środa, 18 sierpnia 2010

Między wczoraj a dziś...

Od kilku dni świat jest jak malowany szarą kredką. Za oknem deszczowo i chyba zaczyna się już sezon na skarpetki zakładane na zimne wieczorami stopy. I chociaż lubię deszcz, to jednak wolałabym jeszcze mieć w oczach miodowe, sierpniowe słońce...

Jest we mnie jakiś smutek. Może deszcz go przyniósł. Ostatnio mam wrażenie, że wskazówki zegara cofają się, a oczekiwanie przerasta mnie. Snuję się po domu, mam listopad w duszy, tkwię między telefonem a skrzynką mailową i zamyślam się słowami Nosowskiej, że jest kilka takich miejsc, gdzie wczoraj nie istnieje. Tak, wczorajszy dzień, a właściwie wieczór wyrzucam z pamięci...

Bohaterki książki, którą czytałam żyły "skazane przez bezlitosne fatum na nieszczęśliwą miłość, samotność, zemstę". I nie była to aż tak porywająca książka, jak napisano w rekomendacji, porównując ją do "Stu lat samotności" Marqueza, ale dobra na lato. Mnie spodobał się baśniowy klimat tej opowieści, tajemniczość i subtelnie nakreślone portrety kobiet. Momentami drażnił nieco egzaltowany styl...

Teraz jest idealna chwila na aromat karmelkowej herbaty...

Kasztanowcom zrudziały grzywy. W oczekiwaniu na jesień zielenią się im na gałęziach kolczaste kulki. A ja słucham od rana Davisa na przemian z Chopinem i czuję, że jesień już blisko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz