sobota, 11 września 2010

Wrześniowo, pastelowo...

Złociście dziś, świetliście i jesiennie. O poranku satynowa mgła snuła się nad światem, rozmywała delikatnie kolory pól i drzew w alei, prześwietlona słońcem nikła gdzieś, a niebo stawało się przezroczystością. Piłam kawę na balkonie, syciłam oczy wrześniowym pejzażem, w którym przepych barw jesiennych, ale i zieleni dużo...

Popołudnie pachnie herbatą z cynamonem. Dom jest ciszą. W drewnianej misie kolory jabłek z zatrzymanymi drobinami słońca. W martwej naturze kuchennego stołu istotną rolę odgrywają astry w kamionkowym wazonie, a właściwie kolory ich strzępiastych płatków: cudne amaranty, soczyste purpury i pastelowe fiolety. Uwielbiam astry. Za kolory właśnie, za podobieństwo do chryzantem, za malarskość jakowąś...

Zauważyłam ostatnio, że szybciej przychodzi zmrok. Tak miękko i kocio podchodzi pod okno, ale dość szybko wieczór wyostrza czernią. Wtedy też czas wyraźnie zwalnia, a nade mną tęsknota szeleści...

Wieczorami tęsknię za rozmową, za piciem herbaty wspólnie z M., za tym, by można było sobie opowiedzieć dzień nie tak jak w telefonicznym skrócie, by pobyć ze sobą blisko. Nie udało nam się spotkać w ten weekend, dopiero w następny się zobaczymy. Jesteśmy więc w rozmowach telefonicznych, kreślonych literkach i latawcach myśli słanych priorytetami :)

Za oknem ptaki kołują gromadami, jakby ćwiczyły odlotu czas. A jesień dziś w woalkach babiego lata. Idę więc w ogrodu ścieżki po zachwyty...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz