe i brązowawe liście. Trawy z pokorą żółcieją. W zakamarkach nieba ptaki skrzykują się ku odlotom...

Ostatnio dużo pracy, obowiązków i spraw do załatwienia. Chwilami jestem bardzo zmęczona. Znowu odczuwam bóle żołądka, nerwobóle. Na niektórych lekcjach w pierwszych klasach słyszę swój poirytowany ton. Jestem oficjalna, oschle rzeczowa i mało wyrozumiała. Wrócę do siebie zwykłej, kiedy wypracujemy z pierwszakami zasady współpracy...

Zebranie z rodzicami zaowocowało pomysłem zorganizowania wycieczki. Dyrekcja wyraziła zgodę. Cieszę się, jestem wychowawczynią trzeciej klasy, więc to będzie nasz ostatni, wspólny wyjazd...

Dom jest spokojem, odetchnieniem, bez "muszę", "trzeba", "powinnam". Cieszy mnie Zatrzymanie tu i teraz, wystu
kiwanie literek, smak zielonej herbaty o smaku mandarynki, przypominający lato. Mam otwarty balkon, ciepłe powietrze się wsnuwa. Pachnie późnym sierpniem...

środa, 15 września 2010

Małe chwile...

Zmęczona jestem tym dniem deszczowym, przeziębieniem i zimnem. Ratuję się "Fervexem", malinową herbatą z miodem i ciepłym pledem w pastelowe pasy. Nie taki miał być początek jesieni. Miałam łapać ostatnie promienie słońca, łagodniejsze, nieco przymglone, właśnie za to ulubione. Miałam owijać się w złocistość, szurać liśćmi i kasztany zbierać. Tymczasem świat rozdzwoniony sygnaturkami deszczu, pełen parasoli, szary i smętny, a ja skurczona z zimna, z nieromantycznym katarem...

Dni opadają tak szybko. Jakoś mało mnie w nich...

Ciemność zaokienną rozprasza miodowe światło lampki z wiklinowym kloszem. W półmroku ładnie wyglądają astry w wazonie. Herbata w białym kubku. Piosenki Starszych Panów Dwóch w dawnych wykonaniach. Małe chwile. Takie do zapamiętania...

sobota, 11 września 2010

Wrześniowo, pastelowo...

Złociście dziś, świetliście i jesiennie. O poranku satynowa mgła snuła się nad światem, rozmywała delikatnie kolory pól i drzew w alei, prześwietlona słońcem nikła gdzieś, a niebo stawało się przezroczystością. Piłam kawę na balkonie, syciłam oczy wrześniowym pejzażem, w którym przepych barw jesiennych, ale i zieleni dużo...

Popołudnie pachnie herbatą z cynamonem. Dom jest ciszą. W drewnianej misie kolory jabłek z zatrzymanymi drobinami słońca. W martwej naturze kuchennego stołu istotną rolę odgrywają astry w kamionkowym wazonie, a właściwie kolory ich strzępiastych płatków: cudne amaranty, soczyste purpury i pastelowe fiolety. Uwielbiam astry. Za kolory właśnie, za podobieństwo do chryzantem, za malarskość jakowąś...

Zauważyłam ostatnio, że szybciej przychodzi zmrok. Tak miękko i kocio podchodzi pod okno, ale dość szybko wieczór wyostrza czernią. Wtedy też czas wyraźnie zwalnia, a nade mną tęsknota szeleści...

Wieczorami tęsknię za rozmową, za piciem herbaty wspólnie z M., za tym, by można było sobie opowiedzieć dzień nie tak jak w telefonicznym skrócie, by pobyć ze sobą blisko. Nie udało nam się spotkać w ten weekend, dopiero w następny się zobaczymy. Jesteśmy więc w rozmowach telefonicznych, kreślonych literkach i latawcach myśli słanych priorytetami :)

Za oknem ptaki kołują gromadami, jakby ćwiczyły odlotu czas. A jesień dziś w woalkach babiego lata. Idę więc w ogrodu ścieżki po zachwyty...

piątek, 10 września 2010

Lubienie...

Dziękując za wyróżnienie Proszalnemu, postaram się wymienić swoje lubienia. Tyle że ja strasznie dużo lubię :)))

Lubię (kolejność przypadkowa):
niebo z wschodami i zachodami słońca, chmurami, barwami spokoju i niepokoju, kwiaty w wazonie ( mogą być nawet suche liście, trawy, gałęzie, jarzębiny),
swój dom,
czas z M.,
malarstwo Chagalla,
literaturę,
swoje drobiazgi i rytuały,
smutną muzykę,
ludzi i ich światy,
bycie blisko natury,
i...siebie w oczach M.

I złotą jesień, umiarkowane temperatury, wiatr, deszcz, gorzką czekoladę, swoją pracę, kolory, smutek, śmiech, samotność,
kropki, myślniki, przecinki i wielokropki, ogrody, spokój, ciszę itd. :)))

A do zabawy zapraszam każdego, kto ma ochotę podzielić się swoimi lubieniami :)
Można je zapisać w swoim blogu albo w komentarzach u mnie. Pozdrawiam piątkowo :)

środa, 8 września 2010

Jesiennie...

Znowu tak szybko opadają dni. Noce są zbyt krótkie, budzik nazbyt głośny. Ale dziś jest inaczej. Dziś idę do pracy na późniejszą godzinę. Tak będzie w każdą środę, dzięki temu mogę mieć w środowe ranki namiastkę wakacji...

Poranek pachnie kawą i smakuje niespiesznością. Poranny telefon od M. rozprostował moje nocne myśli. Niebo spogląda szarością, słońce gdzieś jest w lekkiej mgle. Wirują na wietrze liście lecące z drzew. Tak, to już jesień i inne światło, inne kolory...

Wczorajsze popołudnie spędziłam pod kocem z książką "Ciotka Julia i skryba" i z herbatą w kubku, bo w jesienne dni jakoś lepiej smakuje herbata z kubka właśnie. Chyba nawet wolniej stygnie. A potem włączyłam sobie Davisa i czytałam listy od M. Ostatnio bardziej dokucza mi nasze osobno...

Za oknem właśnie zaczyna się deszczowa piosenka...

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Motywy...

Zrobiło się zimno, liście nasączają się jesienią i świat pachnie już Tuwimem. Przegapiłam zapach mirabelek świadczący o końcu lata, ale odnotowuję aksamitne fiolety śliwek i pierwsze wirujące na wietrze opadające liście. Pola ucichły, deszczem zmatowiał krajobraz. Srebrnymi smugami mgieł pisane są ikony poranków...

Nie pisałam ostatnio...
Z jakimś lękiem dziś kreślę literki. W statystykach mam wejścia z miejscowości, które są blisko mnie...

Ostatnie dni to dobra obecność M.

Kupiłam dziś malinową herbatę i cynamonowe świece. Na jesienne nastroje...
Tak naprawdę jednak chcę jeszcze letnich dni, rozświetlonych słońcem, rozświegotanych ptasią muzyką i pełnych światła...

Po czwartkowej radzie bez entuzjazmu wracam do pracy. Wierzę, że kiedy szkolna krzątanina zacznie się na dobre, więcej będzie we mnie entuzjazmu i chcenia...

czwartek, 19 sierpnia 2010

Talizmany chwil...

Szarość przedpołudniowej godziny i szarosrebrzyste niebo za oknem. Wilgotne powietrze wchodzi przez otwarte okno, pokój napełnia się szelestem drobniutkich deszczowych kropel. Improwizacja nut połączonych harmonią przypadkowości. Ulotność. Przestrzeń mojego domu muśnięta jest aromatem kawy i bladoróżową barwą płatków dalii. Czas istnieje nieistnieniem...

Za szybą rude grzywy kasztanowców podpierają spłowiałe niebo bez odrobiny błękitu. Od podłogi do sufitu kołysze się szept Anny Marii. Powietrze zliryczniało, zapętlam się nastrojami w pastelowych odcieniach tych szeptów, które przysiadają gdzieś między rzęsami.
Dzielę się na drobiny muzyki i metafory w zielonym odcieniu spokoju...

Spakowałam kolejny raz w te wakacje walizkę. Wybieram się do M.

Motyl oczekiwania drży na moich wargach...

środa, 18 sierpnia 2010

Między wczoraj a dziś...

Od kilku dni świat jest jak malowany szarą kredką. Za oknem deszczowo i chyba zaczyna się już sezon na skarpetki zakładane na zimne wieczorami stopy. I chociaż lubię deszcz, to jednak wolałabym jeszcze mieć w oczach miodowe, sierpniowe słońce...

Jest we mnie jakiś smutek. Może deszcz go przyniósł. Ostatnio mam wrażenie, że wskazówki zegara cofają się, a oczekiwanie przerasta mnie. Snuję się po domu, mam listopad w duszy, tkwię między telefonem a skrzynką mailową i zamyślam się słowami Nosowskiej, że jest kilka takich miejsc, gdzie wczoraj nie istnieje. Tak, wczorajszy dzień, a właściwie wieczór wyrzucam z pamięci...

Bohaterki książki, którą czytałam żyły "skazane przez bezlitosne fatum na nieszczęśliwą miłość, samotność, zemstę". I nie była to aż tak porywająca książka, jak napisano w rekomendacji, porównując ją do "Stu lat samotności" Marqueza, ale dobra na lato. Mnie spodobał się baśniowy klimat tej opowieści, tajemniczość i subtelnie nakreślone portrety kobiet. Momentami drażnił nieco egzaltowany styl...

Teraz jest idealna chwila na aromat karmelkowej herbaty...

Kasztanowcom zrudziały grzywy. W oczekiwaniu na jesień zielenią się im na gałęziach kolczaste kulki. A ja słucham od rana Davisa na przemian z Chopinem i czuję, że jesień już blisko...

czwartek, 12 sierpnia 2010

Cienka linia...

Niebo spokojnym błękitem kołysze poranny czas. Światło dodaje urody dojrzałej zieleni. Mój świat pchnie kawą, po podłodze migotliwie turlają się dźwięki Muzyki Świata. Liryczna to płyta, nieco smutna, ale pozwala się rozmarzyć tak wakacyjnie jeszcze...

Pomidory, papryka, cukinia i bazylia o tej porze roku stają się często podstawą moich dań obiadowych. Zaś popołudnia ozdabiam malinami i brzoskwiniami...

W sierpniowym powietrzu stygnie lato. Sierpień ma w sobie zapowiedź końców, bo i koniec wakacji, koniec niespieszności, koniec ogrodów, długich dni, lekkich strojów, ptasich szczebiotów, wakacyjnego podróżowania. Ale lubię sierpień. Za wyciszenie, za pastelowe słońce, za rozgwieżdżone nocami niebo,
za makatki kwiatów, za korale jarzębin, za woalki babiego lata, za przyrodę w półśnie, za przedsmak jesieni. I lubię sierpień opisany przez Schulza w jego opowiadaniu...

Przenoszę nieobecność M. kaligrafią liter na zielone kartki papeterii. Cienką linią tęsknoty znaczę siebie...

wtorek, 10 sierpnia 2010

Powroty...

Na szybach deszczowe witraże. Dziś świat przegląda się w kałużach, a niebo jest szarą melancholią. Chwila smakuje kawą i jest w pastelowych kolorach cynii, które wczoraj na powitanie podarowała mi koleżanka...

Wczoraj wróciłam od brata. Choć lubię bardzo być tam, dobrze jest wrócić do siebie. Czas jak zwykle minął bardzo szybko. Dni wypełniał mi Mały. Chciałam jak najwięcej chwil spędzić z nim, bo zobaczymy się kolejny raz dopiero w święta. Uwielbiam synka mojego brata, uwielbiam jego dziecięcość, ciekawość świata, tysiące zadawanych pytań, wyobraźnię, wspólne wyprawy i zabawy. Obfotografowałam go sobie, nagrałam kilka naszych rozmów.
Już za nim tęsknię...

Kiedy tam jestem, pozwalam uwodzić się widokom i krajobrazom. Lubię skały o dziwnych kształtach i barwach, chłodne morze i kamieniste plaże, małe drewniane domki w spokojnych kolorach, brzozy, wrzosy. Znowu odwiedziliśmy Łabędziową Zatokę i zachwycałam się jej malarskością. Spacerowaliśmy uliczkami Geteborga i nabrzeżem portowym. Zadziwiał mnie spokój tego miasta, stonowane kolory, niespieszność ludzi i wielość zieleni...

Tam prawie już jesiennie. Chłodniej i deszczu więcej...

Z piękną i mądrą książką się spotkałam. Wieczorami smakowałam słowa opisujące świat pełen ładu, harmonii i urody. Świat dawnego Podola. Miałam wrażenie, że słowa pachną, dotykają kolorami, a czas nie istnieje, bo główny bohater, Pradziadek, żył poza nim w bliskości natury, w spokojnym rytmie codzienności na pozór zwykłej. To "Biały kamień" Anny Boleckiej jest tą prozą pełną magii i piękna...

wtorek, 27 lipca 2010

Pełnia lata...

Dziś niebo afirmowało surrealizmem chmur. Takie chmury mógł namalować Mistrz Dali. Takie chmury pozwalają wyobrażać sobie inne światy, przywołują dzieciństwo i konkursy na opowiadania o krainach z obłoków. Urządzaliśmy je sami dla siebie, my dzieciaki ze wspólnego korytarza. Nigdy się nie nudziliśmy...

Jestem trochę opalona tego lata. Czuję się ładnie. Z lubością ubieram swoją długą, piękną spódnicę w kolorze kiwi i wpinam kolczyki z bursztynem o agrestowym odcieniu zieleni...

Żyję obok czasu. Często się śmieję. Znajduję chwile na spotkania i rozmowy. Czuję się wolna od pośpiechu. Dużo czytam. Przed snem wiersze S. Heaneya, które podarował mi M. Są one zapisem chwil obcowania ze światem i doświadczania jego cudów, rejestrem wspomnień malowanych barwnymi słowami. Popołudnia zaś spędzam z panią Dalloway. Urzeka mnie w niej to, że potrafi znaleźć sens w codzienności, zachwycić się drobiazgami...

Lubię swój dom. Szczególnie przed wyjazdem. Wtedy rośnie moja czułość dla rzeczy, ulubionych filiżanek, kubków, płyt, rytuałów W piątek wyruszam z bratem do nich, więc te dni do piątku będą bardzo domowe. I jutro przyjeżdża M. To będzie święty czas na bliskość...

Przedwieczorne niebo, prześwietlone jasnością, ma w
sobie pamięć o okrągłym księżycu w kolorze campari i goryczkę mojej
bezsenności. Jeszcze przed świtem na niebie trwała pełnia. A może
jednak niezauważalnie uszczknięta już?

sobota, 24 lipca 2010

Niebo się nie kończy...

Czas domu i czas kawy. Niespieszny poranek z samą sobą i rytuałami ulubionymi. Za oknem deszczowa piosenka. Od wczoraj pada. Powietrze inaczej pachnie, inaczej dotyka, szare chmury przeglądają się w kałużach. Lżej światu i mnie, lżej oddychać, lżej być. Dziś świat jest zachwycająco świeży i pięknie pachnie wilgocią...

Wczorajszy dzień spędziłam z bratem i jego rodziną. Najmilsze chwile to te z Małym. Byliśmy na spacerze, pokazywał mi gniazdo bocianie i z takim przejęciem opowiadał o bocianiątkach. Rozczulająco sepleni. Jest bardzo ruchliwy, samodzielny, śmiga na rowerze i mówi o sobie, że jest Jankiem pancernym :))

Dziś trochę lata zamknę w słoikach. Umyłam już ogórki, słoiki. Dom pachnie koprem i czosnkiem...

I dziś będzie gospodarczo. Uładzę dom. Poprasuję pranie pachnące słońcem. Przygotuję makaron ze szpinakiem. A popołudnie będzie zatrzymaniem. Będę celebrować próżnowanie. Mam wiśniowe lody i "Blaszany bębenek" do czytania...

środa, 21 lipca 2010

Mnożenie bytów...



Czas pod innym niebem dobiegł końca, od wczoraj jestem w domu. Takim, jak na fotografii, światłem obwiedzione były wieczory i krajobraz podziwiany z tarasu widokowego niedaleko naszej kwatery o wdzięcznej nazwie "Malwa". To było ciche i spokojne miejsce, a gospodarze gościnni, życzliwi i serdeczni...

Akwarele chwil. Jezioro Wdzydzkie (zwane Kaszubskim Morzem), leżenie w cieniu i spoglądanie w niebo, które zlewało się z kolorami wody, szelest trzcin, dotyk wody podczas kąpieli, lekkie kołysanie fali, zapach lasu, ognisko, kolorowe leśne kwiaty, świerszcze, turkusowe ważki, jazgot rybitw, burza w nocy i rzęsisty deszcz, przynoszący orzeźwienie, kryształowe powietrze, pierogi z jagodami, smażony sandacz i sielawy, bycie ze sobą jeszcze serdeczniejsze i bliższe...

Wyprawa rowerami wodnymi i dokuczliwe słońce, które spiekło nas tak bardzo, że potrzebna była pomoc lekarska i dni dochodzenia do siebie, by było jako tako...

W ostatni dzień odwiedziliśmy Gdańsk. Ostatni raz byłam tam na wycieczce w klasie maturalnej, zapomniałam już jak tam jest, zapomniałam, że Gdańsk jest tak piękny. Spacerowaliśmy brzegiem Motławy, zachwycaliśmy się barokowymi kamieniczkami i architekturą ryglową. I spędziliśmy niezwykłe chwile, wędrując chyba najpiękniejszą uliczką Starego Miasta- ulicą Mariacką. To malownicze, magiczne miejsce z rzędami starych kamienic, galeriami, sklepikami z bursztynem i klimatycznymi kawiarniami zaczarowało nas swą wyjątkowością ...

A ku wspomnieniom zatrzymaliśmy ten czas na wielu fotografiach :))

poniedziałek, 12 lipca 2010

Zanim podróż się zacznie...

Zajrzałam jeszcze na chwilę. Walizkę mam już spakowaną. Udało mi się zmieścić wszystko co niezbędne i zbędne. Krzątam się po domu, zaprowadzam ład po burzy związanej z tym pakowaniem. Urządzam sobie i swojemu domowi pożegnalne popołudnie, to moja nieodłączna część podróży...

Dziś wieczorem wsiądę w autobus, mam nadzieję, że z klimatyzacją :), a potem wyruszę przed siebie na spotkanie z M. i naszymi kolejnymi wakacjami...

I jadę po kolory, zdarzenia, wrażenia, impresje, westchnienia innego nieba nad głową, po ciszę lasów, bezludność ścieżek, wieczorne rozmowy gwiazd, zapach jeziora przed zmierzchem. To musi być piękny czas :))

Zatem do poczytania za kilkanaście dni. Pozdrawiam Wszystkich tu zaglądających...

sobota, 10 lipca 2010

Po mojemu...

Rozświetlone przedpołudnie, falisty, rozedrgany słońcem pejzaż, duszny zapach lata. Sobota gra światłocieniami i barwami pól pożółkłych, polerowanych codziennym słońcem. Świetlistość filtruje głęboką zieleń i wybujałe kolory ogrodowych roślin. Nieruchome powietrze. Płomienne pelargonie za oknem...

Porankami chłonę lato na swoim balkonie, delektując się chwilowym chłodem i zapachem kawy. Potem dzień cały unikam słońca, dopiero wczesnym wieczorem oddycham kolorami nieba, kiedy słońce zachodzi najpiękniej w całym roku...

W WO artykuł o Elżbiecie Czyżewskiej...

Chwila ma teraz smak malin i waniliowych lodów. Davis koloruje czas melancholią w wyrazistym odcieniu turkusu i wystarcza do szczęścia. Jest tak po mojemu...

Układam w myślach same szczęśliwe zakończenia spraw, które powinny się w najbliższym czasie rozstrzygnąć. I chyba nawet coraz mniej się boję...

środa, 7 lipca 2010

Spod lekko przymrużonych oczu...

Uspokojone srebrnym szumem wczorajszego deszczu powietrze dziś inaczej dotyka, inaczej pachnie. Słońce jest nieco rozleniwione, ale ja lubię taką umiarkowaną ciepłotę. Błękitem nieba wędrują miękkie baranki obłoków. Popołudnie wiąże chwile szmaragdową zielenią zaokiennych drzew...

Jako że pogoda sprzyjająca, wybrałam się rano do Miasteczka. Ot, załatwiłam sprawy w banku, poczyniłam zakupy w drogerii, zajrzałam na ryneczek. A tam pyszniło się bogactwo ogrodów. Barokowy przepych, mozaika barw, zmysłowość kształtów i zapachów: młoda fasolka szparagowa, kalarepka, buraczki, cukinia, groszek...i można tak wymieniać w nieskończoność. Dziś u mnie będzie na obiad zupa jarzynowa poczęta z zachwytów nad ogrodowymi wspaniałościami :)

Starannie dobieram drobiny muzyki na ten czas, ożywiam oczy jazzowymi snujami i nowymi kolczykami z zielonymi oczkami. Otwartym oknem wsnuwa się lekko niebieskie powietrze. Nad drzewami baldachimami skrzydeł ptaki kołują ciszą. Swoje myśli wiję w malachitowej barwie rozszeptanych lipcem liści...

czwartek, 1 lipca 2010

Bywa i tak...

Pierwszy dzień prawdziwych wakacji. Wczoraj byłam ostatni dzień w pracy. Dziś z ulgą i radością zaczynam wakacjowanie. Tyle że wewnętrzny budzik sprawił, że obudziłam się tak jak zwykle przed siódmą. Myślę, że to kwestia kilku dni i zmienią się moje przyzwyczajenia...

Świat słońcem rozświetlony, zjawiskowo niebieski a zieleń traw nieco pożółkła upałami. Przed chwilą wróciłam z zakupów odurzona zapachem lip, słodkim i miodnym. Pootwierałam okna, niech plączą się zapachy. Zaparzam kawę, włączam cichuśko Sade, jeszcze odreagowuję szkolny hałas i rozbicie po wizycie taty...

A poranna wizyta taty skończyła się źle. Pogniewał się na mnie jak zawsze o to samo. Niedobrze i trudno być matką swojego ojca...

Bardzo już chcę przyjazdu mojego M. i bliskości...

sobota, 26 czerwca 2010

A życie spokojnie sobie trwa...



W wazonach mam bukiety kwiatów polnych i ogrodowych. Są piękne, kolorowe, subtelne, układane dłońmi moich wychowanków i pewnie ich mam. Poprosiłam swoich uczniów, by w dniu zakończenia roku szkolnego nie przynosili mi kwiatów, ale by wsparli wpłatami konto na rzecz powodzian. Tak też się stało. A kwiaty też przynieśli, to są moje najcudniejsze bukiety. Jeden z nich na fotografii...

Sobota pełna rytuałów. Najpierw drobne zakupy, rozmowa z ulubioną panią kioskarką, wizyta na ryneczku celem zakupienia pachnących pomidorów i truskawek. Śniadanie, potem kawa na ukwieconym balkonie wśród literek nowego "Zwierciadła" i myśl z pierwszej strony: "Nie biec od jednej myśli do drugiej, powiada Teofanes Pustelnik, ale każdej dać czas, aby zdążyła osiąść w sercu". Zaczynam wakacje, choć przez kilka dni będę jeszcze chodzić do pracy, ale czas wyraźnie zwolnił i myśli również...

Teraz czas herbaty. Zielona sonata rozwijających się listeczków. Wciąż niezwykły zapach powietrza. Niebo się bławaci. Drobiny muzyki wypełniają chwile. I jakoś tak ciepło mi w środku
...

poniedziałek, 21 czerwca 2010

A lato lubię letnie :))

Pierwszy dzień lata prześwietlony słońcem, z pierzastymi chmurami płynącymi leniwie po jasnobłękitnym niebie, w dojrzałej zieleni o odcieniu malachitu i butelki. Jakaś przezroczystość wokół. Na polach między kłosami impresjonistyczne maki, najczerwieńsze, rumianki o żółtych oczach i modre chabry...

Domowy koncert. Miękkie dźwięki, w których wyobraźnią słyszę kumkania żab, granie świerszczy i śpiew słowika. To bardzo pasuje do lata. Otworzyłam balkon dla zapachów. Z radością spoglądam na swoje pelargonie...

Po spotkaniu z M. czuję się szczęśliwa. Tak ładnie się nam dzieje. To był taki dobry czas w bliskości i harmonii. Bardziej domowy był, choć wybraliśmy się na długi spacer do ogrodu. Znowu robiliśmy coś pierwszy raz: obejrzeliśmy mecz :) A potem planowaliśmy nasze wspólne wakacje, czasem trudno mi uwierzyć, że to będą już trzecie...

W pracy coraz bliżej końca. Dziś wypisałam arkusze, jutro wypiszę świadectwa. Nadal uparcie nie zgadzam się na ich drukowanie, wolę wypisać je ręcznie, swoim piórem, używanym raz w roku właśnie do wypisania cenzurek swoim wychowankom. To mój ulubiony, szkolny rytuał...

niedziela, 13 czerwca 2010

Jeszcze nie wieczór...

Popołudnie szarym cieniem kreślone. Skrzydła jaskółek niepokojem jakimś znaczą niebo w atramentowych chmurach. I burze są codziennie. Nagłe, intensywne, krótkie. A potem powietrze pachnie tak pięknie i rześko: czerwcem, rozgrzaną ziemią, obfitością kwiatów, ciepłym deszczem...

W niedzielę lubię udawać, że jest sobota. W samotnie spędzane niedziele. M. musiał wyjechać na sympozjum, dlatego nie mogliśmy się spotkać. W oczekiwanie się przyoblekam...

Cichuśko kołują dźwięki. Dziś obsesyjnie słucham płyty "From Billie Holiday to Edith Piaf", dziękując Jazzowej za polecenie jej w swoim blogu. Niezwykle przenikają się światy piosenek tych obu Wielkich. Smutek ciarkami chodzi po plecach. Piękny smutek...

Otwarte mam okno. W zapachu skoszonej trawy, tej wokół mojego bloku, czuję już zapach wakacji. Spragniona ich jestem. Końcówka roku szkolnego męczy najbardziej. Nie lubię tego fabrykowania sprawozdań, samoocen, uzasadnień itp. Lubię prowadzić swoje lekcje, wędrować ścieżkami literatury. Większość ocen już wystawiłam, na szczęście moi uczniowie nadal przychodzą na lekcje, w ostatnim tygodniu pewnie będzie ich niewielu...

Przestrzeń mojego domu rumieni się purpurą piwonii. Pachnie truskawkami...Ładnie czasowi w czerwieni :)

wtorek, 8 czerwca 2010

Wsród pejzaży...

Byłam dziś na spacerze w ogrodzie. Wróciłam dotleniona, oczarowana zapachami. Jak tam teraz cudnie pachnie, czerwcem i zbliżającym się latem. Dzikie róże rozsnuwają swoją słodką woń, jaśminy odurzają tym swoim intensywnym, nieco dziwnym zapachem. Pachną zielenią trawy...

A ileż barw niezwykłych: fiolety i żółcie moich ulubionych irysów, egzotyczne odcienie azalii, pastelowe liliowości orlików, ognista czerwień ogrodowych maków, purpura magnolii, waniliowa biel drzewa chusteczkowego. I piękne światło i prawie bezludność. Wsłuchiwałam się w ptasie piosenki i kumkania żab, rozbawione i radosne. Zanurzałam się w ścieżki, chłonąc malarskość chwil...

I potrzebny był mi ten czas bycia z naturą bliżej, pełniej. Zwolniłam, odetchnęłam. W pracy znowu mieszkam w czasie. W kalendarzu zapisałam dziś na czerwcowe dni wszystkie należy, trzeba, wymagane będzie, koniecznie, obowiązkowo. Znowu atmosfera pełna napięć i złe emocje. Chwilami się rozpadam...

Domowa przestrzeń lirycznieje jazzowymi nutami. Niebo zdobne w leciutką, ledwie zauważalną różowość. Parzę herbatę w dzbanku. Na moich rzęsach przysiada wieczór, przestaję mieszkać w czasie...

poniedziałek, 31 maja 2010

Nieco jesiennie...

Smutna szarość za oknem, przydymione chmury, westchnienia deszczowego nieba. Przez uchylone okno wchodzi zapach mokrej trawy i wilgotnej ziemi. Krople błyszczą na szybach. Nad kubkiem herbaty kołyszą się dźwięki z piosenek Anny Marii. Potem będą inne śpiewające kobiety na jesienny nastrój i senny dzień...

Spokojnie płyną popołudniowe godziny. Zapiekanka ze szpinakiem, bo niedawno odkryłam zjadliwość i smakowitość tego cudnie zielonego warzywa i polubiłam je. Z tęsknoty za słońcem migocą płomyki świec. Opatulam się polarowym pledem w liliowym odcieniu fioletu. Przypominam sobie "Godziny" i trzy niesamowite kobiety...

A w środę pojadę do M. Lubię tam jeździć. Lubię jego mały pokój, widok za oknem, wieczorną ciszę, pokój z zegarem, lampę z pomarańczowym kloszem, granatowe filiżanki. Lubię jego dom. I lubię dzieloną codzienność w tym domu...

Tymczasem wieczór się skrada nieco pobłękitniały deszczem. A muzyka w mojej Samotni taka dopasowana do krajobrazu...

piątek, 28 maja 2010

Nie ten czas...

W chłodnym granacie nieba plączą się pasma niebieskiej melancholii. Znowu długie nitki deszczu wiążą odcienie szarości, uliczki srebrzą kałużami. W prochowcu niepogody jesienny maj odchodzi. Nie był łaskawy, brakiem światła rozmazywał dni i tyle nieszczęść się stało, tyle strat...

Dookreślam wieczór piosenkami Grechuty, miodowym światłem lampy z wiklinowym kloszem, smakiem czerwonej herbaty...

W miękko opadających dźwiękach tęsknota za M. się kołysze. Czasem trudno być oczekiwaniem. Czasem trudno odgonić niepotrzebne myśli...

I wiosny mi brak, tej prawdziwej, słońca w źrenicach, motyli w słońcu, poranków ze światłem, nieswoich słowików, nieba zakwitającego gwiazdami...

sobota, 22 maja 2010

Chwila...



Wieczór maluje się na niebie gołębim odcieniem szarości. Cienkie strugi deszczu improwizują jesiennie. Domowe minuty w smacznych odcieniach gorącej czekolady. Mam w wazonie roześmiany bukiet bzów, przyniesiony z pierwszego spaceru po chorobie. Osłabiona jestem po antybiotyku, więc spacer nie trwał długo. Pozwolił jednak dostrzec, że żółte mniszki lekarskie stały się puchatymi kulkami dmuchawców...

Kartkuję ciszę. Przechadzam się w zdaniach czytanej książki, do wypożyczenia której zachęciła mnie informacja, że akcja rozgrywa się w znanym mi pokamedulskim klasztorze w Wigrach i że to klasyczny kryminał. Z potrzeby czegoś niezobowiązującego do myślenia dzisiejszego dnia towarzyszy mi zatem "Śmierć w klasztorze" Stawskiej...

Drobiny muzyki splatają warkoczami spokoju przestrzeń mojego domu. I tyle piękna w smutku...

A ja chciałabym być teraz obok M. tak na dotyk...

piątek, 21 maja 2010

Odcienie czasu...

Taki dziś ciepły dzień był, ze słońcem w butonierce. Wróble koncertowały ośmielone jasnością nieba. Powietrze pachniało rześko, wchodziło przez otwarte balkonu drzwi i pokój napełniał się szelestem zielonych liści kasztanowców. Cieszę się, że z okien mojego mieszkania mam widok na drzewa. Lubię na nie spoglądać, mają w sobie spokój, majestat, jakieś przeczucie wieczności niemalże...

Piątkowe odcienie czasu. Ulubiona pora, gdzieś między popołudniem a wieczorem. W białej filiżance goryczka listków herbaty, smak wiśniowych "Delicji". Powietrze zgęstniało od muzyki. Smutek fado przysiada lekko na ramieniu moim. To taki ciepły, akceptowany smutek, potrzebny do zamyśleń. Woalki nieba za oknem przybrały nieco liliowy odcień. Wieczór skrada się pięknym odcieniem indygo...

Lubiana przeze mnie Dorota Kędzierzawska powiedziała "Zwierciadłu": "Dorośli zapominają, że byli dziećmi, zapominają o swoich marzeniach i o tym, że życie kiedyś wydawało się im tak barwne, bogate i tajemnicze". Staram się nie zapominać, choć czasem się nie udaje, szczególnie kiedy świat złym się staje...

Smakuję kolory przedwieczornego czasu. Koniuszkami palców wystukuję serdeczność dla M. Odwzajemniam tęsknotę...

piątek, 14 maja 2010

Stracona na wiosnę odporność :)

Całą zimę udało mi się nie chorować. Przesilenie wiosenne objawiło się przeziębieniem, jakbym zupełnie straciła odporność. A może lekki płaszczyk okazał się jednak za lekki?

Na dziś wzięłam zwolnienie, obiecując doktorowi, że zgłoszę się w poniedziałek po kolejne, jeśli nie będę czuła się dobrze. Nie ukrywam, że wolałabym pójść do pracy i czuć się lepiej...

Wiosna jesiennie szeleści nastrojami. Chmury znowu w kryzach szarych odcieni. Domy zrobiły się szare. W powietrzu, podszytym deszczem, fontanny wróbli milczą.  Brakuje światła, którym pulsowałaby zieleń. Posmutniały zaokienne kolory...

Ogrzewam się herbatą. Opatulam polarowym kocem. Z dyscypliną łykam pigułki i wykonuję zalecane inhalacje...

Mam nowy TS, odłożony na potem. Teraz czytam "Ku słońcu" Iwasiów. To kontynuacja "Bambino". Pamiętam, że kupiłam "Bambino", bo szczecińskie, bo z autorką miałam na studiach zajęcia i bardzo je lubiłam, bo czytałam prawie wszystko, co napisała...

Druga powieść jest mi bliższa. Odnajduję w niej wydarzenia znane mi z autopsji, tło Szczecina i jego topografię, którą znam, choć szczecinianką nie jestem. Wały Chrobrego, Aleja Piastów, mury uniwersytetu, Park Żeromskiego i Kasprowicza. Bliskie...

Książek Iwasiów nie czyta się łatwo. Bez skupienia nie sposób czytać. Wykorzystuję więc dzień pościelowy, by delektować się słowami i opowieścią...

A wieczorem M. przybędzie. I liczę na intensywniejsze zdrowienie :))

poniedziałek, 10 maja 2010

A maj wciąż zimny...

Męczy ta szarość nieba. Męczy bezsłoneczność. Maj wciąż zimny. Za to kolory, widziane z okna, są zachwycające. Zieleń ma w sobie tyle witalności i soczystości. Rozkwitły jabłonie, rozświetliły delikatnym różem sad sąsiada. W malachicie traw złotymi gwiazdkami mlecze kwitną. Kasztanowce obsypane pastelowym kwieciem wyglądają jak wielkie bukiety...

Po porannej wizycie taty żołądek miałam zwinięty supłem niepokoju i zdenerwowania. Potem przez wszystkie godziny w pracy gorzkie myśli mi towarzyszyły. I nie umiem inaczej, nie umiem się wyzwolić, choć mam świadomość własnej bezradności i bezsilności. C
oraz częściej jednak moja ocena postępowania ojca nabiera ludzkiego wymiaru i zrozumienia... 

W domową ciszę opadają teraz dźwięki Davisa. Pachną tulipany. Otulam się w jesienny kolor herbaty. Z jakąś przesadą odbudowuję dziś swój spokój...

piątek, 7 maja 2010

Przy herbacie...

Maj jest jak z dawnej piosenki Kory...wyjątkowo zimny. Od dni kilku słońce się nie objawia, szarymi zgłoskami niebo wyśpiewuje deszczowe piosenki. Strunami wiatru chłód dotyka. A świat ma barwę i zapach kwitnących rzepaków. Świat jest liliową liryką bzów, hymnem białych kwiatków kasztanowców...

Piątkowy wieczór. Niezliczone herbaty. W szklanym wazonie amarantowe tulipany. Cudne piosenki z płyty "Pogadaj ze mną", o których przypomniała mi w liście Delikatchnienie. I najpiękniejszy domowy zapach się snuje, zapach ciasta. Dla jutrzejszych gości, do rozgrzania serc...

Z potrzeby sacrum palę świeczki. Patrzę w okno, oddycham zaokienną zielenią, układam w sobie spokój...

wtorek, 4 maja 2010

Ocalając...

Drobnym deszczem sfastrygowane niebo. Chłód. W prostokącie okna zieleń majowa, marcepanowa biel kwitnących drzew i niezapominajek błękit jasny. Domowa cisza. Zapach zielonej herbaty ze słońcem w nazwie...

Weekendowy czas spędziliśmy z M. w mieście, do którego pasuje określenie "magiczne". Magiczne Miasto. Chodziliśmy po uliczkach, po tych samych, po których kiedyś chodzili krzyżaccy rycerze, wielki astronom i polscy królowie. W starych zaułkach urodą czarowały nas kamieniczki, najbardziej zachwycały te secesyjne. Urzekała nas monumentalność i uroda gotyckich kościołów, poczerniała czerwień ceglanych murów, barokowa ornamentyka. Barwy witraży refleksami światła zatrzymywały się na gołębich skrzydłach. Podobała nam się kameralna atmosfera miasta i ogrom zieleni. Ach...i jeszcze Książnica z aniołami w oknach i stare spichlerze...

I czas mijał nam także w kawiarnianych ogródkach i klimatycznych knajpkach. I dobrze nam było, radośnie i szczęśliwie. A hotelik, w którym na te dni zamieszkaliśmy, był z duszą. Cudownie łączył staroczesność z nowoczesnością...

Majówka nam się udała. Pachniało bzami i zielenią, niebo uśmiechało się niebieskością i nami...

piątek, 30 kwietnia 2010

W oczekiwaniu...

Poranki wciąż ze słońcem gdzieś na skraju poduszki, z modrym niebem, sączącą się radiową muzyką i zapachem kawy...

A potem, w drodze do pracy, promienie słońca rzęsy czeszą i zatrzymują się w bursztynowych plamkach moich tęczówek. Wciąż zapominam o okularach przeciwsłonecznych. Chociaż tak naprawdę wolę je nosić na głowie niż przysłaniać oczy:)

Kwiecień błogosławi kolorami. W ogrodzie tyle zmian. Melanż zieleni od tej jasnej, młodej poprzez malachitowe odcienie po te butelkowozielone. Powietrze pachnie kwieciem amarantowym, różowym i białym. I moje ukochane kaczeńce przysiadły w podmokłych zakątkach...

Teraz mam szeroko otwarte okno na zapach skoszonej wokół bloku trawy. Chciałoby się bosymi stopami dotknąć soczystości tej zieleni...

Czekam na majową magię bzów, konwalii, na waniliową biel kwitnących kasztanowców, na gwiazdki ich płatków we włosach...

Ubieram się w jutro. Ubieram w jutro moje myśli. I więcej mnie już w jutrzejszym powitaniu z moim M.

czwartek, 15 kwietnia 2010

...

Dziwny to czas. Niezrozumiały. Refleksyjny. Z myślami o kruchości życia. Z ludzkim odruchem współczucia tym, których już nie ma, tym, którzy zostali bez Bliskich w bólu, w poczuciu bezradności i pustki...

Czas przed telewizorem...czas współodczuwania...czas szarości...

W tych ostatnich dniach świat się zatrzymał, wyciszył, zastygł, dla bardzo wielu umarł trochę...

Na chwilę staliśmy się lepsi...
Znowu gorzknieją słowa...

A świat nadal trwa. Musi trwać...

I może z powodu tych wszystkich myśli o ulotności życia jakoś bardziej cieszę się słońcem, jasnym niebem, jasnozielonymi zaczątkami liści kasztanowców, szmaragdową zielenią traw. Uśmiecham się do ptaków, wijących gniazda pod moim dachem. Szukam normalności, przynosząc do domu naręcze żonkili i komponując ich żółć z serwetą w odcieniach zieleni. Szukam spokoju w zapachu herbaty...

wtorek, 6 kwietnia 2010

Nadawanie kształtu...

Znowu jest zwyczajnie. Pojedynczo. Z jesienią w duszy. Nie lubię zostawać sama po kilku dniach spędzonych z M. Szukam sobie miejsca w domu, szukam zajęcia, oswajam samotność...

Znowu ten czas razem minął za szybko...

Chwila ma szafirowy odcień nieba, coraz intensywniejszą zieleń traw i smak czerwonej herbaty. Wchodzące uchylonym oknem powietrze pachnie wilgotną ziemią i drobinami słońca. Lekkim wiatrem kołysze się firanka...

I słucham dziś obsesyjnie Billie Holiday. Pozwalam się emablować smutnym dźwiękom...

sobota, 27 marca 2010

Codzienny uśmiech soboty...

Sobotnie minuty w szarych kolorach nieba. Za oknem chłód i niewiele światła. W kołysce gałęzi ptaki cichną, za to deszczowe sygnaturki dźwięczą kroplami srebrnymi. Świat pełen jest parasoli...

Sobotnio celebruję czas, niespiesznie. Po kociemu moszczę się w fotelu, czytam, zanurzam się w ciszę swojego domu albo pozwalam dźwiękom snuć się odcieniami. I mam w oczach spory kawałek nieba dzięki słowom od M. I raczymy się zieloną herbatą z Davisem. Gromadzę w sobie smutek dźwięków, zamyślam się głosem trąbki. Jest w tym jakaś melancholia, ale jej nie ulegam...

W moich kolorowych czasopismach portrety wyjątkowych kobiet. Czyżewska. Szykulska. Ostaszewska. Piękne, niezwykłe, utalentowane, z pasją, podążające swoją, często niełatwą, drogą...

W szklanym kieliszku na nóżce mam kilka stokrotek. Przyniosłam je sobie, kiedy wracałam z zakupów. Ot, taka namiastka wiosny...

A ja tęsknię za spacerem w ogrodzie...

wtorek, 16 marca 2010

Pejzaż w ramie...

Powietrze drży pajęczyną bieli i świat wciąż srebrzy się
kryształkami mrozu. Jak z rozdartej poduszki lecą piórka śniegu.
Drobne, zmieszane z deszczem. Tak męczy to niezdecydowanie pogody, brak
harmonii. Pomiętym zimnem ptasim skrzydłom brak lekkości i
finezyjności. I słońce jest gdzieś daleko...

Popołudnie jest domowym odetchnieniem. Na nitce aromatu zielonej herbaty kołyszą się chwile od muzyki błogie. Za oknem
niebo w chłodnych błękitach otulone jest teraz mgiełką liliowej szarości...

Filmowa "Alicja w Krainie Czarów" podobała mi się, choć różni się od
literackiego pierwowzoru. Wyobraźnia reżysera stworzyła magiczną
rzeczywistość, nieco inną od tej książkowej. Mnie urzekły
surrealistyczne krajobrazy, malarskie plenery, olśniewające kostiumy,
odrobina absurdu i niektóre postaci. Kot z Cheshire jest szary w
niebieskie paski, pięknie się uśmiecha, potrafi znikać, zostając
kawałkiem księżyca. Świetna była Czerwona Królowa. Świetna także z
głosem Figury. Cudownie wyglądał Szalony Kapelusznik...w ogniście
rudych włosach, z obłędem w wielkich oczach o zmieniających się
kolorach, najładniejszych, kiedy były zielone...

Wielu z moich uczniów nie czytało niestety książki, wielu obejrzało ten film jako bajkę, niektórzy szukali w nim siebie...

niedziela, 7 marca 2010

Układanka niedzielna...

Niedziela snuje się niespiesznie. Czas mruczy jakąś świątecznością, którą ja ledwie odczuwam, bo niedziela to jednak nie jest mój ulubiony dzień...

Krajobraz zaokienny uperlony śniegiem, mroźne powietrze, ale przez szyby okien mocne, marcowe słońce kładzie się jasnymi smugami na podłodze. A niebo jest w pastelowych błękitach i płyną nim dmuchawce białych obłoków. Ładnie...

Siedzę w swoim zielonym fotelu. W ciszę mojego domu miękko opada intensywny zapach hiacynta. Kontempluję urodę jego szafirowych płatków. Patrzę na drzewa w pierścionkach ptasich głosów. Delektując się smakiem zielonej herbaty z płatkami śliwy, mam pod powiekami obraz kwietniowych sadów rozkwitłych zaróżowioną lekko bielą. Wiosno, bądź już, bądź...

Potrzebuję zieleni, młodych kolorów i tego, by nicią ciepła świat był opleciony...

Szczęśliwiej mi jest po telefonicznej rozmowie z M.

Daję się uwodzić metaforycznemu językowi "Płaskudy" Jagielskiej...

poniedziałek, 1 marca 2010

Przedwiosennie...

Powietrze pełne jest deszczowych kropel. Niezmierzone potoki płyną ulicami i chodnikami, melodią kałuż wiosna się zbliża. Gorzko pachnie ziemia tym charakterystycznym, trudnym do zdefiniowania aromatem. Skrzydła wiatru łomocą, plączą, pociemniałe od wilgoci, gałęzie drzew. I ptaki nastroszone deszczem, z opuszczonymi skrzydłami, czekają na złotą smugę słońca...

A ja wciąż trzymam w dłoniach weekendowy czas, który mijał nam z M. w miękkim kokonie mojego domu. Tak szybko minęły chwile dobre wspólnością, rozkołysane piosenkami Sade z nowej płyty, którą podarował mi M. I to był też czas, w którym zieleń moich oczu przysiadała na opuszkach palców M. rozszeptanych czułością i kochaniem...

Wczoraj, późnym wieczorem zasiadłam przed telewizorem, by obejrzeć dokument o Szymborskiej. To jedna z wielu moich ulubionych poetek. Tyle monologów wygłosiłam do jej portretu, wiszącego u mnie w czasach, kiedy pisałam pracę magisterską na temat tej wielkiej poezji. Ciekawa byłam wczorajszego filmu. Niestety nasza telewizja to, co ciekawe i wartościowe nadaje bardzo późno i okrasza obficie długimi blokami reklamowymi. Dotrwałam do północy. Chciałam na chwilę, podczas kolejnej porcji reklam, przymknąć oczy, no i zasnęłam. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję na powtórkę programu w jakiejś rozsądnej porze...

Za oknem gołębi odcień szarości. W filiżance Orientalny Ogród czarnej herbaty z płatkami kwiatów. Jej aromat miesza się z dźwiękami piosenek Sade. Tyle pięknego smutku w nich jest...

Kupiłam sobie dziś wiosnę w postaci szafirowych hiacyntów i żółtych tulipanów...

poniedziałek, 22 lutego 2010

Niczym Kleopatra :)

Weekend upłynął pod znakiem relaksu. Babski wyjazd do Spa okazał się ucztą dla ciała i ducha. Nie przypuszczałam, że tyle przyjemności może sprawić pławienie się nie we własnej wannie. Z entuzjazmem korzystałam z parku wodnego,  jacuzzi i innych dobrodziejstw akwaterapii. Poetycką prawie była "mleczna kąpiel Kleopatry", a prozaicznością trącił "kubeł zimnych doznań", złagodzony potem relaksacyjnym "słonecznym niebem" i innymi przyjemnościami :)

Relaksował nas inny rytm dnia, beztroskie pogaduszki i długie spacery. Plaża była układanką ze zmrożonego śniegu i lodu. Słońce intensywnie świeciło, w bezwietrznym powietrzu wyraźnie czuć było wiosnę, a morze emanowało zielono- szarym spokojem. Tylko mewy swym natarczywym piskiem płoszyły ten spokój...

Obiecałyśmy sobie z koleżankami, że na jednym wyjeździe się nie skończy...

Czuje się już, że dni są coraz dłuższe, że więcej w nich światła. Teraz w zaokiennym krajobrazie niebo zakwitło czerwienią odchodzącego słońca, koronki drzew zaróżowiły się nieco, szafirem mrok się skrada. Tylko wiosna wciąż jest gdzieś daleko...

niedziela, 31 stycznia 2010

Już jutro...

Wczoraj świat jakby spowity śnieżnym welonem. Zadymki, zamiecie, zawieje i miało się wrażenie, że będzie tak bez końca. Martwiłam się i denerwowałam, bo brat ze swoimi wczoraj wracał do ich dalekiego domu. Telefony z drogi przynosiły uspokojenie...

Niedzielny poranek witał mnie dziś tkliwym błękitem nieba i odświeżoną bielą śniegu, skrzącą się kryształkami mrozu w złotym słońcu. Kopertę dnia otwierałam zapachem kawy, dźwiękami radiowego grania i myślami o podróży. Jutro wyjeżdżam do M. Mam nadzieję, że drogi będą już przejezdne, że autobusy będą kursowały, a potem dotrę pociągiem bez niespodzianek...

I cieszę się na nasze bycie razem, na dni wspólne. Będziemy zasypiać i budzić się obok siebie, jeść razem posiłki, robić zakupy w przyosiedlowym sklepie, pójdziemy do kina, będziemy spacerować, rozmawiać, milczeć, śmiać się, spierać o drobiazgi, ocalać wieczory. M. obiecał mi wyprawę na sanki :) i pewnie zaplanował kilka niespodzianek :)

Niedziela snuje się więc oczekiwaniem. Oczy rozświetlam zaokiennym pejzażem, lirycznieję tęsknotą, myślę dniami, które nadejdą...

piątek, 29 stycznia 2010

Tej bieli przeciwstawiam kolory wieczoru...

Białośnieżność męczy coraz dotkliwiej. Przedwczoraj i wczoraj sypało, wiało, drogi stawały się nieprzejezdne, do kogoś nie dojechała karetka, odwołano zajęcia w szkole, nie było pieczywa w sklepie, przygasało światło. Mijaj zimo, mijaj...

W oknie dzień zamilkł granatowym kolorem mroku. Aksamitnym motylem czerni wieczór sfrunął i spogląda złotymi oczyma ulicznych latarń. W ciszy pokoju blask lampki z wiklinowym kloszem fosforyzuje ciepłem. Mam czekoladę w kubku i czekoladowe świeczuszki. Smakowity aromat snuje się optymizmem...

Obejrzałam "Rewers". Bałam się, że się rozczaruję, że czytane, zupełnie niepotrzebnie, recenzje i komentarze wpłyną niepozytywnie na odbiór filmu. Tak się jednak nie stało. Podobała mi się ta historia z jednej strony dramatyczna, z drugiej zabawna, ironiczna i dowcipna. Cudowna scena z absztyfikantem-księgowym i scena w bramie, kiedy bohaterki radują się na wieść o śmierci Stalina. To gra konwencjami, symbolami, które znawcy na pewno wielorako interpretują. Ja znawcą nie jestem. Mnie urzekła czarno-biała stylistyka zdjęć, klimat lat 50-tych, takie obyczajowe obrazki z tamtych lat, fantastyczna muzyka, próba odtworzenia dawnej Warszawy...

To także film o kobietach, o ich codzienności w atmosferze inteligenckiego domu. O kobietach, które nie godząc się z peerelowską rzeczywistością, mają w sobie godność i zachowują jakąś dawność w sposobie bycie. Świetnie zagrała i Janda, i Polony, i Buzek. Ta ostatnia w roli Sabinki cudownie brzydka, rewelacyjnie wyraziła nieatrakcyjność, zakompleksienie i tęsknotę za miłością bohaterki. A potem Sabina znajduje w sobie odwagę i jest wierna sobie i swoim zasadom...

No i jeszcze na uznanie zasługuje gra Dorocińskiego, który wcielił się w postać ubeka o wyglądzie jak z "Casablanki"...

A piątkowy wieczór jest początkiem moich ferii...

środa, 20 stycznia 2010

Taki błękitny to czas...

Zmęczona już jestem zimą, choć zimowy świat pięknem swym nadal mnie zachwyca. Wciąż pięknie wyglądają drzewa w srebrzystych kryształkach szadzi, a słońce wschodzi czerwoną kulą i poranki różowieją delikatną poświatą. I byłoby jeszcze piękniej, gdyby nie siarczyste zimno. Od tego zimna błękitnieje powietrze...

I szukam ciepła w kolorach. Czerwony szal, mandarynki, zielona filiżanka, żółty storczyk, czerwone świece, różowe perfumy, rudy koc. To mój zestaw na popołudnia i wieczory. Gorąca czekolada i zielona imbirowa herbata. I szukam ciepła w muzyce. W ciszę mojego domu lekko opadają dźwięki piosenek z płyty "Siesta5" To taka kolorowa muzyka, kołysząca i wymruczana...

Odnajduję piękną melancholię i nostalgię w słowach z książki Ligockiej "Tylko ja sama". Chowam się w tych słowach, w ich smutku i nadziei...

I martwią mnie prognozy pogody na kolejne dni, zapowiedź opadów śniegu i większych mrozów. I jak podróżować w takich warunkach? A ja chcę do mojego M.

sobota, 16 stycznia 2010

Sobotnie mgnienia...

Zima wciąż piękna, choć uciążliwa. Dla ludzi i zwierząt. Świat smakuje chłodem i dotyka mrozem. Kupiłam ptakom łuskany słonecznik, ponoć bardzo lubią...

 W gałęzie drzew szadź się wplątała i drzewa dziś całe z koronek. Piękne, stylowe, bajkowe. I niebo pełne jasnoniebieskiej magii. Tak musiała wyglądać kraina Królowej Śniegu...

Sobota bardzo domowa jest. Ładzę Samotnię, wstawiłam pranie, kartkuję WO. Przed chwilą zapach kawy mi towarzyszył, jako że od dość dawna piję tylko jedną kawę dziennie, staram się, aby chwila ta była w jakiś sposób wyjątkowa. Więc teraz czaruję się smakiem, aromatem, myśli barwię na zielono i jestem spokojem. W te chwile wpisuje mi się także muzyka. Jazzowo turlają się dźwięki. Dłonie pachną mi mandarynkami...

W ostatnich dniach potrzeba było do mnie dużo cierpliwości. Jakoś łatwo się irytowałam, reagowałam z rozdrażnieniem. M. ma do mnie cierpliwość. Czasem boję się, że jej pokłady się wyczerpią. W tych dniach słowa M. były jak słońca, rozjaśniające smutek, niepokoje i łagodzące nadwrażliwość...

Moi bliscy od rana w podróży. Czekam na nich z troską i radością. Być może jutro odwiedzi mnie mój mały bratanek i jego rodzice. Nie widzieliśmy się od sierpnia. Na przysyłanych zdjęciach widać, że bardzo urósł. Już nie mogę się doczekać naszego spotkania...

wtorek, 5 stycznia 2010

A zima wciąż pocztówkowa...

Pięknie zachodziło słońce. Teraz niebo jest freskiem w złotoczerwonych, błękitno-szafirowych i fiołkoworóżowych odcieniach, niezwykłym tłem dla wyrazistej czerni drzew i rozbielonego śniegiem pejzażu. Mróz jest taki, że mógłby zakwitać kwiatami na oknach. Zimno, chłód dokuczliwym jest nieznośnie. Znowu noszę swój filcowy beret i długie rękawiczki niby mitenki...

Wczoraj smutek wplątał się w godziny i byłam w jakimś nastroju melancholijnym, bliska przygnębienia. Na te smętki nie pomagała ni czekolada na gorąco, ni "Ożenek" w telewizyjnym teatrze, ni aromatyczna kąpiel. Spać kładłam się nieco nieszczęśliwa. I nieodgadniony był powód tego wczorajszego stanu mej duszy :)

Dzisiejsze popołudniowe chwile zapisuję blaskiem choinki, szemrzącą Cesarią, czarną herbatą "jabłko i cynamon". Liptonowi udały się smaki nowych herbat, są aromatyczne, idealne na zimowy czas i rozgrzewają delikatną nutą egzotyki...

Chwile upiększam zapachem waniliowych świec, kolorem mandarynek i słowami Tokarczuk...