piątek, 26 listopada 2010

Jednym szeptem...

Pierwszy śnieg pada. Drobne gwiazdeczki wirują w powietrzu lekko i finezyjnie. Świat w koronkach przymrozku, w delikatnej marcepanowej bieli, dachy i pola przykryte puchem. Jasno, świeżo, migotliwie. Kiedy o poranku odsłoniłam rolety, świt różowiał i wydawało się, że czerń drzew jaśnieje welonem światła spowita...

Dziś bardzo przykra wizyta taty u mnie w pracy. Takie jego zachowania niszczą mój spokój. Sprawiają, że mam ochotę nakrzyczeć na niego, choć wiem, że to i tak niczego nie zmieni, jego nie zmieni. Od tak dawna nasza więź jest równocześnie pozytywna i negatywna. Męczy. Boli...

Jestem już w domu. Jeszcze w ciszy. Potem posłucham
Stańki. Od kilku dni słucham i wciąż nie mam dość. "Dark Eyes". Pięknie
wycisza, czaruje dźwiękami trąbki, idealna na uspokojenie myśli, na chwile oczekiwania...

Bo ja oczekiwaniem dziś jestem, radością i niecierpliwością. Dopiero wieczorem powitamy się na peronie z M. Odliczam godziny i nie pozwolę sobie zepsuć tej radości...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz