niedziela, 13 listopada 2022

Oswajanie listopada...

Zgubiłam gdzieś październik, ale tylko tu, w blogowym świecie. Tegoroczny październik był niezwykły, chwilami miałam poczucie, że lato fruwa w powietrzu. Było słonecznie, barwnie, a ja zachwycałam się wszystkimi odcieniami rudości, złocistych żółci, pomarańczu, czerwieni wpadającej w purpurę. Chodziłam na długie spacery, szurałam liśćmi, wypatrywałam w niebie ptasich kluczy i uskrzydlona aurą wtulałam się w ten październik, by mieć jego wspomnienie na listopad...

I oto już jest ta listopadowa jesień, w batikach mgieł, w deszczowych piosenkach, w coraz częstszych szarościach. Coraz szybciej, pięknymi zachodami słońca, przychodzą wieczory i świat za oknem staje się atramentową plamą czerni, bo w ramach oszczędzania palą się tylko latarnie przy głównej ulicy. A mnie jest dobrze w łupince mojego domu, który rozświetlam płomykami świec, ogrzewam aromatami kaw i herbat. Kiedy tylko mogę, kiedy nie jestem zajęta sprawdzaniem prac i sprawdzianów, układaniem testów i kartkówek, tworzeniem kart pracy, czytam. Po "Martwym sadzie" Gorzki nie zarejestrowałam, że powstały kolejne tomy z komisarzem Marcinem Zakrzewskim, a kiedy to odkryłam, nadrobiłam zaległości. A ostatnio trzeci tom sagi wołyńskiej Jax i "Świat na nowo" Wysoczańskiej, obie te książki oczarowują od pierwszych stron...

Dziś za oknem kaligrafia drzew w alejach, kasztanowce zgubiły swe liście, ale jeszcze w pejzażu zaznaczają się czerwienie, bursztynowe odcienie żółci i miedziane rudości. Świat nęci marketingowo dekoracjami świątecznymi. I choć lubię Boże Narodzenie bardzo, to uważam, że jeszcze nie czas na nie. Wszak przed nami piękny czas oczekiwania, czas adwentu. Lubię ten czas, czas nastrajania się, tworzenia nastroju...

Od kilku lat nie udzielam korepetycji. Nie jestem cudotwórcą, nie mam takiej mocy, żeby komuś włożyć do głowy to, czego musi się nauczyć. Rodzice chcą zapłacić i mieć spokój, ale to tak nie działa. Jak udzielać korepetycji uczniowi, który nie czyta nawet lektur, któremu się nie chce uczestniczyć w zajęciach, "bo to mama chciała, on- uczeń- nie" i po co mu język polski, skoro on i tak stąd wyjedzie? Czytam w wielu miejscach, że rodzice nie lubią szkoły. Coraz częściej myślę, że przestaję lubić rodziców, tych roszczeniowych, tych, którzy wrzucają nauczycieli do jednego worka, tych, którzy piszą w Librusie: "Niech pani zrobi coś, żeby moje dziecko miało piątkę z polaka", tych, którzy po informacji, że nie udzielam korepetycji, komentują: "A przecież nauczyciele tak mało zarabiają". Zarabiam wystarczająco, a uczniowi, który potrzebuje pomocy z mojego przedmiotu, jest zainteresowany tą pomocą, udzielam i udzielę korepetycji za darmo, wystarczy mi jego dziękuję i wiadomość wysłana z telefonu o tym, że coś zaliczył, poprawił, zdał...

Trochę sobie ulżyłam...ufff