piątek, 16 sierpnia 2019

Wakacyjne widokówki...

Wróciłam. Bociany odleciały, pola opustoszały i krajobraz już lekko muśnięty jesienią. Sierpnia połowa przypomina o nieodwracalnym końcu wakacji i powrocie do pracy. Jeszcze nie jestem gotowa, jeszcze nie tęsknię. Wspominam. Wspominam cudowne wakacyjne wyprawy. Intensywnie spędziłam lipca czas i połowę sierpnia...

Tydzień w Warszawie pozwolił przypomnieć sobie ulubione zakątki, pospacerować po starej Pradze i po Łazienkach moich ulubionych, pobyć z M. po domowemu, cieszyć się zacisznością małych knajpek. A pewnego dnia M. spełnił moje marzenie i zaprosił mnie do miasteczka jak ze snu, do Kazimierza Dolnego. I wystarczyło skręcić w boczną uliczkę, nieco dalej od Rynku i poznać cichy, malowniczy, bajeczny Kazimierz, zachwycić się domkami z piaskowca i drewna, odnaleźć kultowe miejsce Herbaciarnię u Dziwisza i tam zatrzymać się w czasie przy kawie, tarcie i pysznej nalewce. I poczuć wiatr we włosach, spacerując bulwarami nad Wisłą...

A potem już nasza wakacyjna podróż do Bawarii, do krainy jezior, parków i Alp. Monachium to miasto z duszą. Monachijskie ogródki piwne są przepiękne, często położone w urokliwych zakątkach, parkach, w cieniu rozłożystych kasztanowców. Mieliśmy w lipcu taki mały Oktoberfest :) Zachwycił nas Marienplatz, gdzie znajdują się najważniejsze zabytki z Nowym Ratuszem, robiącym wrażenie i kościołem św. Piotra. A potem w Pinakotece podziwialiśmy dzieła przedstawicieli szkoły niemieckiej i arcydzieła niderlandzkich mistrzów...

Linz nas nieco rozczarował, może dlatego że miasto żyje teraźniejszością, zapominając o przeszłości. Przykładem może być dom, w którym Mozart skomponował jedną ze swoich lepszych symfonii i przy którym jest tylko brzydka tablica. Zachwyca za to nowa katedra bogactwem witraży, barokowe kościoły i przepiękny zakątek z fontanną planet...

O Ratyzbonie już pisałam. Kiedyś tam wrócimy...

Naszym miejscem docelowym była jednak Pasawa. To stare, malownicze, bawarskie miasteczko, na granicy z Austrią. Trzy rzeki : Ilz, Inn i Dunaj zechciały się w tym miejscu spotkać. Piękne chwile tu spędziliśmy. Do ocalenia, do zapamiętania plątanina uliczek przypominająca średniowieczne włoskie miasteczko...

Wędrowaliśmy doliną Ilzu. Tu w Niemczech nazywają Ilz Czarną Perłą, bo wody rzeki są czarne nawet w słońcu. Wokół zieleni tyle prześwietlonej słońcem, te refleksy układały się cieniami, barwnymi plamami i odcieniami na skałach. Nasz pensjonat znajdował się w malowniczym miejscu, poza miasteczkiem, wiodła do niego kręta droga, z tunelem i przez drewniany most...

W drodze powrotnej na kilka godzin zatrzymaliśmy się w Wiedniu, by odświeżyć wspomnienia i zakupić czekoladki z Mozartem :)

I dwie doby w Krakowie, bo Krakowa nigdy dość, szczególnie krakowskiego Kazimierza i nastroju jego uliczek...

A potem polecieliśmy do brata mojego. Nie widzieliśmy się od świąt BN, więc radość z bycia razem jest nie do opisania. Zwiedzaliśmy, spacerowaliśmy, zachwycaliśmy się kolorowymi domkami jak z bajki, surowością skał, plażami bez piasku, nadmorskimi kurortowymi miasteczkami, kwitnącymi wrzosami...

Zapisuję, ku pamięci, by zajrzeć, przeczytać, przypomnieć sobie. To miejsce jest jak album wspomnień :)