sobota, 26 czerwca 2010
A życie spokojnie sobie trwa...
W wazonach mam bukiety kwiatów polnych i ogrodowych. Są piękne, kolorowe, subtelne, układane dłońmi moich wychowanków i pewnie ich mam. Poprosiłam swoich uczniów, by w dniu zakończenia roku szkolnego nie przynosili mi kwiatów, ale by wsparli wpłatami konto na rzecz powodzian. Tak też się stało. A kwiaty też przynieśli, to są moje najcudniejsze bukiety. Jeden z nich na fotografii...
Sobota pełna rytuałów. Najpierw drobne zakupy, rozmowa z ulubioną panią kioskarką, wizyta na ryneczku celem zakupienia pachnących pomidorów i truskawek. Śniadanie, potem kawa na ukwieconym balkonie wśród literek nowego "Zwierciadła" i myśl z pierwszej strony: "Nie biec od jednej myśli do drugiej, powiada Teofanes Pustelnik, ale każdej dać czas, aby zdążyła osiąść w sercu". Zaczynam wakacje, choć przez kilka dni będę jeszcze chodzić do pracy, ale czas wyraźnie zwolnił i myśli również...
Teraz czas herbaty. Zielona sonata rozwijających się listeczków. Wciąż niezwykły zapach powietrza. Niebo się bławaci. Drobiny muzyki wypełniają chwile. I jakoś tak ciepło mi w środku...
poniedziałek, 21 czerwca 2010
A lato lubię letnie :))
Pierwszy dzień lata prześwietlony słońcem, z pierzastymi chmurami płynącymi leniwie po jasnobłękitnym niebie, w dojrzałej zieleni o odcieniu malachitu i butelki. Jakaś przezroczystość wokół. Na polach między kłosami impresjonistyczne maki, najczerwieńsze, rumianki o żółtych oczach i modre chabry...
Domowy koncert. Miękkie dźwięki, w których wyobraźnią słyszę kumkania żab, granie świerszczy i śpiew słowika. To bardzo pasuje do lata. Otworzyłam balkon dla zapachów. Z radością spoglądam na swoje pelargonie...
Po spotkaniu z M. czuję się szczęśliwa. Tak ładnie się nam dzieje. To był taki dobry czas w bliskości i harmonii. Bardziej domowy był, choć wybraliśmy się na długi spacer do ogrodu. Znowu robiliśmy coś pierwszy raz: obejrzeliśmy mecz :) A potem planowaliśmy nasze wspólne wakacje, czasem trudno mi uwierzyć, że to będą już trzecie...
W pracy coraz bliżej końca. Dziś wypisałam arkusze, jutro wypiszę świadectwa. Nadal uparcie nie zgadzam się na ich drukowanie, wolę wypisać je ręcznie, swoim piórem, używanym raz w roku właśnie do wypisania cenzurek swoim wychowankom. To mój ulubiony, szkolny rytuał...
Domowy koncert. Miękkie dźwięki, w których wyobraźnią słyszę kumkania żab, granie świerszczy i śpiew słowika. To bardzo pasuje do lata. Otworzyłam balkon dla zapachów. Z radością spoglądam na swoje pelargonie...
Po spotkaniu z M. czuję się szczęśliwa. Tak ładnie się nam dzieje. To był taki dobry czas w bliskości i harmonii. Bardziej domowy był, choć wybraliśmy się na długi spacer do ogrodu. Znowu robiliśmy coś pierwszy raz: obejrzeliśmy mecz :) A potem planowaliśmy nasze wspólne wakacje, czasem trudno mi uwierzyć, że to będą już trzecie...
W pracy coraz bliżej końca. Dziś wypisałam arkusze, jutro wypiszę świadectwa. Nadal uparcie nie zgadzam się na ich drukowanie, wolę wypisać je ręcznie, swoim piórem, używanym raz w roku właśnie do wypisania cenzurek swoim wychowankom. To mój ulubiony, szkolny rytuał...
niedziela, 13 czerwca 2010
Jeszcze nie wieczór...
Popołudnie szarym cieniem kreślone. Skrzydła jaskółek niepokojem jakimś znaczą niebo w atramentowych chmurach. I burze są codziennie. Nagłe, intensywne, krótkie. A potem powietrze pachnie tak pięknie i rześko: czerwcem, rozgrzaną ziemią, obfitością kwiatów, ciepłym deszczem...
W niedzielę lubię udawać, że jest sobota. W samotnie spędzane niedziele. M. musiał wyjechać na sympozjum, dlatego nie mogliśmy się spotkać. W oczekiwanie się przyoblekam...
Cichuśko kołują dźwięki. Dziś obsesyjnie słucham płyty "From Billie Holiday to Edith Piaf", dziękując Jazzowej za polecenie jej w swoim blogu. Niezwykle przenikają się światy piosenek tych obu Wielkich. Smutek ciarkami chodzi po plecach. Piękny smutek...
Otwarte mam okno. W zapachu skoszonej trawy, tej wokół mojego bloku, czuję już zapach wakacji. Spragniona ich jestem. Końcówka roku szkolnego męczy najbardziej. Nie lubię tego fabrykowania sprawozdań, samoocen, uzasadnień itp. Lubię prowadzić swoje lekcje, wędrować ścieżkami literatury. Większość ocen już wystawiłam, na szczęście moi uczniowie nadal przychodzą na lekcje, w ostatnim tygodniu pewnie będzie ich niewielu...
Przestrzeń mojego domu rumieni się purpurą piwonii. Pachnie truskawkami...Ładnie czasowi w czerwieni :)
W niedzielę lubię udawać, że jest sobota. W samotnie spędzane niedziele. M. musiał wyjechać na sympozjum, dlatego nie mogliśmy się spotkać. W oczekiwanie się przyoblekam...
Cichuśko kołują dźwięki. Dziś obsesyjnie słucham płyty "From Billie Holiday to Edith Piaf", dziękując Jazzowej za polecenie jej w swoim blogu. Niezwykle przenikają się światy piosenek tych obu Wielkich. Smutek ciarkami chodzi po plecach. Piękny smutek...
Otwarte mam okno. W zapachu skoszonej trawy, tej wokół mojego bloku, czuję już zapach wakacji. Spragniona ich jestem. Końcówka roku szkolnego męczy najbardziej. Nie lubię tego fabrykowania sprawozdań, samoocen, uzasadnień itp. Lubię prowadzić swoje lekcje, wędrować ścieżkami literatury. Większość ocen już wystawiłam, na szczęście moi uczniowie nadal przychodzą na lekcje, w ostatnim tygodniu pewnie będzie ich niewielu...
Przestrzeń mojego domu rumieni się purpurą piwonii. Pachnie truskawkami...Ładnie czasowi w czerwieni :)
wtorek, 8 czerwca 2010
Wsród pejzaży...
Byłam dziś na spacerze w ogrodzie. Wróciłam dotleniona, oczarowana zapachami. Jak tam teraz cudnie pachnie, czerwcem i zbliżającym się latem. Dzikie róże rozsnuwają swoją słodką woń, jaśminy odurzają tym swoim intensywnym, nieco dziwnym zapachem. Pachną zielenią trawy...
A ileż barw niezwykłych: fiolety i żółcie moich ulubionych irysów, egzotyczne odcienie azalii, pastelowe liliowości orlików, ognista czerwień ogrodowych maków, purpura magnolii, waniliowa biel drzewa chusteczkowego. I piękne światło i prawie bezludność. Wsłuchiwałam się w ptasie piosenki i kumkania żab, rozbawione i radosne. Zanurzałam się w ścieżki, chłonąc malarskość chwil...
I potrzebny był mi ten czas bycia z naturą bliżej, pełniej. Zwolniłam, odetchnęłam. W pracy znowu mieszkam w czasie. W kalendarzu zapisałam dziś na czerwcowe dni wszystkie należy, trzeba, wymagane będzie, koniecznie, obowiązkowo. Znowu atmosfera pełna napięć i złe emocje. Chwilami się rozpadam...
Domowa przestrzeń lirycznieje jazzowymi nutami. Niebo zdobne w leciutką, ledwie zauważalną różowość. Parzę herbatę w dzbanku. Na moich rzęsach przysiada wieczór, przestaję mieszkać w czasie...
A ileż barw niezwykłych: fiolety i żółcie moich ulubionych irysów, egzotyczne odcienie azalii, pastelowe liliowości orlików, ognista czerwień ogrodowych maków, purpura magnolii, waniliowa biel drzewa chusteczkowego. I piękne światło i prawie bezludność. Wsłuchiwałam się w ptasie piosenki i kumkania żab, rozbawione i radosne. Zanurzałam się w ścieżki, chłonąc malarskość chwil...
I potrzebny był mi ten czas bycia z naturą bliżej, pełniej. Zwolniłam, odetchnęłam. W pracy znowu mieszkam w czasie. W kalendarzu zapisałam dziś na czerwcowe dni wszystkie należy, trzeba, wymagane będzie, koniecznie, obowiązkowo. Znowu atmosfera pełna napięć i złe emocje. Chwilami się rozpadam...
Domowa przestrzeń lirycznieje jazzowymi nutami. Niebo zdobne w leciutką, ledwie zauważalną różowość. Parzę herbatę w dzbanku. Na moich rzęsach przysiada wieczór, przestaję mieszkać w czasie...
Subskrybuj:
Posty (Atom)