piątek, 27 lutego 2009

Po cichu...

Wieczór w kobaltowej pelerynie zmierzchu rozsiadł się na zaokiennych parapetach. Kolczykami cekinowych świateł ulicznych latarń błyszczy zalotnie. Dziś ptaki ćwierkotały o wiośnie. A dzień był ze słońcem w kieszeni. Bazie mruczą już cichutko miękką puszystością. I koty już w marcowych nastrojach muzykują nocami. Wiosna jest coraz bliżej...

Tak szybko minął ten tydzień. Tak jakoś mało mnie było w nim...

Piątek jest cały w kolorach oczekiwania. Za trzy godziny i troszkę powitam mojego M. Tak, świat już pachnie konwaliami...

A teraz jest czas herbaty. Jestem sobie po cichu, pastelami maluję myśli, w opuszkach palców pulsuje niecierpliwość. Rozświetlam swoje oczy, rzęsy czernię, dziś będę naręczem żółtych tulipanów...

poniedziałek, 23 lutego 2009

Jakoś tak...

Zima odchodzi w szarym płaszczu resztek śniegu. Zapłakana deszczem, topi posturę ulepionych wcześniej bałwanów. Znowu niebo się smuci i drzewa w majestatycznej czerni kołyszą wśród gałęzi tęsknotę za wiosną...

Jeszcze przed kilkoma chwilami zaokienne niebo było w soczystym kolorze indygo. A teraz wachlarz czerni przysłonił świat. W pomarańczowym blasku ulicznej lampy drobne kropelki deszczu lekko tańczą deszczową piosenkę. Kiedy wracałam ze spotkania z moimi literatami, wilgoć drobnych perełek wplatałam we włosy, a w powietrzu snuło się cichuśko przeczucie przebiśniegów...

Teraz mój dom. Piosenki Pana Młynarskiego opadają w aromat herbaty. Zachwycam się bursztynowym pięknem kandyzowanego cukru. I choć tylko gorzka herbata ma sens, zanurzam w filiżance maleńką bryłeczkę. Ma złocisty kolor słońca...

Sobotnia wiadomość, że zmarł mąż koleżanki, zmroziła mnie, zaplątała w smutek. Na jakże krótką chwilę tu jesteśmy...A świat nie umiera trochę, kiedy ktoś umrze...

piątek, 20 lutego 2009

W korzystnym świetle...

I to są takie trochę magiczne dni...bo ta zima jest wyjątkowa. Świat cały w bieli. Kiedy rano odsłaniam rolety, chwilę stoję przy oknie i rozjaśniam oczy świeżością bieli. Tak, ostatnie dni układały się w baśniowe obrazki. Między płatkami śniegu niebo w kolorze idealnego błękitu, powykręcane gałęzie drzew ustrojone w koronki bieli, puszysta biała przestrzeń, skrawki słońca, inne światło...

Przed chwilą skończyliśmy z M. rozmowę na gg. Teraz M. wrócił do swojej codzienności. Od początku ta codzienność fascynowała mnie. Właściwie uwodziliśmy się swoimi codziennościami...

A piątkowy wieczór ma kolor jaśminowej świecy. Kaloryfery ciepło mruczą. Zaokienna czerń zdobna jest w pomarańczowe cekiny świateł ulicznych latarń. Moje myśli błądzą w dźwiękach muzyki jakoś tak spontanicznie. I to jest chwila z ulubioną herbatą w ulubionej filiżance...

Ostatnio M. przypomniał mi "Sklepy cynamonowe" Schulza. Podczytuję od wczoraj. Przypominam sobie niezwykłość schulzowskiego świata, odnowionego zachwytem i oddycham poezją...

poniedziałek, 9 lutego 2009

Ku wiośnie się ma...

Dziś w powietrzu czuć było wiosenne przebudzenie. Wiem, pewnie za wczesne to odczucie, ale niebo wyraźnie błękitami czarowało, ptaki wiły spokój w koronach drzew, trudne do zdefiniowania, charakterystyczne zapachy unosiły się lekko nad rozmarzłą ziemią. I kiedy szłam do pracy, miałam rozpięty płaszcz, i włosy czesałam nieśmiałością słońca...

Lubię bycie z M. Takie zwyczajnie niezwyczajne. Lubię chwile z czułością w opuszkach palców, spojrzenia, od których pięknieję i czuję się jak kobieta z wiersza Szymborskiej: "spojrzał, dodał mi urody a ja wzięłam ją jak swoją". Wieczorami czas się zatrzymywał na krawędziach filiżanek słowami, dźwiękami i w przytuleniu. A sobotni spacer we mgle wciąż błyszczy w moich oczach. I wygrałam w scrabble. Raz jeden :)

Poniedziałkiem wracamy do codzienności osobnej i oczekiwania na kolejne spotkanie...

Wieczorność wrysowuje się onyksową czernią w prostokąt okna. Choć zmierzch, od kilku dni, przychodzi nieco później. Dni są już zauważalnie dłuższe. Światło ma już ten inny odcień. A w ogrodzie, podczas spaceru, widzieliśmy nieśmiałą biel przebiśniegów...

Teraz czas herbaty, błogiej ciszy i oswojonej tęsknoty...

piątek, 6 lutego 2009

Motyle słów...

Ostatnie dni mijały w zabieganiu. Do tylu zajęć pozapracowych dodaję jeszcze wznowione od środy zajęcia aerobiku. Cieszę się na nie. Brakowało mi gimnastyki w kręgu kobiet. Przyznaję, że nie potrafię się zmobilizować do ćwiczenia w domu, zbyt wielki leniuch ze mnie. Za to lubię ćwiczyć w grupie :)

Piątek się snuje wdzięcznie. Powietrze srebrzy się ciszą. Strzelistość zaokiennych drzew leciuteńko rozedrgana jest struną wiatru. Niebo w miękkim swetrze szarości tęskni za smugą słońca...

Prostuję swoje skrzydła obietnicą bliskości. Dziś moje latawce myśli mają długie ogony radości i niecierpliwości. Zaraz uładzę Samotnię, odkurzacz już czeka w przedpokoju. Przygotuję coś pysznego. Jeszcze tylko kilka godzin i na peronie powitam mojego M. W łupince oczekiwania trzymam już w dłoniach kolory wieczoru...

wtorek, 3 lutego 2009

W ramkach wieczoru...

Zima ma się dobrze. Igiełkami mrozu dotyka, chłodem się panoszy. Owijam się miodowym kolorem szala jak słońcem. Dziś od rana trwa festiwal wiatru. Zmarznięte dusze drzew śnią o wiosny oddechu. I ja na nią czekam...

Ascetyczny szablon blogu zakwitł zielonością. Tak jest chyba ładniej i lepiej...

W ciemnogranatowym wnętrzu wieczoru półksiężyca jasność. Niebo szeleści złotem gwiazd. Ciepłem rozśpiewanych kaloryferów nabrzmiewa czas. Odmierzam go aromatem czerwonej herbaty, błogim szeptem Anny Marii. Coraz częściej uwiera mnie czas bez M. Mniej cieszą ocalane wieczory. Wysyłamy do siebie latawce tęsknoty za codziennością wspólną...

Szczęście...najlepiej, gdy ciche...

poniedziałek, 2 lutego 2009

Równowaga...

Poranny dźwięk budzika nieodwołalnie obwieścił koniec feryjnej wolności. Z trudem otwierałam oczy. Z trudem wracałam do pracowej rzeczywistości. Znowu goniłam minuty między łazienką, szafą i kuchnią. Zapachem kawy odganiałam sen...

Teraz już dom. Po wielu godzinach w hałasie wreszcie zbawienna cisza. W czworokącie okna cień kobaltowego mroku nasyca się czernią. Wieczór zakwita złocistym uśmiechem kawałka księżyca. Wiatr dziś nie płoszy gałęzi, choć jeszcze wczoraj trzepotał niepokojem i plątał ptasie skrzydła. Powietrze wciąż w kryształkach mrozu. Moja tęsknota za wiosną urzeczywistniła się zakupem prymulki z żółtymi, słonecznymi płatkami...

W Zwierciadle brakuje mi felietonów Pani Matery. Styczniowy numer wciąż czeka na doczytanie...

Włączyłam płytę podarowaną mi przez M. Miękko głaszczą mnie dźwięki piosenek Osieckiej w wykonaniu Nosowskiej. Od niedzieli nie rozstaję się z ich pięknem. Smugą złota waniliowe świece rozjaśniają mi oczy. Zielona herbata dzięki imbirowi ma niezwykły smak...

Czekam na krajobraz słów od M. Liczę dni do piątku...