W sierpniu wszystko jest poezją. Słoneczny blask złocisty, kolory dalii, szum traw, światło błądzące między gałązkami drzew, zapach skoszonych łąk, szczypta wiatru tak upragniona w te upalne dni, wachlarze gwiazd ponoć w sierpniu najpiękniejsze, błękitne wstążki deszczu, niebieskość nieba, mantra niezliczonych odcieni zieleni, uśmiechnięte słoneczniki, finezyjne koronki wrzosów, pierwsze jabłka muśnięte pastelowym słońcem, zielonoskrzydłe ważki, świerszczowe orkiestry, zachody słońca, które rozlewa się ciepłem barw na niebie...
Niedziela. Samotna, bo M. już u siebie. W tym tygodniu mamy dyżury w szkole i rady. Staram się nie czytać o tym, że być może nie wrócimy we wrześniu do szkoły. Chcę wrócić, chcę normalności, chcę spotkać się ze swoimi uczniami, chcę atmosfery pokoju nauczycielskiego, gwaru na korytarzu, zwyczajnych lekcji. Tak, zrozumiem, jeśli jednak nie wrócimy...
Układam się wygodnie w dłoniach popołudnia. Czytam, kawą naznaczam chwilę, daję się skusić lodom waniliowym, w ciszy domu trwam. Przyglądam się niebu, lśniącym bielą obłokom, zapamiętuję ich puchatą lekkość i jasność. Na listopadowe szarugi będą jak pocztówka z pełni lata...
W sierpniowe dni zauważa się cień rzęs na policzkach lata. I to coś, co wkrada się między myśli. Może tęsknotę, melancholię, czułość dla kończących się wakacji innych niż zwykle...
I nie wiem jak Wy, ale ja czuję już zapach września...