sobota, 6 listopada 2010

W szarości trwam...

Szary deszcz układa się perełkami kropel na szybach. Za oknem rzeczywiście listopad. Niebo w niedopowiedzianym kolorze. Drzewa jak namalowane ołówkiem. Gawrony w efektownej, fioletowej czerni hałasują wśród nagich gałęzi.  Świat w kałużach. Brak światła i coraz bardziej spłowiałe barwy. Jakaś nostalgia w powietrzu...

Tydzień minął mi jakoś szybko. Za szybko. Rano, kiedy dzwonił budzik, budziłam się rozczarowana, że noc minęła. Dni wypełnione były pośpiechem. Wczoraj kolejne szkolenie, chyba jedno z ciekawszych, na których ostatnio dane było mi być. Zmęczona jestem...

Sobota wdzięcznie się toczy. Przestrzeń mojego domu w zapach kawy spowita, turlają się dźwięki radiowego grania, wskazówki zegara dziś powolne bardzo...

I teraz odczuwam sobotnie zadowolenie. Po kociemu moszczę się w fotelu, czytam. Do śniadania nowe WO, a na potem mam do przypomnienia sobie "Pulpecję" Musierowicz. Jakoś potrzeba mi na dziś ciepła i humoru. Lubię wracać do książek Pani Musierowicz i wciąż nie mogę się zdecydować, która z bohaterek jest moją najbardziej ulubioną...

A deszczowa, zaokienna melancholia szeleści tęsknotą za słońca złotem i niebieskością nieba...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz