czwartek, 2 grudnia 2010

Między niebem a przestrzenią...

A wczoraj gwiazdy były tak blisko, na wyciągnięcie dłoni, jakby rozsiadły się na balkonie. Mrozem rozświetlone zaglądały w moje okno i złociły mi wieczór. A potem wiatr jak ziarnka maku je rozwiał. Po północy niebo zaczęło wirować płatkami śniegu, ich piękno wydobywało z mroku pomarańczowe światło ulicznych latarń...

Dziś zaokienny krajobraz jak z bajki. Srebrzy się, bieli, rozkwita puchem. A w alejach drzewa jak z zaczarowanych ogrodów w kryształowych koronkach śniegu. Zmarznięte gawrony na przeźroczystych nitkach wiatru unoszą swój gawroni krzyk. Sikorki, swymi żółtymi brzuszkami, ożywiają krajobraz tak, że nie jest on czarno-białą fotografią...

Zdrowieję. Lepiej już z moim głosem, coraz mniej przypomina głos czarownicy. Raczę się malinową herbatą, wygrzewam pod kołdrą, czytam. Raz po raz włączający się piec uzmysławia mi, jak zimno musi być na świecie...

Dziś jestem z jasnym niebem w oczach, z zieleniejącym sercem i z muzyką Stańki, który chyba trąbkę pomylił z księżycem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz