sobota, 25 września 2010

Wrześniowa rapsodia...

Ulubiona sobota mija swoim rytmem i moimi rytuałami. Poranna kawa na balkonie w bursztynowym, wrześniowym słońcu, doczytywanie "Zwierciadła", ładzenie domu potem, bo w cosobotniej krzątaninie domowej jest jakiś sens...

Dzień dziś pełen światła, pełen połyskliwych światłem kolorów. Migotaniem słońca snuje się liści rapsodia wrześniowa. W powietrzu fruwają nuty purpury, wyrazistych żółci, zgaszonej miedzi, rdzawych brązów, intensywnych fioletów wrzosowych i płomiennej czerwieni. Brzozy się złocą, kraśnieją klony, mosiądzem błyszczą liście. Na niektórych drzewach wciąż zieleni tyle jeszcze. Taka jesień to moja pora. Taką jesień uwielbiam...

Zegar zwolnił swoje tiktaki. Niebo w weekendowej beztrosce, w tym odcieniu błękitu, który zachwyca i spokojem koi...

Dopiero wywołałam zdjęcia z wakacji. Uśmiecham się do zatrzymanych na nich chwil, tych z Małym i jego rodzicami, tych z M. Lubię te obrazy dobrego czasu, układam je w albumie, często oglądam, wspominam, wskrzeszam czas...

Mam w wazonie amarantowe astry. Snującymi się jazzowymi nutami ogarniam haiku chwil. Ostatnio więcej czytam. Jesień to dobra pora dla słów...

I myślę sobie, że jesienne popołudnie to idealny czas na jabłko z cynamonem pieczone w piekarniku...

środa, 22 września 2010

Przyprawiając chwile...

Popołudnie w miodowym świetle, w półprzezroczystym błękicie. Czas przebiera się w miedzianoczerwone, szafranowe i brązowawe liście. Trawy z pokorą żółcieją. W zakamarkach nieba ptaki skrzykują się ku odlotom...

Ostatnio dużo pracy, obowiązków i spraw do załatwienia. Chwilami jestem bardzo zmęczona. Znowu odczuwam bóle żołądka, nerwobóle. Na niektórych lekcjach w pierwszych klasach słyszę swój poirytowany ton. Jestem oficjalna, oschle rzeczowa i mało wyrozumiała. Wrócę do siebie zwykłej, kiedy wypracujemy z pierwszakami zasady współpracy...

Zebranie z rodzicami zaowocowało pomysłem zorganizowania wycieczki. Dyrekcja wyraziła zgodę. Cieszę się, jestem wychowawczynią trzeciej klasy, więc to będzie nasz ostatni, wspólny wyjazd...

Dom jest spokojem, odetchnieniem, bez "muszę", "trzeba", "powinnam". Cieszy mnie Zatrzymanie tu i teraz, wystu
kiwanie literek, smak zielonej herbaty o smaku mandarynki, przypominający lato. Mam otwarty balkon, ciepłe powietrze się wsnuwa. Pachnie późnym sierpniem...

środa, 15 września 2010

Małe chwile...

Zmęczona jestem tym dniem deszczowym, przeziębieniem i zimnem. Ratuję się "Fervexem", malinową herbatą z miodem i ciepłym pledem w pastelowe pasy. Nie taki miał być początek jesieni. Miałam łapać ostatnie promienie słońca, łagodniejsze, nieco przymglone, właśnie za to ulubione. Miałam owijać się w złocistość, szurać liśćmi i kasztany zbierać. Tymczasem świat rozdzwoniony sygnaturkami deszczu, pełen parasoli, szary i smętny, a ja skurczona z zimna, z nieromantycznym katarem...

Dni opadają tak szybko. Jakoś mało mnie w nich...

Ciemność zaokienną rozprasza miodowe światło lampki z wiklinowym kloszem. W półmroku ładnie wyglądają astry w wazonie. Herbata w białym kubku. Piosenki Starszych Panów Dwóch w dawnych wykonaniach. Małe chwile. Takie do zapamiętania...

sobota, 11 września 2010

Wrześniowo, pastelowo...

Złociście dziś, świetliście i jesiennie. O poranku satynowa mgła snuła się nad światem, rozmywała delikatnie kolory pól i drzew w alei, prześwietlona słońcem nikła gdzieś, a niebo stawało się przezroczystością. Piłam kawę na balkonie, syciłam oczy wrześniowym pejzażem, w którym przepych barw jesiennych, ale i zieleni dużo...

Popołudnie pachnie herbatą z cynamonem. Dom jest ciszą. W drewnianej misie kolory jabłek z zatrzymanymi drobinami słońca. W martwej naturze kuchennego stołu istotną rolę odgrywają astry w kamionkowym wazonie, a właściwie kolory ich strzępiastych płatków: cudne amaranty, soczyste purpury i pastelowe fiolety. Uwielbiam astry. Za kolory właśnie, za podobieństwo do chryzantem, za malarskość jakowąś...

Zauważyłam ostatnio, że szybciej przychodzi zmrok. Tak miękko i kocio podchodzi pod okno, ale dość szybko wieczór wyostrza czernią. Wtedy też czas wyraźnie zwalnia, a nade mną tęsknota szeleści...

Wieczorami tęsknię za rozmową, za piciem herbaty wspólnie z M., za tym, by można było sobie opowiedzieć dzień nie tak jak w telefonicznym skrócie, by pobyć ze sobą blisko. Nie udało nam się spotkać w ten weekend, dopiero w następny się zobaczymy. Jesteśmy więc w rozmowach telefonicznych, kreślonych literkach i latawcach myśli słanych priorytetami :)

Za oknem ptaki kołują gromadami, jakby ćwiczyły odlotu czas. A jesień dziś w woalkach babiego lata. Idę więc w ogrodu ścieżki po zachwyty...

piątek, 10 września 2010

Lubienie...

Dziękując za wyróżnienie Proszalnemu, postaram się wymienić swoje lubienia. Tyle że ja strasznie dużo lubię :)))

Lubię (kolejność przypadkowa):
niebo z wschodami i zachodami słońca, chmurami, barwami spokoju i niepokoju, kwiaty w wazonie ( mogą być nawet suche liście, trawy, gałęzie, jarzębiny),
swój dom,
czas z M.,
malarstwo Chagalla,
literaturę,
swoje drobiazgi i rytuały,
smutną muzykę,
ludzi i ich światy,
bycie blisko natury,
i...siebie w oczach M.

I złotą jesień, umiarkowane temperatury, wiatr, deszcz, gorzką czekoladę, swoją pracę, kolory, smutek, śmiech, samotność,
kropki, myślniki, przecinki i wielokropki, ogrody, spokój, ciszę itd. :)))

A do zabawy zapraszam każdego, kto ma ochotę podzielić się swoimi lubieniami :)
Można je zapisać w swoim blogu albo w komentarzach u mnie. Pozdrawiam piątkowo :)

środa, 8 września 2010

Jesiennie...

Znowu tak szybko opadają dni. Noce są zbyt krótkie, budzik nazbyt głośny. Ale dziś jest inaczej. Dziś idę do pracy na późniejszą godzinę. Tak będzie w każdą środę, dzięki temu mogę mieć w środowe ranki namiastkę wakacji...

Poranek pachnie kawą i smakuje niespiesznością. Poranny telefon od M. rozprostował moje nocne myśli. Niebo spogląda szarością, słońce gdzieś jest w lekkiej mgle. Wirują na wietrze liście lecące z drzew. Tak, to już jesień i inne światło, inne kolory...

Wczorajsze popołudnie spędziłam pod kocem z książką "Ciotka Julia i skryba" i z herbatą w kubku, bo w jesienne dni jakoś lepiej smakuje herbata z kubka właśnie. Chyba nawet wolniej stygnie. A potem włączyłam sobie Davisa i czytałam listy od M. Ostatnio bardziej dokucza mi nasze osobno...

Za oknem właśnie zaczyna się deszczowa piosenka...