piątek, 31 grudnia 2021

W ostatnim dniu roku...

Kończy się. A przecież tak niedawno witaliśmy rok 2021, jakby to było wczoraj. Jak zwykle nie robię podsumowań, nie planuję, tym bardziej teraz, kiedy tak szybko można przestać być...

Końcówkę roku mamy smutną, wczoraj zmarła teściowa mojego brata. Mówiła do mnie, że skoro jest drugą mamą mojego brata, to i moją też. Miała w sobie tyle dobra, kochała swoich bliskich, swój ogród, w którym miała niezwykłe rośliny. Mam nadzieję, że w tym niebiańskim ogrodzie będzie hodować swoje ukochane róże. Źle mi bardzo...

Zatem niech będzie zdrowy ten 2022 rok, niech darzy dobrem i pozwala spełniać marzenia. Do siego roku!

piątek, 24 grudnia 2021


Dziś do Betlejem trzeba nocą iść

Bo narodzenia czas wypełnił dni
Tam gdzie stajenka razem z bydlątkami
Leży dzieciąteczko i na sianku śpi
Świat na to czekał wiele już lat
I narodzenia dziś wita czas"

Kochani!
Życzę wszystkim, by czas Bożego Narodzenia napełnił serca miłością, radością i dobrem. 

czwartek, 16 grudnia 2021

Dla siebie czułość...

W grudniu jakoś łatwiej być. Kawa mi stygnie, a ja patrzę w okno na nikłą wstążeczkę czerwieni. Dziś było tyle słońca, szłam ulicą i mrużyłam oczy, uśmiechałam się do gołębi, do błękitu nieba. Dziś czułam się uskrzydlona nie tylko pogodą...

Moje coroczne badania, które robię w prezencie dla samej siebie w okolicy moich urodzin, wyszły dobrze. One są pokłosiem choroby, jaka mnie naznaczyła, kiedy miałam 25 lat. Kiedy wtedy usłyszałam swój wyrok, nie powiedziałam o nim nikomu. W domu powiedziałam, że wyjeżdżam na sylwestra w góry, a pojechałam do szpitala rozprawić się z tym czymś. A potem kiedy wszystko się wydało, a wydać się musiało, bo przecież byłam na długim zwolnieniu lekarskim, mój młodszy brat, wtedy bardzo młody, dojrzale mnie zebrał i uświadomił, że w takim doświadczeniu nie wolno być samemu i po to ma się rodzinę, by dzielić z nią wszystko, nie tylko dobre chwile i radość. Wtedy byłam przekonana, że rację mam ja i zrobiłam dobrze. Od dawna wiem, że jednak racji nie miałam. Nie wiem, czy dziś miałabym w sobie tyle, nie wiem czy odwagi, czy głupoty, by to wszystko znieść...

I tak sobie myślę, że to już jest ten czas, by towarzyszyć duchom i Scrooge'owi w niezwyczajnej wędrówce. Nigdy nie oglądałam Kevina, za to niezmiennie w grudniu wracam do historii skąpego Ebenezera i nastrajam się do świątecznego czasu...

A jadąc dziś autobusem, przyglądałam się światu za szybami. Patrzyłam na udekorowane świątecznie domy, na miejskie choinki, nieco kiczowate girlandy. A po badaniach, z radości, wybrałam się do kawiarni poświętować przy kawie i odrobinie słodkości. Tylko w grudniu kawiarnie są takie piernikowe i złocą się światłem płomyków...

niedziela, 12 grudnia 2021

Grudniowe momenty...

Za oknem Narnia, na całej połaci śnieg, a drzewa wyglądają jak sady owocowe w kwietniu lub maju. I pięknie jest, i niech już tak zostanie do Świąt. Kiedy tak patrzę na tę biel stykającą się z horyzontem, czuję jakiś taki spokój i uroczystą świąteczność. I to jest jak prezent, który tak miło się rozpakowuje...

Ostatnio upodobałam sobie wczesne ranki. Za oknem czerń, a ja światłem lampki i złotymi płomykami świeczek wydobywam kształty rzeczy, kontury rzeczywistości i nastrajam się do bycia. Ostatnio towarzyszą mi zimowe piosenki Stinga, jak co roku o tej porze, bo jest w nich światło, piękna zima i nuty oczekiwania. Ten czas oczekiwania na Boże Narodzenie lubię bardzo, może nawet bardziej niż samo Boże Narodzenie, ale wciąż i nadal są to dla mnie święta Bożego Narodzenia, a nie Zimowe Święta, jak to ostatnio słyszę od niektórych uczniów czy koleżeństwa w pracy...

I ten grudniowy czas lubię. Ten czas domu rozświetlany pięknie światełkami lampek, ledowych girland z gwiazdkami. Rozpuszczam się w tym grudniowym czasie, słuchając swoich płyt ze świąteczną i zimową muzyką, czytając bożonarodzeniowe książki, gotując kakao, parząc w imbryku herbaty o korzennych nutach z cząstkami pomarańczy. I kiedy tak dom pachnie tymi pomarańczami, przypływa czas dzieciństwa i tyle dobrych, pięknych wspomnień. Niedawno na portalu polonistów ktoś zadał takie pytanie, która z postaci literackich byłaby tą, która zajęłaby puste miejsce przy wigilijnym stole. Pomyślałam, że nie z postacią literacką chciałabym się spotkać, że najbardziej chciałabym spotkać się z moją mamą. To musiałby być bardzo długi wieczór wigilijny i bardzo długa noc, żebyśmy mogły przeżyć ten czas, który nam zabrano. Niezmiennie, od 39 lat moje święta BN są niepełne, a ja od tylu lat wciąż jestem niekompletna, choć przecież jestem już bardzo dorosła i życie moje toczy się przecież  i jestem w tym życiu...

Czas pachnie kawą, smakuje czekoladowym ciastem. Patrzę na urodzinowy bukiet w wazonie i nie myślę o tym, że znów jestem starsza. Zresztą, nie ogarniam cyferek ;)

wtorek, 30 listopada 2021

Listopada odchodzenie...

Listopad głośnym wiatrem się żegna, a ja żegnam się z nim dziś zakupionym bukietem róż w herbacianym kolorze. Ten odcień przypomina wszystkie jesienne dni wyzłocone słońcem. Listopadowa pieśń jest o szarym niebie, warkoczach deszczu, wdowiej czerni drzew, cieple domu. Są w niej nuty pachnące kawami i herbatami w kubkach, o które ogrzewam dłonie. Niektóre dźwięki są rozświetlone płomykami świec, drobinami słońca, które opromieniało listopadowe dni...

Wczoraj padał pierwszy śnieg. Lubię tę chwilę. Jest w niej jakaś odświętność. Mirosław Czyżykiewicz śpiewał w swojej piosence: "Z nieba pada pierwszy śnieg, moja pierwsza miłość" i wczoraj sobie tę piosenkę przypomniałam i chciałam, by ten wczorajszy pierwszy śnieg polukrował świat bielą. Dziś po śniegu ani śladu...

Nie śpieszę się do grudnia, choć przecież on zacznie się już jutro. W grudniu obchodzimy urodziny mojego bratanka i moje. Lubię grudnie, za tak wiele, za miękkość chwil, za pamiętanie takie jakieś bardziej, za czułość dla samej siebie, za oczekiwanie na ten coroczny cud Bożego Narodzenia, bo ja Boże Narodzenie uwielbiam. I przecież różne były te moje BN, zawsze niekompletne, bo brakowało w nich mamy, często okupione przygotowaniami ponad miarę, bo przez wiele lat przygotowanie świąt było tylko na mojej głowie, długo w małym gronie tylko z tatą i bratem, ostatnie w pandemii samotne. Niezmiennie jednak odczuwałam radość z ich trwania, z całej tej otoczki, którą lubię, hołubię. Pielęgnuję te wielkie tradycje i te małe moje. Jak będzie w tym roku? Nie wiem. Właśnie wysłuchałam komunikat o obostrzeniach, oby tylko nie zamknęli granic...

Ładnie tym herbacianym różom w złotej poświacie blasku lampy i świec. Za chwilę zasiądę przygotować lekcje na jutro, a potem zajrzę do ostatniej części książki Diany Brzezińskiej, bardzo ciekawa jestem, jak zakończy się historia Ady i Krystiana...

Wiatr dziś szalony bardzo...

niedziela, 14 listopada 2021

O wszystkim...

 Listopad w pełni. Tak szybko przychodzą czarne zmierzchy i przez większość dnia trwają wieczory. Słońce zachodzi chwilę po 16 i wtedy zaczyna się domowy miękki czas. Od dawna myślę, że listopad może być ładny: srebrzy się szarością, zawęża świat kokonem mgieł, czasem zamigoce wyrazistym kolorem ostatnich liści na drzewach. A w oczach mam blask świec i światełek, wigor dzikiej róży w wazonie, kwitnące fiołki alpejskie na kuchennym parapecie. Otulam się kolorami, a to szafranową żółcią pledu, rudością mojego szala, odcieniami zachodzącego słońca...

W połowie listopada sięgam po książki o tematyce bożonarodzeniowej. Wiele razy, tu w swoim blogu, pisałam, że je lubię i za co. W ostatnich dniach przeczytałam "Wigilię z nieznajomym" Nataszy Sochy. Książka czaruje piękną okładką, ale jakże to inna pozycja od innych. Nie jest cukierkową opowieścią o magii świąt i radosnym oczekiwaniu na nie Nie świąteczna otoczka jest tu ważna. Przeciwnie, jest w niej samotność, smutek, ból, ale też i dużo nadziei i dobra. Polubiłam bohaterów, kibicowałam im, wzruszałam się i ciekawiłam wieloma nieprzewidzianymi zdarzeniami...

Pożegnałam ptaki, które kluczami zamknęły niebo na długie jesienne i zimowe dni, ale powitałam na swoim balkonie sikorki w żółtych kamizelkach...

A teraz słucham wiatru, odbieram telefony od M., który w drodze do siebie i czekam na kolejny odcinek "Wojennych dziewczyn". Odmierzam chwile herbatami parzonymi w imbryku. M. podarował mi "Earl Grey Mango", cudownie aromatyczną z kwiatami granatu i owocami papai. Pięknie smakuje z nią późna jesień...

Czas rozpalić płomyki świec w moich ceramicznych domkach świecznikach...

poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Sierpniowe drobiazgi...

Dziś zaokienny świat jest szarym niebem i szarym wiatrem. Od wczoraj pada deszcz. I nagle poczułam oddech jesieni. Jeszcze jej nie ma i jeszcze na nią nie czekam, choć tak przecież ją uwielbiam. Na razie ją przeczuwam, właśnie w tym deszczu, w liliowych dzwoneczkach wrzosów w wioskowym ogrodzie, w koralach jarzębin, które w tym roku dorodne bardzo, w nieśmiałej żółci na listkach, w pierwszych kasztanach znajdowanych na ścieżce podczas spaceru, w pustym bocianim gnieździe. I nawet w tym, że czytając, okrywam się miękkim pledem, że wieczorami stopy przyoblekam w skarpetki i że myślę, że już za zimno na lody...

Sierpień minął mi szybciej niż lipiec. Cieszyłam się czasem z M., spacerami w serpentynie uliczek miasta, domowym czasem, wieczorami z filmami, rozmowami, grą w scrabble, wspólnym gotowaniem i snami na jednej poduszce...

Od czwartku już chodzę do pracy. Mam nowy kolor ścian w klasie i nowe meble. Poukładałam już wszystko w regałach, jeszcze tylko muszę zrobić gazetki. I tak jakoś ładniej się zrobiło w tej mojej klasie i będzie mi przykro, gdy znowu będziemy pracować zdalnie...

Tak się starałam, by sierpień mijał wolniej, ocalałam wieczory, celebrowałam chwile, układałam w kącikach oczu spokój. Cieszyłam się słońcem już nie tak ostrym jak to lipcowe, fotografowałam świat w złotych godzinach, słuchałam nocy i szeptałam marzenia, gdy perseidy tajemniczo spadały, podziwiałam niebo w kolczykach gwiazd...

Końcówka sierpnia muska melancholią, lekko brzmi jesiennym fado, rozplata warkocze traw, smużkami dymu wiąże dni. A ja jestem wciąż wakacyjna. Wysypiam się, nie mam w głowie tych wszystkich "muszę", 'trzeba", 'powinnam", jeszcze niestraszne mi panie ważne, jeszcze nie mam supła w żołądku. Czytam, tańczę przed lustrem, stroję się w swoje długie kolczyki, dzwonię bransoletkami, włosy czeszę wiatrem, celebruję śniadania i spokojnie piję swoje kawy...

Mam w wazonie amarantowe gladiole, złocę czas płomykami świec i uciekam od codzienności muzyką ciszy...


środa, 28 lipca 2021

Czas złocąc...

Słońce jest jak zaczarowane, szczególnie to zachodzące. Z mojego balkonu mogę oglądać ten fantastyczny spektakl prawie codziennie, tę grę kolorów jak z barokowego obrazu, pełną złoceń, płomiennej czerwieni, pomarańczu, fioletów, pastelowych różów. I niby codziennie słońce zachodzi tak samo, to jednak codziennie jest to inny widok...

Ostatnie dni lipca to inne kolory, inne światło. Chwilami nie wierzę, że lipiec niemalże przeminął. A tak starałam się ocalić każdy dzień, wydłużyć go, zatrzymać. Nawlekam lipcowe koraliki chwil, tworząc długi sznur, w który będę się stroić w jesienne dni. Te koraliki to spacery po łące, bukiety zebrane, czereśnie, maliny prosto z krzaka, młody bób, cukinia, pomidory ze słońcem pod skórką, rozświetlający olejek Monoi, zostawiający na skórze zapach słońca i wakacji, czytane książki, świerszczowe koncerty, lody z Amaretto, mrożone kawy, a przede wszystkim spotkania z tymi, dla których serce moje bije...

A wieczorem obserwuję na balkonie złocistość gwiazd, roztańczone wokół promyka świecy ćmy i niebo nasączające się granatem. W dłoniach chowam księżyc. Lipcowe niebo wydaje się być tak blisko...

W moich snach mnie nie ma. Śnią mi się bliscy, których nie ma. Najbardziej lubię, kiedy w snach odwiedzają mnie rodzice...

Tęsknię za ciszą. Właściwie mogę doświadczać jej tylko o wczesnym poranku, bo potem światek P. napełnia się dźwiękami kosiarek, kombajnów, pojazdów, remontu u sąsiada i tak do wieczora...

A ja lubię spowić się w ciszę jak w szal delikatny...

Tego lata z upodobaniem noszę sukienki i sandałki z cienkich paseczków. Zmieniłam fryzjerkę. I od jakiegoś czasu jestem fanką adidasów, których kiedyś nie znosiłam i wkładałam tylko wtedy, kiedy tego wymagała sytuacja. Ale buty na obcasie nadal lubię :)

Za oknem kolory słońca łagodzą kontury codzienności...

piątek, 16 lipca 2021

Kolory lipca...

Właśnie zaparzyłam drugą kawę. Za oknem dalekie odgłosy burzy, niebo pociemniało, może nieco się ochłodzi. Dziś był nieznośny upał, parzący, tropikalny...

Zdumiewa mnie, że to już połowa lipca. Lato w pełni. W mojej kuchni króluje cukinia, kabaczki, pomidory, bób i fasolka. Improwizuję dania z wykorzystaniem tych dobrodziejstw. Niby szukam inspiracji w internecie, a potem i tak dodaję coś, czego nie ma w przepisie, dosmaczam inaczej i podaję z czymś innym niż sugerują twórcy przepisu. I o dziwo wychodzi smacznie :)

Zapomniałam napisać, że jestem zadowolona z wyniku egzaminu ósmoklasisty. Moja klasa osiągnęła 63%, to wynik wyższy od krajowego, wojewódzkiego i powiatowego. Cieszy mnie to, bo praca była specyficzna, trudna i w atmosferze nieprzychylnych komentarzy...

Lubię wakacyjne popołudnia i wieczory. Odsłaniam rolety, mogę zapatrzeć się w teatr nieba, zmieniające się kolory, odchodzące słońce. Kiedy zmienia się temperatura na balkonie, rozkładam leżak i czytam, w końcu wakacje są po to, żeby czytać i jeść lody :) A potem wsłuchuję się w świerszczowe opowieści z pobliskich łąk, patrzę na złoty rogalik księżyca i zaglądam nocy w jej czarne oczy...

Mam w wazonie bukiet polnych kwiatów, tak ładnie pachną gałązki krwawnika...

Burza jakby bliżej, ale jeszcze nieba nie przecinają błyski, tylko ptaki ucichły...

A mnie cieszy moje proste życie, bez pośpiechu, cieszą proste radości. Dziś szybka kawa z dawno niewidzianą koleżanką, zajrzała do mnie przed zakupami w dużym sklepie, bo w światku P. mamy duży sklep. I paczka z kosmetykami przyszła, a w niej między innymi moje ulubione letnie perfumy z nutą zielonej herbaty i cudowna lekka emulsja do twarzy, idealna na letnie upały. A w internetowej księgarni zakupiłam w wersji elektronicznej 13. tom sagi o policjantach z Lipowa. Czytacie Puzyńską? 

Dobrego czasu życzę :)


czwartek, 15 lipca 2021

Wakacyjne pocztówki...

Wróciliśmy w poniedziałek i teraz odpoczywam po intensywnej wyprawie, układam sobie wspomnienia w głowie, chowam widoki w kącikach oczu, by przypomnieć je sobie podczas jesiennych szarug...

Góry Sowie są przepiękne, a przede wszystkim mało uczęszczane. Wędrowaliśmy szlakami i przez wiele kilometrów nie mijaliśmy nikogo. Można było iść ze swoimi myślami, podziwiać krajobrazy, rozmawiać, milczeć, słuchać ptasich koncertów, oddychać lasem i pokonywać własne słabości. Te słabości dotyczyły bardziej mnie, po lockdownie kiepska moja kondycja była, ale dałam radę, nawet kiedy jednego dnia nasza wędrówka liczyła ponad 29 km. Przypomniałam sobie, że świat widziany z góry nie ma końca, że jest tak piękny, że aż dech zapiera. W słońcu szczyty się złociły, stoki były szafirowe, niebieskie i zielone. Robiliśmy zdjęcia, ale żadna fotografia nie odda tej głębi, przepaści, wysokości, tego braku horyzontu. Zdobyliśmy Wielką Sowę, Kalenicę i parę innych niższych górek :) 

Po męczących wędrówkach cudnie było wracać do pensjonatu, w którym czuliśmy się jak w domu. Mieliśmy uroczy pokoik, romantyczny, taki z duszą, ze stylowymi meblami, cudownym widokiem z okien i pięknymi filiżankami specjalnie dla mnie :) Czuliśmy się tam fantastycznie, nasza pani gospodyni była bardzo gościnna, rozpieszczała nas domowym chlebem, serami od bacy i poezją konfitury z truskawek z otartą skórką cytryny i goździkami. Pięknie było się budzić i zasypiać z widokiem gór w oczach...

Wyprawa do Nowej Rudy i Wałbrzycha uzmysłowiła nam, że są miejsca, w których czas się zatrzymał. Miasteczka trochę jak ze snu, bardzo malowniczo położone, wśród wzgórz i zieleni, ale trochę zaniedbane, z własną biedą, z własnym małym światkiem. Jednakże ten światek fascynuje pięknym rynkiem, barwnymi kamieniczkami, ukwieceniem, neonami z poprzedniej epoki...

Podziemne Miasto Osówka i Walim to miejsca niezwykłe, to kompleks niemieckich sztolni, będących częścią tajnego niemieckiego projektu Riese z czasów II wojny światowej. To kilometry wydrążonych korytarzy w skałach, a przede wszystkim miejsce nadludzkiej, katorżniczej pracy tysięcy więźniów z obozu w Gross Rosen. I cieszyło mnie, że oprowadzający po tych miejscach nie skupiali się na legendzie złotego pociągu i tajemniczych skarbach, a przekazali rzetelne informacje o miejscu, tamtych czasach i ludziach...

I muszę napisać o jeszcze jednym miejscu. Miejscu niezwykłym, które na długo zostanie w naszej pamięci. To "Biała lokomotywa"- kawiarenka jak zaczarowana, raj dla kawoszy, miejsce przytulne, pełne kawiarek, młynków do kawy, z kolekcją łyżeczek z całego świata i sentencji o kawie. A gospodarz tego miejsca od progu czaruje opowieściami i rozpieszcza smakami. Mnie oczarowała kawa z ekstraktem z żołędzi i pyszne lody...

A kiedy pożegnaliśmy się już z górami, w ostatni dzień, w niedzielę wybraliśmy się do Zamku Książ- monumentalnego, dostojnego, górującego, zachwycającego, jak z baśni. Zwiedzaliśmy ze świetnie przygotowanym audioprzewodnikiem, nie musieliśmy się spieszyć, mogliśmy podziwiać bogactwo wnętrz, piękno detali, przedmiotów i zdjęć. Wszędzie obecny jest duch dawnych właścicieli, a szczególnie pani na zamku, Daisy. Wspaniale odpoczęliśmy na zamkowych tarasach, pełnych zieleni i aromatu róż, a potem w palmiarni...

Nie podróżujemy autem, korzystamy z pociągów, autobusów, lokalnego połączenia, dawnej także podróżowaliśmy stopem, ale teraz ani my nie zatrzymywaliśmy aut, ani one nie zatrzymywały się. Znak czasów. Niestety w miejscu, w którym byliśmy, lokalne połączenie nie było zbyt dobre, ot, dwa autobusy- jeden rano, drugi po południu, dlatego też więcej chodziliśmy. Tak lubimy. I chociaż byłam chwilami nieziemsko zmęczona, bolały mnie nogi i szłam resztkami sił, to jestem zadowolona i nawet dumna z siebie :) M. świetnie opracował trasy, połączenia do miejsc, które chcieliśmy obejrzeć...

A teraz jesteśmy domowi i planujemy sierpniową wyprawę :)


środa, 30 czerwca 2021

Prawie wakacyjnie...

Ostatni dzień czerwca. Jeszcze nie jestem wakacyjna, bo jeszcze chodzę do pracy. Porządkuję klasę przed malowaniem, niszczę sprawdziany i klasówki, wypełniam dokumenty. Jednak to inna praca, bez tego obciążenia, że muszę, że trzeba, że zaraz dzwonek, że ktoś czeka z zeszytem, pytaniem, sprawą, usprawiedliwieniem itp.

Zanurzam się w świetlisty miąższ tego ostatniego dnia czerwca. Pozwalam, by Davis kolorował mi chwile, trochę tańczę przed lustrem, zdejmuję z pawlacza walizkę i oceniam jej stan przed wyjazdem. A ten już w poniedziałek, w góry, w Góry Sowie. M. już zaprojektował dla nas szlaki, a ja się obawiam, bo po tych pandemicznych "zostań w domu" słabą kondycję mam. Cieszę się jednak na wyjazd. Tak tęskniłam za podróżami, tak mi brakowało innego nieba nam głową, innych widoków, innego zapachu powietrza. A za Górami Sowimi tęsknię od dawna, choć nigdy tam nie byłam, zaczarowały mnie zdjęcia, urzeka sama nazwa :)

Pożegnałam moje klasowe dzieci. Rozstałam się z cudownymi, zdolnymi, mądrymi młodymi ludźmi. Wiele wspaniałych słów usłyszałam, na wiele z nich nie zasługuję. I tak, miałam mokre oczy i głos mi drżał i uciekał. Przywiązałam się do nich, polubiłam, zrobiliśmy wiele świetnych akcji, projektów, nawet zdalnie. I będzie mi ich brakować...

Z przyjemnością zatracam się w czytaniu. Na początek wakacji czytam biografię Leśmiana "Bywalec zieleni", a wieczorami sięgam po tomik z jego wierszami, bo pasują idealnie do lata i wakacji. Przypominają beztroski czas dzieciństwa, łąki aż po horyzont, polne ścieżki, malinowy zakątek u babci Kasi, złote godziny nad rzeką, ten cudowny wakacyjny "bezczas"...

I wciąż pachną mi róże, te z ogrodu. W tym roku poprosiliśmy, my nauczyciele, uczniów i ich rodziców, żeby nie było kwiatów na zakończenie roku, żeby zamiast nich wrzucić jakiś grosik do puszki, a zebrane pieniądze wysłać na jakiś charytatywny cel. I udała nam się akcja "Datek zamiast kwiatek" i wsparliśmy potrzebujące pomocy dziewczynki z pobliskiego miasteczka...

Latu tak ładnie w błękicie nieba, po którym płyną żaglówki obłoków...

wtorek, 22 czerwca 2021

Czas róż i jaśminów...

Dni mijają tak szybko, za szybko. Kończy się czerwiec, kończy się rok szkolny i właściwie czuję się tak, jakby cały rok się kończył. Pożegnam swoje klasowe dzieci, ósmoklasistów, na których czeka świat, którzy byli mi bliscy przez cztery wspólne lata i boję się, że będę miała mokre oczy, kiedy po raz ostatni spotkamy się w klasie...

Dziś nieco chłodniejszy dzień po wczorajszym deszczu. I świat pachnie inaczej, świeżo i różanie, bo na potęgę kwitną róże. Te w wioskowym ogrodzie i te na skwerach, w ogrodach przydomowych. To czas róż i jaśminów. Lubię tę mieszaninę aromatów słodko-gorzkich, naznaczających popołudnia nastrojem jak ze starych fotografii. I wciąż kwitną moje ukochane irysy, żółtookie margerytki i maciejka, która najbardziej zauważalna staje się w nokturnie nocy. Na polach zaś gobelin maków najczerwieńszych, chabrów i rumianków...

Zapracowana byłam, bo i świadectwa trzeba było przygotować, arkusze, listy gratulacyjne, podziękowania i tradycyjnie zestawienia zestawień, tabelki, procenty, sprawozdania, czyli to, czego nie lubię i nie polubię. Ćwiczymy swój króciutki program artystyczny, pożegnalny, odnoszący się do wielomiesięcznego trybu zdalnego nauczania. To zabawna scenka i oby przedstawione w niej wydarzenia zostały tylko wspomnieniem, by po wakacjach szkoła znowu była normalna :)

Wreszcie mogę posiedzieć na balkonie, co nie było możliwe w dni tropikalnych temperatur, które parzyły jak meduza. Wreszcie mogę nacieszyć oczy moimi kwiatami, wsłuchać się w opowieść lawendy, poczytać przy ptasich piosenkach. I tak, czekam na wakacje, na dni zanurzone w świetlistość, dzielone z M., przewędrowane, rozkołysane spokojem, pełne drobiazgów i rytuałów, na które ostatnio mniej czasu. I tyle książek czeka na mnie w księgarniach, i tyle ścieżek, uliczek w miejscach utęsknionych. I pojadę do swojego Soplicowa na dłużej i wyjedziemy gdzieś z M. I po tak długim czasie spotkam się z bratem, z Kumą. Oby tylko nikt już nie odmienił normalności...

czwartek, 10 czerwca 2021

Powroty i powitania :)

Przepadłam, nie pisałam i zupełnie nie wiem dlaczego. Przepraszam tych, którzy czekali i byli tu, kiedy mnie nie było. Dziękuję za dobre słowa pod poprzednim wpisem, za troskę i serdeczność...

Świat trwa i mija, a razem z nim ja. Moja codzienność wciąż wydaje mi się niezwykła w swej zwykłości. Nareszcie pracuję w szkole i nawet gwar wydaje się być przyjemny dla ucha. Dobrze znowu mieć uczniów w klasie i normalne lekcje. Zdalnie pracowałam z domu, a potem już ze szkoły i wolałam ze szkoły, choć samotnie mi było w pustej klasie, nawet jeśli w monitorze widziałam ileś tam prostokącików z głowami dzieci. I jakoś mi żal, że pożegnam w tym roku swoją wychowawczą klasę i że tyle miesięcy spotykaliśmy się tylko wirtualnie. Tak, coś nas ominęło, ale też coś zyskaliśmy...

A czerwiec to piwonie i różowy nastrój dzięki nim. I jaśminy ze swoją słodko-gorzką opowieścią, pola w maki i chabry strojne. Rano budzę się z ptakami, staję przy oknie i oczarowuję się pobudką słońca, przytulam się do tych odcieni pastelowego różu, złota i błękitu. Potem wracam do łóżka, by przez chwil kilka poczytać A potem wstaję, gotuję owsiankę, którą okraszam teraz owocami, potem parzę pierwszą kawę, stroję się w kolczyki dźwięków i potem je słyszę w drodze do szkoły takie rozkołysane, ale nie senne przecież. Od kilku lat nie jestem już sową, stałam się skowronkiem i lubię te ocalone poranki niespieszne, domowe i takie moje...

Dziś ponoć zaćmienie słońca można było zaobserwować, ale w natłoku szkolnych spraw zapomniałam. Za to potem, idąc po zakupy taką boczną wioskową drogą, zachwycałam się urzekającym czerwcowym światłem, świetlistym niebem, powiewem lekkiego wiatru w wysokich trawach łąk. I przyniosłam bukiet z drobnych rumianków i innych polnych kwiateczków. Wiosna tego roku była taka spóźniona, za to lato jest tuż, tuż. I trzymam się tych wszystkich zachwycających momentów jak poręczy. Cieszę się popołudniami na balkonie, bujnie kwitnącymi pelargoniami, wieczornym niebem we wszystkich odcieniach czerwieni, złota i fioletu, czytaniem kryminałów ( ostatnie to "On" Brzezińskiej, "Cierń" Żarskiego i "Biel" Sobczak ), a nade wszystko cieszę się dniami spędzonymi z M. 

Jestem i będę już...mam nadzieję :)

Witajcie! :)

niedziela, 17 stycznia 2021

Zatrzymując czas...

Za oknem od kilku dni śnieg i zimowy pejzaż. Świat wyglądał jak czarno-biała fotografia nieco smutnie, ale dziś zalśniła ta biel słońcem i jest nareszcie pięknie...

Ferie minęły. Minęły za szybko, ale śmiem twierdzić, że nie zmarnowałam ani jednego dnia. Prawie dwa tygodnie spędziłam z M. Staraliśmy się codziennie chodzić na spacery, w aleje, w ścieżki między polami, do ogrodu, dawnym nasypem kolejowym. Graliśmy w planszówki, oglądaliśmy filmy, czytaliśmy, piliśmy grzane wino, złociliśmy czas płomykami świec, gotowaliśmy razem i śniliśmy sny na jednej poduszce. Dobry, domowy czas. Tęsknimy jednak za podróżami, za odkrywaniem nowych miejsc, nowych krajobrazów, za umykającym światem w oknach pociągu, za innym niebem nad nami...

Od jutra pracuję zdalnie ze szkoły, wracają maluchy, szkoła znowu będzie ogrzewana i będę prowadziła lekcje ze swojej klasy. Czy tak wolę? Wolę. Przez ten cały czas prowadziłam lekcje z domu i nieustannie czułam, że jestem w pracy. Nawet kiedy kończyłam lekcje, zamykałam laptop, to miałam takie poczucie, że wciąż jestem w pracy. A tak będę musiała zebrać się o poranku, przygotować śniadanie do pracy, wyjść z domu, przejść ten kawałek. Spotkam się z koleżeństwem, może to taka namiastka normalności, ale jakoś mnie to cieszy...

W moim domu nie ma już świątecznych dekoracji, choinkę rozebrałam po Święcie Trzech Króli. Mam za to w wazonie tulipany i chyba już nieśmiało tęsknię za wiosną i za tym, by życie znormalniało...

Jestem już przygotowana do jutrzejszej rady, więc resztę dnia spędzę na drobnych przyjemnostkach. Wybiorę się na spacer, poczytam, ugotuję coś dobrego na obiad, pozwolę oplatać się tylko dobrym myślom, posnuję się w rytm jazzowych snujów, zrobię kilka zdjęć, by zatrzymać czas...

Dobrej niedzieli :)