czwartek, 31 grudnia 2009

Podsumowań czas...

Refleksyjny to czas. Ostatnie dni roku z jakąś melancholią w duszy...
Dla mnie i dla M. to był dobry i szczęśliwy rok. Rok pięknych spotkań, ważnych słów, decyzji, czasem trudnych, ale zmierzających nieustannie ku dobremu, rok radości i potwierdzeń, rok miłości...
I oby w tym Nowym Roku wszystko co dobre i piękne trwało, i oby rodziło się Nowe, równie dobre i piękne. Tego życzę Wam moi Czytelnicy i nam :)

środa, 23 grudnia 2009

Świątecznie :)

Wszystkim tu zaglądającym życzę ciepła, bliskości, słów, zamyśleń, bajkowych krajobrazów. Niech blask Wigilijnej Gwiazdy opromieni marzenia spełnieniem . I niech te Święta będą przepełnione pięknem i niezwykłą atmosferą...

niedziela, 20 grudnia 2009

Zimowe haiku...

Świat w śnieżnej bieli i wciąż płatek za płatkiem puchem osiada srebrząc się mrozem. Taki pocztówkowy krajobraz za oknem, pogodne niebo, piękne światło, zimowe słońce. W witrażu bieli i jasnych błękitów niezwykłość drzew kreślonych wyrazistą czernią i spokój gawronów, rozleniwionych słońcem...

Niedziela się snuje. W filiżance w anioły nowe smaki herbat. Aromaty smakowite i idealne na zimową aurę. Chwilami zatrzymuje się czas. Muzyką mrużę oczy i zamykam pod powiekami wczorajsze obrazy z błękitem łez w tle...

Czasem reaguję za impulsywnie, wypowiadam gniewne słowa, ranię. Najpierw mówię, potem myślę. Złe to, niepotrzebne. Nie lubię tej gorszej wersji siebie...

Słońce pomarańczowym światłem znaczy przedmioty cieniami na ścianie. Lekką czerwienią płatków gwiazda betlejemska zapowiada świąteczny nastrój w domu moim. I nie będą to święta z tych wymarzonych, ale życie pisze czasem inne scenariusze, na które nie ma się wpływu...

A jednak z przypływami i odpływami myśli wierzę, że ten świąteczny czas będzie dobrym czasem...

niedziela, 13 grudnia 2009

Słonecznie...

Śpiewa mi teraz pięknie Sade i moje serce śpiewa razem z nią. Ciepło mi w środku. Zintensywniała zieleń moich tęczówek. I jeszcze trwa w mojej Samotni radosny hymn żółtych tulipanów. W piątkowy wieczór podarował mi je mój M. Nie myślałam, że o tej porze roku można kupić tulipany, a te żółte są elementem naszego wspólnego kodu i cudowną niespodzianką...

Wczoraj byliśmy na spacerze w ogrodzie. W zaśpionym ogrodzie. A jednak barw tyle cieszyło oczy. Mokre liście miały przedziwne, wyraziste kolory. Na nagich gałęziach jabłoni niezwykle radośnie wyglądało kilka żółtych jabłek. W leśnym kąciku pnie drzew spowite zielenią bluszczowych lian przypominały o lecie...

A dziś świat kandelabrami szronu jaśniał. Niebo było błękitem nieskończonym. Tyle pięknego światła miała w sobie niedziela...

Zmiany w rozkładzie jazdy pociągów przyniosły nam korzystne rozwiązania. Skróci nam się czas podróży do siebie...

Wieczór jest czarnym prostokątem okna, smakiem cynamonowej herbaty, waniliowym przesłaniem płomyków świec i uśmiechem do wspomnień...

środa, 9 grudnia 2009

Wszystko zależy od wiatrów :)

Spokojne te grudniowe pejzaże. Drzewa czarną koronką gałęzi dekorują niebo smętne od deszczu, grafitowy mrok w złotych ornamentach świateł ulicznych latarń, jakiś bezruch, statyczność, wiatr się ukołysał wachlarzami skrzydeł gawronów...


Tylko słonecznego światła brak...


Przegrywam swoje małe wojny ze światem, a raczej z Panią Ważną, bo koleżeństwo, choć zgadza się ze mną i popiera, milczy, deklarując uwielbienie dla świętego spokoju. I może rzeczywiście nie warto, bo żołądek zwija mi się w supeł, sztywnieje kark, a sytuacja i tak się nie zmienia. "Koniec i kropka". Może czas przywyknąć, godzić się, bo tak wygodniej?


Dom i czas herbaty na zielonej kanapie pod pyzatą lampą. Muzyka z płyty "Siesta5" jest dobra dla duszy i przywołuje wspomnienia pewnej soboty spędzonej z M. Takie dni są najpiękniejsze z pięknych...


A jutro nie będę liczyć swoich zmarszczek, tylko właśnie te dobre dni. I jak każdego dziesiątego grudnia pomyślę z wdzięcznością o rodzicach, i uśmiechnę się do dziewczynki w sobie...

wtorek, 8 grudnia 2009

Ot co...

Za oknem atramentowa czerń. Światło lampki sączy się miodową barwą i tańczy na ścianie delikatnymi cieniami. Wciąż jesiennie na świecie. Wciąż szarość mżawek, mgieł i deszczowych koncertów. A ja tęsknię za bielą, za lekkością wirujących płatków śniegu, za wyrazistym od mrozu niebem...


Pani Magda mi teraz śpiewa o kwitnących kasztanach i wiośnie...jakoś tak zmysłowo i ciepło. W ulubionym kubku mam smak cynamonowej herbaty. Dłonie mi pachną mandarynkami. Bladoróżowe płatki cyklamena ocieplają rzeczywistość...


Obiecuję sobie być w te dni w bezczasie, uśmiechać się w czwartek i nie irytować się kolejnym minionym rokiem...świadomie i naprawdę :)))

czwartek, 3 grudnia 2009

Zupełnie niespodziewanie...

Wieczór czerni się w oknie, nad srebrną bielą dachów domostw księżyc wędruje złoty. W oszronionych gałęziach drzew światło lamp przysiada miękką poświatą. Świat smakuje chłodnym wiatrem...


Uskrzydlony czas. Dom mój pachnie ciepłem. A ja utulona i ugłaskana słowami M. jestem. Telefonicznie...


Piękna niespodzianka przyszła dziś do mnie pocztą. Radością jestem, wzruszeniem i mam rozświetlone oczy. Tak lubię Magdę Umer i jej wyszeptane piosenki, "zaglądanie w duszę". I zaraz odbędzie się u mnie Koncert na Herbatę i Płomyki Świec...


Grudzień przyszedł. I to jest taki czas na marzenia, na dobre myśli, na wdzięczność za to, co było...

wtorek, 24 listopada 2009

Coś o dziś...

Listopad odchodzi. Ma moje zimne stopy, pachnie deszczem, szarością zachwyca, bo tej szarości niezliczone odcienie przecież. Dziś niebo było popielatym tweedem. W bezlistych drzewach czarnymi skrzydłami gawrony płoszą listopadową melancholię...


Popołudnia właściwie są wieczorami. Grafitowy mrok tak szybko przytula się do okien. W moim pokoju światło i cienie. Ocieplam czasoprzestrzeń zapalonymi lampkami, świeczuszkami o zapachu cynamonu, pozwalam turlać się dźwiękom. Jazz. Dużo jazzu. Kołysząco, snująco, kocio i miękko. Znowu wtulam się w rudy koc, kupuję mandarynki i przynoszę we włosach zapach późnej jesieni...


Czekolada w filiżance. Czekoladowe mam wargi. Kolorowe strony w kobiecym czasopiśmie. Czarno-białe zdjęcie Marilyn Monroe. Tokarczuk i Stańko. Jakaś nagła tęsknota za słowami z "Prawieku..." i za muzyką Komedy...


A od dziś, za miesiąc pięknie czas się zatrzyma przy rodzinnym stole...

poniedziałek, 16 listopada 2009

We wczoraj będąc...

Mgła srebrnym woalem świat otuliła na dzień cały. Zaokienny krajobraz był samotnym drzewem bezlistnym. Mgła zakryła czerwień dachów domostw i strzelistość kościelnej wieży. Teraz już grafitowym mrokiem świat oddycha. Listopadowe wieczory przychodzą popołudniami, pachną melancholią i aromatem cynamonowych świec...


A ja dziś byłam uśmiechem i światłem, wspomnieniem weekendu spędzonego u M. I były nasze alejki w parku, liście i prawie oswojone wiewiórki. Niebo i słońce jak w październiku i ostatnie refleksy zieleni. Kocham te nasze ścieżki i nas w nich, muzykę jesiennych liści i ciepło dłoni naszych...


A potem mała kawiarnia z jazzowymi snujami, przepyszna herbata jaśminowa, słodycz ciastek i dobra rozmowa, wspólny śmiech, westchnienia filiżanek i czułość w powietrzu...


Czas domu zachwycał bliskością, uważnością i takim byciem po prostu...


Dziś jestem znowu tęsknotą...ale to dobra tęsknota...

środa, 11 listopada 2009

Harmonijnie...

Wiatr przyszedł niespodziewanie i przegnał poranne mgły. A ja lubię mgły, ich mleczną nieprzezroczystość, melanż wszystkich odcieni szarości, od srebrej po perłową...


Powietrze pachnie listopadem, wolnym dniem i nicnierobieniem (dopiero popołudniową porą zacznę sprawdzać klasówki)...


Herbata z miodem i gorzka czekolada. Tak mi teraz chwila pachnie...


Dziś szukam ciepła w piosenkach. Grechuta. Bajor. Kilka piosenek Nosowskiej. Anna Maria. Jazzowe snuje z ulubionych płyt. Vivaldi i jego "Jesień"...I piosenki patriotyczne...bo lubię...piosenki z płyty "Bo wolność krzyżami się mierzy"...z płyty od prezydenta...


Znowu czytam kilka książek na raz, a to jest tak, jakbym nie czytała żadnej. Mieszają mi się światy, gubię bohaterów. A trzeba smakować słowo po słowie...


Maluję paznokcie na wiśniowo. Kupuję czapkę i szal w kobaltowym kolorze i dziwnie dobrze mi w nim. Z upodobaniem noszę chustę w kwiaty, bo od ich kolorów pieknieją myśli. I może dlatego, że kolory za oknem gasną, ja potrzebuję kolorów...


I wysyłam swoje latawce do M. a w nich czułość, dobre myśli i kochanie...i zieleń w oczach mi płonie na myśl o piątkowym pociągu...


I mają rację ci, którzy mówią mi, że kwitnę...

poniedziałek, 9 listopada 2009

Tak właśnie...

Prawdziwa listopadowa plucha za oknem. I tak od rana, przez dzień cały mży, pada, kapie, siąpi. A ja musiałam pojechać do Misteczka dziś po świeży odcień moich rudych włosów. I w oczekiwaniu na autobus spacerowałam potem po uliczkach Miasteczka otulonego w szary mrok i nieprzezroczystą mleczność mgieł. A prawie nagie drzewa, obleczone w te atrybuty prawdziwej jesieni, wyglądały niezwykle impresjonistycznie...


Przemokłam, choć miałam parasol. Drobniutkie perełki deszczowych kropel osiadały  na moich włosach, tworząc wymarzone loki i ulubiony nieład na głowie...


Teraz dom. Włączony telewizor, obejrzę potem spektakl teatralny...


Wieczór ma kolor rubinowego wina w kieliszku na wysmukłej nóżce, aromat waniliowej świeczuszki, zieloną barwę szklanych korali, dziś zakupionych na giełdzie zorganizowanej przez uczestników Warszatów Terapii Zajęciowej. Piękne są te korale, przymierzam je do swoich oczu i włosów, cieszę się nimi, jak dziewczynka...


I to są takie dni, że chce się czytać "Dolinę Muminków w listopadzie" i zapisać: "Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne, cenne i swoje własne."


Tak...

poniedziałek, 2 listopada 2009

Zosia37

Znowu ktoś kradnie moje słowa...pewna Zosia37, podpisując swoje zdjęcia, przeżywa po mojemu jesień, ubiera się w mój szary sweter i ma moje niebo nad głową...A to się nazywa plagiat, Pani Zosiu37...brzydki plagiat...

sobota, 24 października 2009

Tak sobie nucę...

Sobota mija powolnie, miło i domowo. Snuję się, uładziłam Samotnię, suszę pranie, ugotowałam zupę gulaszową. Prozaicznie i gospodarczo. Zanurzam się w świat literek, czytam nowe "Zwierciadło" i "Ogród Afrodyty", leniuchuję...


Jesień w pełni. Ładnie mi w tej jesieni, w złotej rudości drzew, gasnącej zieleni traw, woalkach mgieł, w szarych koralach deszczu. I chciałabym zatrzymać opadanie liści, bo zachwycają mnie ich kolory jednako piękne w słonecznej pieszczocie i w deszczowej melancholii. Odurzam się bogactwem barw, zapachami trudnymi do opisania, tęsknymi piskami dzikich gęsi, nostalgią w powietrzu. Tak, o tej porze świat wygląda jak zaczarowany...


Wieczory przychodzą grafitowym chłodem, wtedy w ciszy mojego domu zakwitam spokojem, a tęsknota za M. nie mieści się w literkach...


Teraz jest czas herbaty malinowej. W wazonie liść klonu w cudnych czerwieniach. To taka namiastka jesiennego bukietu. A w radiu Hanna Banaszak wyśpiewuje o truskawkach w Milanówku i nijak się to ma do nastroju popołudnia...

czwartek, 22 października 2009

Przedsennie...

Noc się czerni w oknie. Cisza cieniami zatrzymuje się na ścianie. Piję ostatnią tego dnia herbatę, ma zielony zapach i smakuje latem...


Dzień dziś był w kolorach złotej jesieni, w promieniach słońca pulsowały rudości, brązy, purpurowe czerwienie i żółcie miodowe. Słońce w oprawie jasnych błękitów wędrowało pastwiskami mlecznych obłoków. Snujace się dymy z kominów świadczyły o porannym przymrozku. Jakże piękne są wschody słońca...


Czas galopuje, przyspiesza szaleńczo. Kiedy rano dzwoni budzik, jestem rozczarowana, że noc minęła tak szybko. Zapominam sny, latawcom do M. maluję uśmiechy, pewnie nieco krzywe porankami. Jesiennieję ciszą mojego domu, niezmiennie wplatam w tę ciszę płomyki świec i kolory herbat. A tęsknota przybiera wciąż nowe odcienie...


Późnym wieczorem samotność boli najbardziej...

poniedziałek, 19 października 2009

Półsen...

W oknie słońce i błękity nieba. Rude kasztanowce w złocistej oprawie promieni, w woalce dymów z kominów, w ciepłej pieszczocie pogodnego dnia wypełniają prostokąt mojego okna. Zegar tyka. Parzy się herbata w imbryku. We wstążki popołudnia wplata się zapach cynamonowej świeczuszki...


Myślami tkwię w weekendowym czasie. Kiedy M. jest u mnie, świat się zmienia. Ten czas razem to taki dobry, potrzebny czas, żeby odetchnąć, odpocząć, cieszyć się ciepłem, bliskością, nacieszyć się sobą. Jak zwykle minuty mijały za szybko, wieczory uciekały niepostrzeżenie. Tyle słów zostało pięknych, tyle czułości i spokoju. I pogoda pozwoliła wybrać się na spacer do ogrodu, liście szeleściły, purpura kloników japońskich ocieplała świat. I było wszystko za czym tęskniłam dwa tygodnie od ostatniego widzenia się...


A płytę Bajora otrzymałam w prezencie. Więc teraz lirycznieję wsłuchana w rozedrgany głos Pana Michała i razem z nim pamiętam o ogrodach...


Tymczasem za oknem delikatna różowość i subtelne fiolety w zarękawkach odchodzącego słońca. Wieczór się skrada. A na mnie czekają klasówki do sprawdzenia...

niedziela, 11 października 2009

Wracam...

Deszcz w nocy, deszcz od rana. Świat otulony szarą melancholią smętny jest i chłodem raczy. Gdyby poszukać czegoś pozytywnego w tym deszczu, to zobaczy się w barwach liści jakąś wyrazistość i intensywność, a kasztanowce wyglądają jak miedziorytyOłówkowe niebo w jesiennej zadumie oczekuje zapowiadanego słońca...


Domowa jestem. Kaloryfery psalmem ciepła cieszą mnie, a zapach waniliowych świeczuszek miękko osiada na obrzeżach przedmiotów. Dom pachnie gotującą się zupą, na taki zaokienny chłód gorąca zupa będzie idealna. I dogrzewam się herbatami...


Lubię swoje fotografie w zieleniach. Lubię komplementy mojego M. W latawcach niedzielnych wysyłam mu swe uśmiechy i czułość myśli...


Dziś nie obejrzę "Domu nad rozlewiskiem", pierwszy odcinek mnie rozczarował, zabrakło książkowego ciepła, zabrakło duszy. A i Brodzik jakoś mi nie pasuje do roli Gosi...


Ciekawa za to jestem nowej płyty Michała Bajora...


I tak, wracam...być może :)

środa, 7 października 2009

Taka jesień w duszy...

Za oknem deszczowe nokturny. Drobne krople zatrzymują się wzorem delikatnym na szybach. W domu cisza. Trwa czas herbaty...


Środy stały się dniami powstawania notek. Ostatnio czas mija za szybko i jakoś nie znajduję czasu, by tu zajrzeć. I chyba nie potrzebuję już tak bardzo tego miejsca jak kiedyś...


A świat pachnie jesienią. Dziś bardziej tą listopadową jesienią niż październikową. Wciąż jednak wokół dużo zieleni jest, drzewom brakuje brązów, złotych rudości, żółci, mosiądzu, pomarańczowej czerwieni i intensywnej purpury. Wieczorami tak szybko przychodzi zmrok, panoszy się za oknem najpierw cudnym kolorem indygo, potem intensywnym grafitem, by poprzez szarość stać się czernią. I w moim domu snują się aromaty waniliowych i cynamonych świec, kolory herbat wypełniają chwile. Znowu więcej czytam, zatracam się w ciszy, wciąz potrzebuję jej bardziej niż muzyki...


Ta jesień to długi, szary sweter, szal w zielonych odcieniach, kasztany w kieszeniach i zakupiona malinowa herbata...


Mój M. jest na wycieczce. Brakuje mi jego codziennej obecności w słowach. Tęsknię i jestem oczekiwaniem...


A kiedy przymykam oczy, widzę nasze wakacje w Bieszczadach i czuję ciepło wspomnień...

środa, 23 września 2009

"Złotawa, krucha i miła..."

Jeszcze w domowym czasie jestem, do pracy mam dopiero za godzinę. Ciszą teraz jestem, choć od rana nastrajałam się do jesieni, słuchając jazzowych snujów. I oto jesień już. W zaokiennym krajobrazie szukam jesiennych oznak. Zieleni wciąż dużo, ale zauważam na liściach refleksy żółci, rudości, pomarańczowej czerwieni, złota. Jarzębiny wciąż strojne są w płomienną czerwień korali. Lecą kasztany...


Wieczorom zacznę wydłużać rzęsy aromatami świec, kolorami herbat, muzyką i ciepłym czasem. Tak bym chciała mieć w tych wieczorach mojego M. blisko, na wyciągnięcie dłoni. Kiedyś...tak będzie kiedyś.


Herbata smakuje latem. Czas na zakupy w ulubionej herbarciarni...


Jesienne perfumy w torebce, jesienna torebka, liście na parapecie i kasztany...


A w jesień wkraczam w nowych ciemnozielonych butach na obcasach :)

niedziela, 6 września 2009

Pojesienniał świat...

Pojesienniał świat. Za oknem wiatr szumi i szeleści, plumkająco deszcz pada, a niebo jest we wszystkich odcieniach szarej melancholii. Zieleń już taka przytłumiona jest. Liście kasztanowców, malowane rudością i złotem, matowe dziś bardzo bez słońca. Skrawki lata oddalają się ptasimi kluczami...


I czytam, i słucham muzyki. Łagodnie jest, kołysząco. Kocio moszczę się w zielonym fotelu. Otulona kolorowym pledem w dłoniach trzymam ulubiony kubek z herbatą, dostrajam się do jesieni. Cynamonowy aromat świec zatrzymuje się na krawędzi chwil, oglądam wakacyjne zdjęcia, wspomnieniami oczy rozjaśniam...


"Moje myśli biegały końmi/ Po niebieskich, mokrych połoninach..."


Tak, kiedyś znowu pojedziemy w Bieszczady...


A dziś ubieram się w jesień, zaplątuję w kolory wrzosów, umagiczniam myśli, wymarzając jesień z M. Kolejną naszą jesień...

środa, 2 września 2009

Kartek zieleń...

Zbyt rzadko tu zaglądam, a przecież lubię ocalać w słowach swoją codzienność, zapisywać ważne, zwykłe i niezwykłe. Obiecuję sobie pisać częściej...


Dziś mam do pracy na późniejszą godzinę. Poranek miał więc posmak wakacyjnej niespieszności. Tak jak lubię, snułam się po domu w nocnej koszulce, zapatrzyłam się w zaokienny świat. W alei zrudziały czupryny kasztanowcom, ptaki gromadami kropkują niebo, szykując się do odlotu, a niebo dziś w błękitnoszarych melanżach melancholii. W powietrzu krąży schyłek lata. Światło ma inne odcienie...


Teraz jest czas czerwonej herbaty, otwartym oknem gorzki zapach dymu się sączy i nachalnie docierają dźwięki piły elektrycznej...


Ostatni tydzień wakacji miał kolor oczu M. i ciepło jego obecności. Tak lubię to nasze bycie ze sobą. Bycie na wyciągnięcie ręki, na spojrzeń bliskość. Kocham M. I tak się raduję tym wszystkim, co jest i trwa. Tyle we mnie spokoju, zachwytu, ufności, wdzięczności i szczęścia...


I nie tęsknię za stanem, który tak dobrze i boleśnie znam: bycia z sobą samą...

niedziela, 23 sierpnia 2009

Tak cicho...

Wakacje nieuchronnie zbliżają się ku końcowi. Żal. Tyle w nich było spokoju i dobrych, szczęśliwych chwil. I były poranki bez obolałego kręgosłupa i mrowienia w palcach dłoni. I choć budynek szkoły widywałam z okna swego, nie myślałam o pracy ani o Paniach Ważnych. Jeszcze tydzień wolności i beztroski. Jeszcze niespieszność, jeszcze myśli spokoju pełne...


A jutro przyjeżdża mój M. Jestem oczekiwaniem i cieszę się na wspólny czas. Odliczam godziny, dobre jest blisko...


Niedziela jest pełna słońca i ma kolor błękitnego nieba, którym wędrują baranki obłoczków. W kuchennym oknie obraz alei kasztanowej. Zieleń liści zrudziała i pożółkła. I choć cieszę się wciąż trwającym latem, czekam na jesień. Lubię te swoje przedjesienne nastroje. I mam już troszkę jesieni u siebie: w wazonie wyraziste kolory strzępiastych astrów i aksamitne płatki wielobarwnych cyni, wieczorami palę waniliowe świece, słucham plumkającej muzyki, piję jesienne herbaty i pachnę jesiennymi perfumami...


Teraz rozkołysana Diana Krall, kojąca błogość i zieleńsza, na myśl o jutrze, zieleń moich tęczówek...


Lubię siebie w tej wersji :)

wtorek, 18 sierpnia 2009

Sierpniowe muśnięcia melancholią...

Wróciłam, bogatsza o czas z Małym, o bycie częścią jego wyobraźni podczas zabaw, o wszystkie przeczytane książeczki, zaśpiewane piosenki, nauczone wierszyki, o figle i rozmowy. Wartościowy to był czas. Dobry i radosny dla mnie...


Od wczoraj domowa jestem. Ogarnęłam nieco przestrzeń Samotni, rozpakowałam torbę, wracałam rzeczom ich miejsca. Wieczorem, na balkonie stojąc, wpatrywałam się w kolory nieba. Wysyłałam do mojego M. latawce w kolorze indygo i moją tęsknotę. Tęsknotę do brązowych oczu, do ciepła dłoni, do palców wędrujących moim ciałem, do przytulenia, do wspólnego czasu, do bliskości...


Sierpień nie skąpił słońca, choć dziś zaokienny świat w jesiennej aurze. Wiatr mierzwi wciąż jeszcze zielone czupryny drzew, niebo w niebieskoszarych smugach. Na polach miodowa żółć ściernisk, jarzębina koralami obwieszona czerwonymi, w ogrodzie zakwitły wrzosy. Tak blisko już koniec wakacji. A ja wrysowuję siebie jeszcze w wakacyjny czas, pielęgnuję w sobie spokój, błogosławię ciszę, słucham świerszczowych koncertów, rozkoszuję się niespiesznością, ogladam zdjęcia i uśmiecham się do wspomnień...


I szczęśliwie mi jest...

piątek, 7 sierpnia 2009

Pejzaż słów...

Zapisać, ocalić, choć tak trudno wszystkie chwile ogarnąć słowami...


W Bieszczadach trochę jakby czas przystanął, a człowiek pokornieje wobec przyrody tam jeszcze dzikiej. To była moja pierwsza wyprawa w ten świat niezwykły. M. pokazał mi swoje Bieszczady...


Jakże dobre było to uczucie szczęścia i swobody, którym byłam przepełniona. To były takie dobre dni bliskości codziennej...


Zawieszeni między ziemią a niebem wędrowaliśmy bieszczadzkimi ścieżkami. Urzekała nas cisza i prawie bezludność na szlakach. Zachwycały widoki pięknem pulsującym w sercu...Smerek, Połonina Wetlińska, Bukowe Berdo, Tarnica...Tam zieleń nabierała nowych znaczeń. Jej bezkres wieńczyły błękitnopastelowe szczyty gór. Tak, gdzieś blisko był Bóg...


Moja słaba kondycja i bolące nogi. Marudzenie. Pocieszenie M. Wielka cierpliwość jego zasługująca na medal. Chwile, kiedy chciałam się poddać, a jednak wędrowałam dalej, bo jak to powiedział M. warto pokonywać swoje słabości...I ten moment, kiedy już stałam na szczycie i doświadczałam piękna, był nagrodą...


Połoniny. Słońce i wiatr. Motyle. Gobelin traw i barwnych kwiatów. Zapach ziół. Malownicze osty...


Zaczarowały mnie malutkie drewniane cerkwie i dźwięki dzwonów...M. opowiadał mi bolesną przeszłość ludzi i miejsc...


To był też czas dobrych rozmów...dzielenia się sobą...bycia...radości...bliskości najbliższej...


I świecił nam rosnący księżyc złoty, a niebo usiane gwiazdami obdarzało spokojem...


Świerszczowe kapele muzykowały tak pięknie...


Kolory muzealnych ikon przemawiały poezją...


A potem był Kraków i jego magia. I zakochałam się w witrażach Wyspiańskiego i freskach w kościele św.Anny...Zachwyciły wieczorne Planty i Kazimierz...i były z nami cienie wszystkich Wielkich...


Słowa...chyba nie ogarną dobra tych naszych wakacyjnych dni...

poniedziałek, 13 lipca 2009

Domowo...

Liryczna lekkość popołudnia, ciepłe powietrze wchodzące przez otwarte drzwi balkonu, chłodny smak sorbetu truskawkowego, czerwień gladioli od M., światło bardziej błękitne niż białe, zaokienny świat mieni się słońca blaskiem...


Domowo mi jest i spokojnie. Drobiny ciszy mieszają się z zaokiennymi dźwiękami ptasich piosenek, psich szczekań, dalekimi odgłosami przejeżdżających aut. Znowu czytam. Historię opowiedzianą w "Pływaku" odbieram jakoś bardzo osobiście. To opowieść nie tylko o dzieciństwie na Węgrzech, ale także opowieść o opuszczeniu, tęsknocie, samotności, poszukiwaniu domu i niezwykłej więzi narratorki z bratem...


Lipiec mija powoli. Zachwyca kolorami dojrzewających zbóż z wplecionymi weń makami, chabrami i rumiankami, soczystością zieleni, smakami ogrodowych warzyw i owoców, zapachem wieczorów i wieczornymi koncertami żab i świerszczy...

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Zapełniać pustkę...

Wciąż budzę się o zbyt wczesnej porze. Kiedy odsłaniam rolety, łudzę się, że dzień będzie słoneczny. Nie jest. Znowu niebo ma szare odcienie smutku. Dziś bezdeszczowo jednak...


Wróciłam z zakupów odurzona zapachem lip. Tam w Soplicowie moim wokół domu z czerwonej cegły rosły lipy i ich woń umilała mi początek wakacji i czas przesiadywania na ławce. Gdzieś w tej bursztynowej słodyczy brzęczały cichuśko pszczoły...


W moim domu cisza trwa. Smak zielonej herbaty wypełnia oczekiwanie na telefon od M.


W ostatnich dniach roku szkolnego brakowało mi czasu...teraz okazuje się, że mam go za dużo i nijak nie potrafię go wypełnić...

sobota, 27 czerwca 2009

Cisza na skronie, na powieki słońce...

Za słońcem tęsknię. Nie tylko ja, także niebo, rośliny i koty. A niebo za oknem dziś znowu smętne szarością, przypomina bezkres morza w deszczowy dzień...


Poranek jest niespieszny. Na śniadanie zjadłam kolorowe kanapki, błogosławiąc ogrody za wszystkie dobrodziejstwa. Teraz mój domowy świat pchnie kawą. I to jest chwila prawie magiczna. Cisza przysiadła na moich włosach, ale potem zaproszę muzykę. Przez otwarte okno wpadają nuty chłodnego powietrza i ptasie ćwierkoty, leciteńko kołysze się firanka, światło jest takie matowe dziś...


Wakacyjne soboty mijają inaczej. Kiedy uładzę Samotnię, przeniosę się w świat " Barbarzyńcy w ogrodzie", tak pięknie opisywany przez Herberta...


I tęsknię za M. Całą sobą tęsknię...

wtorek, 23 czerwca 2009

Prawie wakacyjnie...

Za oknem wiatr wygrywa jesienne piosenki. Ostatnie dni błękitem deszczu odmierzały czas. Dziś też ołówkowe chmury, zapach wilgoci, tęsknota za słońcem...


Pierwszy dzień lata spędziłam z M. u niego. I czas mijał nam domowo, i w ścieżkach zieleni w parku, w którym oddycha się historią i pięknem miejsc. Spacerowaliśmy także starymi uliczkami, a ja uczyłam się miasta, które kiedyś może będzie moim. Szczęśliwie było nam w klimatycznej knajpce i na balkonie mieszkania M. i wieczorem w blasku świec. I śmiały nam się oczy iskierkami radości...


Wakacje niby już są, a jednak codziennie na kilka godzin muszę iść do pracy, uzupełniam dokumentację, porządkuję klasę, jutro ostatnia rada...


W swoim liście M. napisał, iż wierzy, że te wakacje będą jeszcze bardziej szczęśliwe i udane niż poprzednie...wierzę i ja...choć nie bez lęku...


Dom mój zanurzony w ciszę. Smak i kolor truskawek. Zapach papryki, pomidorów i bazylii. Paczka z książkami z internetowej księgarni. Bukiet polnych kwiatów w wazonie. Błękitna opowieść chabrów. Spokój popołudnia...

piątek, 29 maja 2009

Tylko tyle i aż tyle...

Pachnie wiatrem. Jest w tym zapachu intensywność kwitnących jaśminów i akacji, kolor skoszonej przed moim blokiem trawy, wczorajszy deszcz. I jest w dzisiejszym pejzażu jakiś chłód, choć niebo uśmiecha się błękitem rozświetlonym drobinami słońca...


Na kuchennym stole bukiet sałaty zieleni się pokarbowanymi liśćmi. Kolejny raz zakwitł fiołek. Czerwienią pomidorów ogrzewam ten majowy chłód...


W ostatnich dniach wciąż mało spokoju. I znowu wiem, że nie należy przywiązywać się do planów...


Teraz chwila zasupłana w smak zielonej herbaty z płatkami wiśni, lekkich dźwięków radiowego grania. Zaraz zajmę się domem. Uładzę. Przygotuję coś smacznego...


Piątkowy czas przyniesie mi obecność mojego M. Przestanie boleć odległość...

piątek, 22 maja 2009

Słowa nie wyrażą...

Rankiem budzi mnie słońce. Świetlistość tańczy na ścianach, podłodze i na zielonych kwiatkach mojej pościeli. Motyle snów leciutko przysiadają w kącikach oczu. Miło jest leniuchować w domowej niespieszności. To moje zwolnienie jest namiastką wakacyjnego czasu...

I wydawać by się mogło, że jestem oazą spokoju. A jednak tak nie jest. Wstydzę się za swoją małostkowość, za pielęgnowanie urazy, za przykrości sprawiane M. Czytam słowa, które nadeszły o świcie i smucę się jeszcze bardziej...

czwartek, 7 maja 2009

Po ciszy...

Świat w majowych kolorach, zapachach i nastrojach. Pachnie bzami, żółcią rzepaków, drobniutkim kwieciem drzewek owocowych i czymś słodkim, trudnym do zdefiniowania. W ostatnich dniach światło nadawało krawędziom świata miękkość jakowąś. Rozsłoneczniało, przenikało zieleń majową, najcudniejszą w całym roku, tańczyło refleksami cieni. Dziś błękit nieba zgasł. Poszarzały obłoki jesienią. Tylko zieleń wciąż przypomina, że trwa wiosna i maj...

Piszę. Nie wiem jeszcze czy dla siebie tylko, czy ujawnię się światu. Brakowało mi zapisywania siebie, ocalania czasu i chwil dobrych. Tylko czy znowu ktoś nie będzie chciał wiedzieć więcej? 

W naszej prywatnej historii, mojej i M., zdarzyło się dużo dobrych dni, są już wspomnieniem. Szczęśliwym wspomnieniem. Zapisujemy kolejne dni listami, latawcami myśli, spotkaniami, rozmowami telefonicznymi...

A świat mój wciąż ma kolory herbat, aromaty świec. Często jestem w ciszy, czasem zapraszam muzykę. Pielęgnuję nowe marzenia, tęsknię po dawnemu...A lato już tak niedługo...

piątek, 27 lutego 2009

Po cichu...

Wieczór w kobaltowej pelerynie zmierzchu rozsiadł się na zaokiennych parapetach. Kolczykami cekinowych świateł ulicznych latarń błyszczy zalotnie. Dziś ptaki ćwierkotały o wiośnie. A dzień był ze słońcem w kieszeni. Bazie mruczą już cichutko miękką puszystością. I koty już w marcowych nastrojach muzykują nocami. Wiosna jest coraz bliżej...

Tak szybko minął ten tydzień. Tak jakoś mało mnie było w nim...

Piątek jest cały w kolorach oczekiwania. Za trzy godziny i troszkę powitam mojego M. Tak, świat już pachnie konwaliami...

A teraz jest czas herbaty. Jestem sobie po cichu, pastelami maluję myśli, w opuszkach palców pulsuje niecierpliwość. Rozświetlam swoje oczy, rzęsy czernię, dziś będę naręczem żółtych tulipanów...

poniedziałek, 23 lutego 2009

Jakoś tak...

Zima odchodzi w szarym płaszczu resztek śniegu. Zapłakana deszczem, topi posturę ulepionych wcześniej bałwanów. Znowu niebo się smuci i drzewa w majestatycznej czerni kołyszą wśród gałęzi tęsknotę za wiosną...

Jeszcze przed kilkoma chwilami zaokienne niebo było w soczystym kolorze indygo. A teraz wachlarz czerni przysłonił świat. W pomarańczowym blasku ulicznej lampy drobne kropelki deszczu lekko tańczą deszczową piosenkę. Kiedy wracałam ze spotkania z moimi literatami, wilgoć drobnych perełek wplatałam we włosy, a w powietrzu snuło się cichuśko przeczucie przebiśniegów...

Teraz mój dom. Piosenki Pana Młynarskiego opadają w aromat herbaty. Zachwycam się bursztynowym pięknem kandyzowanego cukru. I choć tylko gorzka herbata ma sens, zanurzam w filiżance maleńką bryłeczkę. Ma złocisty kolor słońca...

Sobotnia wiadomość, że zmarł mąż koleżanki, zmroziła mnie, zaplątała w smutek. Na jakże krótką chwilę tu jesteśmy...A świat nie umiera trochę, kiedy ktoś umrze...

piątek, 20 lutego 2009

W korzystnym świetle...

I to są takie trochę magiczne dni...bo ta zima jest wyjątkowa. Świat cały w bieli. Kiedy rano odsłaniam rolety, chwilę stoję przy oknie i rozjaśniam oczy świeżością bieli. Tak, ostatnie dni układały się w baśniowe obrazki. Między płatkami śniegu niebo w kolorze idealnego błękitu, powykręcane gałęzie drzew ustrojone w koronki bieli, puszysta biała przestrzeń, skrawki słońca, inne światło...

Przed chwilą skończyliśmy z M. rozmowę na gg. Teraz M. wrócił do swojej codzienności. Od początku ta codzienność fascynowała mnie. Właściwie uwodziliśmy się swoimi codziennościami...

A piątkowy wieczór ma kolor jaśminowej świecy. Kaloryfery ciepło mruczą. Zaokienna czerń zdobna jest w pomarańczowe cekiny świateł ulicznych latarń. Moje myśli błądzą w dźwiękach muzyki jakoś tak spontanicznie. I to jest chwila z ulubioną herbatą w ulubionej filiżance...

Ostatnio M. przypomniał mi "Sklepy cynamonowe" Schulza. Podczytuję od wczoraj. Przypominam sobie niezwykłość schulzowskiego świata, odnowionego zachwytem i oddycham poezją...

poniedziałek, 9 lutego 2009

Ku wiośnie się ma...

Dziś w powietrzu czuć było wiosenne przebudzenie. Wiem, pewnie za wczesne to odczucie, ale niebo wyraźnie błękitami czarowało, ptaki wiły spokój w koronach drzew, trudne do zdefiniowania, charakterystyczne zapachy unosiły się lekko nad rozmarzłą ziemią. I kiedy szłam do pracy, miałam rozpięty płaszcz, i włosy czesałam nieśmiałością słońca...

Lubię bycie z M. Takie zwyczajnie niezwyczajne. Lubię chwile z czułością w opuszkach palców, spojrzenia, od których pięknieję i czuję się jak kobieta z wiersza Szymborskiej: "spojrzał, dodał mi urody a ja wzięłam ją jak swoją". Wieczorami czas się zatrzymywał na krawędziach filiżanek słowami, dźwiękami i w przytuleniu. A sobotni spacer we mgle wciąż błyszczy w moich oczach. I wygrałam w scrabble. Raz jeden :)

Poniedziałkiem wracamy do codzienności osobnej i oczekiwania na kolejne spotkanie...

Wieczorność wrysowuje się onyksową czernią w prostokąt okna. Choć zmierzch, od kilku dni, przychodzi nieco później. Dni są już zauważalnie dłuższe. Światło ma już ten inny odcień. A w ogrodzie, podczas spaceru, widzieliśmy nieśmiałą biel przebiśniegów...

Teraz czas herbaty, błogiej ciszy i oswojonej tęsknoty...

piątek, 6 lutego 2009

Motyle słów...

Ostatnie dni mijały w zabieganiu. Do tylu zajęć pozapracowych dodaję jeszcze wznowione od środy zajęcia aerobiku. Cieszę się na nie. Brakowało mi gimnastyki w kręgu kobiet. Przyznaję, że nie potrafię się zmobilizować do ćwiczenia w domu, zbyt wielki leniuch ze mnie. Za to lubię ćwiczyć w grupie :)

Piątek się snuje wdzięcznie. Powietrze srebrzy się ciszą. Strzelistość zaokiennych drzew leciuteńko rozedrgana jest struną wiatru. Niebo w miękkim swetrze szarości tęskni za smugą słońca...

Prostuję swoje skrzydła obietnicą bliskości. Dziś moje latawce myśli mają długie ogony radości i niecierpliwości. Zaraz uładzę Samotnię, odkurzacz już czeka w przedpokoju. Przygotuję coś pysznego. Jeszcze tylko kilka godzin i na peronie powitam mojego M. W łupince oczekiwania trzymam już w dłoniach kolory wieczoru...

wtorek, 3 lutego 2009

W ramkach wieczoru...

Zima ma się dobrze. Igiełkami mrozu dotyka, chłodem się panoszy. Owijam się miodowym kolorem szala jak słońcem. Dziś od rana trwa festiwal wiatru. Zmarznięte dusze drzew śnią o wiosny oddechu. I ja na nią czekam...

Ascetyczny szablon blogu zakwitł zielonością. Tak jest chyba ładniej i lepiej...

W ciemnogranatowym wnętrzu wieczoru półksiężyca jasność. Niebo szeleści złotem gwiazd. Ciepłem rozśpiewanych kaloryferów nabrzmiewa czas. Odmierzam go aromatem czerwonej herbaty, błogim szeptem Anny Marii. Coraz częściej uwiera mnie czas bez M. Mniej cieszą ocalane wieczory. Wysyłamy do siebie latawce tęsknoty za codziennością wspólną...

Szczęście...najlepiej, gdy ciche...

poniedziałek, 2 lutego 2009

Równowaga...

Poranny dźwięk budzika nieodwołalnie obwieścił koniec feryjnej wolności. Z trudem otwierałam oczy. Z trudem wracałam do pracowej rzeczywistości. Znowu goniłam minuty między łazienką, szafą i kuchnią. Zapachem kawy odganiałam sen...

Teraz już dom. Po wielu godzinach w hałasie wreszcie zbawienna cisza. W czworokącie okna cień kobaltowego mroku nasyca się czernią. Wieczór zakwita złocistym uśmiechem kawałka księżyca. Wiatr dziś nie płoszy gałęzi, choć jeszcze wczoraj trzepotał niepokojem i plątał ptasie skrzydła. Powietrze wciąż w kryształkach mrozu. Moja tęsknota za wiosną urzeczywistniła się zakupem prymulki z żółtymi, słonecznymi płatkami...

W Zwierciadle brakuje mi felietonów Pani Matery. Styczniowy numer wciąż czeka na doczytanie...

Włączyłam płytę podarowaną mi przez M. Miękko głaszczą mnie dźwięki piosenek Osieckiej w wykonaniu Nosowskiej. Od niedzieli nie rozstaję się z ich pięknem. Smugą złota waniliowe świece rozjaśniają mi oczy. Zielona herbata dzięki imbirowi ma niezwykły smak...

Czekam na krajobraz słów od M. Liczę dni do piątku...