czwartek, 28 lipca 2022

A z latem mi dobrze...

Jakże trudno mi uwierzyć, że lipiec zbliża się ku końcowi. Za szybko. Ostatnie dni to złote poranki i wieczory, płomienne spektakle na niebie, baranki obłoków, które pod wieczór pięknie różowe. Przynoszę ze spacerów bukiety złocistego wrotyczu, pachnącego krwawnika i rumianku, a w wioskowym sklepie kupuję gladiole moje ulubione. Piszą o nich, że to kwiaty schyłku lata. A na przyblokowych drzewach jesiennie rumieni się jarzębina, ale przecież lato trwa, dojrzałe, bogate w smaki, aromaty, kolory...

Wstaję wcześnie, cieszę się rześkością powietrza, piję kawę na balkonie i wsłuchuję się w ptasie koncerty i w wioskową ciszę, która o poranku jeszcze jest. Potem ocalam wieczory, a gwiazdy przysiadają mi na ramionach...

Dobrze mi z latem. Jestem leciutko opalona, stroję się w swoją błękitną, lnianą sukienkę, noszę długie kolczyki i dzwonię bransoletkami...

Przedwczoraj byłam w Soplicowie. Na krótko, z okazji imienin dawnej sąsiadki. Ilekroć tam jestem, inaczej oddycham i czuję się bardzo swojsko. Była też okazja do zapalenia światła na grobie rodziców, krótka chwila w samotności, bo tam wciąż ktoś wchodzi, wychodzi. A na sam koniec spotkanie z przyjaciółką, która życie swe wiedzie w Hiszpanii i widzimy się raz na kilka lat, ale zawsze jest tak, jakbyśmy to wczoraj rozstały się po pogaduszkach w moim pokoju pełnym książek, tym pokoju w danym domu z czerwonej cegły...

Dobrze mi z wakacjami. Mam spokojną głowę. Czytam bezkarnie. Zanurzam się w mroczne światy thrillerów. Świetny był "Apartament" Izabeli Janiszewskiej i "W cieniu góry" Agnieszki Jeż. Jak w każde wakacje wracam do "Kroniki olsztyńskiej" Gałczyńskiego. Wracam na Mazury, do leśniczówki, wracam zaczarowanymi słowami. Błękitnieją mi jeziora, pachnie szałwia, tęczówki zielenieją roślinnością łąk i lasów, księżyc złoci czas, a w świetle lampy Srebrna Natalia i Zielony Konstanty...

I cudownie spotykam się z bratem i jego bliskimi. A Mały, który ma prawie 17 lat i jest dużo wyższy ode mnie, to świetny młody człowiek...

Lipcowa ballado, mijaj niespiesznie!

czwartek, 21 lipca 2022

Chwile ocalone...

Lubię podróże, ale powroty do domu lubię chyba bardziej. Powroty do książek, które dobrze mieć pod ręką, do ulubionych filiżanek, z których kawa smakuje najlepiej, do wszystkich drobiazgów tworzących dom, do łóżka, które najwygodniejsze. I dobrze jest mieć znowu swoje niebo nad głową. Dziś już układam w głowie wspomnienia, przeglądam zatrzymane na fotografiach chwile i wiem, że pewnie za jakiś czas znowu zatęsknię za podróżą...

Pięknie i intensywnie spędziliśmy czas, w niezwykłym miejscu. Najkrócej o Lubece można powiedzieć, że to królowa niemieckiej Hanzy i marcepanu. Historia tego miasta jest niezwykle ciekawa, zabytki fascynują i zachwycają. I nie ważne, w którą stronę się skręci, w którą uliczkę wejdzie, tu wszystko oczarowuje. Jakże niezwykłe są ceglane, średniowieczne spichlerze, urokliwe kamieniczki, monumentalne, strzeliste gotyckie budowle albo te będące mieszanką stylu  romańskiego i gotyckiego...

Wspaniałe muzea zwiedziliśmy, delektując się perełkami rzeźb średniowiecznych, ołtarzy i malarstwa w Niemczech. W Muzeum i Galerii Sztuki Świętej Anny znajduje się ołtarz Hansa Memlinga, widywany przez nas do tej pory tylko w albumie albo podręczniku. Przez dłuższy czas siedzieliśmy na ławeczce, tam znajdującej się, by chłonąć i podziwiać. Robi wrażenie. Podobnie jak Szpital Świętego Ducha z bogato zdobionym scenami biblijnymi wnętrzem czy Ratusz, Katedra w Lubece, będąca pierwszą gotycką budowlą wybudowaną nad Morzem Bałtyckim...

I detale nas oczarowywały: a to zdobna fasada, rodowe herby, pieczęcie murarskie w cegłach, zdobione drzwi, kołatki na nich, latarenki, przecudne freski, zegary astronomiczne, świeczniki z motywem wyciągniętej ręki, witraże. Każdy dom to osobna historia, opowieść o mieszczanach, kupcach, handlu, podbojach. Każdy drobiazg ma znaczenie, w każdym zamknięta jest jakaś prawda o zwyczajach, życiu ludzi...

Kiedy przemierza się niezwykłą starówkę w Lubece niespiesznie, można trafić na ukryte między uliczkami zaułki i podwórka. Skradły moje serce natychmiast. Cudownie ukwiecone, sielskie, malownicze, jak z bajki. Ma się tam poczucie, że czas może się zatrzymać. Niektóre z nich można zwiedzać w wyznaczonych godzinach, innych wcale, ale warto je odnaleźć w plątaninie uliczek...

Odbywając podróż literackimi śladami, nie mogliśmy nie zajrzeć do Travemünde. To kurort, w którym bohaterowie Manna przeżywali miłosne uniesienia i cieszyli się urokami Bałtyku. Dziś to ekskluzywne miejsce z przepięknymi letniskowymi willami, plażami z białym piaskiem i koszami plażowymi, dzięki którym można poczuć się jak sto lat temu...

Brema zachwyca starówką, niezwykłą katedrą i plątaniną uliczek tworzących dzielnicę Schnoor. A symbolem  kojarzącym się z tym miastem są czterej bohaterowie baśni braci Grimm, którzy wcale nie byli muzykantami :)

I spacerowaliśmy serpentyną uliczek w  Lüneburgu, byliśmy w Mieście Spichrzów w Hamburgu. A wszystko to dzięki biletowi za 9 euro, który uprawniał do podróży po Niemczech różnymi środkami komunikacji...

To był wspaniały czas, bardzo intensywny, chwilami męczący, bo upalne dni nam się trafiły, ale zapewniły cudny reset, oderwanie się od tego co tu...

Domowo spędzamy teraz czas, bo u nas upały jeszcze większe. W półcieniach, bo okna zasłonięte roletami, w szumie wiatraka, który bardziej miele powietrze niż je chłodzi...


niedziela, 10 lipca 2022

Zanim podróż się zacznie...

Kolekcjonuję lipcowe chwile jak magnesiki umieszczane na drzwiach lodówki, na "ku pamięci", na potem, na długie jesienne wieczory, bo to wtedy najczęściej wracam do swoich dawnych zapisków i wskrzeszam z pamięci chwile, doznania i wrażenia. Wczoraj więc spacer po łące i przyniesiony do domu bukiet drobnych, delikatnych kwiatków w słonecznym kolorze, wyprawa rowerowa z M. Od niedawna mam rower, jeszcze niepewnie się na nim czuję, szczególnie gdy mijają mnie auta, ale wierzę, że będzie coraz lepiej i może nawet wybiorę się swoim srebrnym cudem do Soplicowa...

Doczekałam się kolejnego tomu z komisarz Leną Rudnicką od Kingi Wójcik. Akcja "Osuwiska" dzieje się w małej miejscowości, wśród hermetycznej, nieufnej społeczności, a śledztwo wiąże się z wydarzeniami sprzed trzydziestu lat. Czyta się wybornie, niecierpliwie, a Lena i Marcel wciąż dają się lubić...

Ostatnie dni nieco chłodne i deszczowe, ale nie przeszkadza mi to, bo lubię umiarkowane temperatury. Lepiej się spaceruje, lepsza domowa aura, bo kiedy słońce, to w moim mieszkaniu sauna. Mieszkam na ostatnim piętrze, nade mną strych, a w oknach dzień cały słońce. Najbardziej lubię ten moment, kiedy słońce gaśnie, a ja mogę obserwować teatr barw i grę światła i cieni...

Dziś będziemy pakować walizki, jutro skoro świt wyruszamy na nasze wyjazdowe wakacje. Zanim podróż się zacznie, to w głowie jeszcze małe niepokoje...

niedziela, 3 lipca 2022

Początek lipcowej ballady...

Lipiec zaczyna snuć swoją balladę kolorów, aromatów, smaków, widoków, słów i spotkań. Po wczorajszej spektakularnej ulewie dziś wreszcie umiarkowana temperatura, rześkie powietrze i ziemia pachnąca wilgocią. Przyzwyczajam się do wolnych dni, do poranków z kawą na balkonie, do ptasich koncertów na pobudkę, do tego, że chwilowo nic nie muszę. Pozwalam się uwodzić lipcowym chwilom, jakby nie było zegarów. Patrzę, jak niebem płyną baranki obłoków, przyglądam się światu w złotej godzinie, a późnymi wieczorami patrzę w oczy gwiazd. Zanim wyjadę pod inne niebo, będę uroczo domowa :)

Wynik egzaminu tegorocznych moich ósmoklasistów, jeszcze nieoficjalny, bo znam go ze średnich uczniów, wynosi 59%. To średni wynik, ale i klasa była, nawet nie średnia, przeciętna. Tworzyły ją dzieci, które nie znajdowały w czytaniu przyjemności, niektóre nie przeczytały ani jednej lektury, nie pisały wypracowań składających się z 200 słów, nie dlatego że nie potrafiły, po prostu im się nie chciało. Coraz trudniej uczy mi się języka polskiego, coraz trudniej zachwycić młodych ludzi tym, czego uczę...

Czas zwolnił, myśli również. Życie spokojnie sobie trwa. Mam otwarte drzwi balkonowe, dociera do mnie zapach lawendy i odgłosy światka P. 

Do Lipowa z książek Puzyńskiej wraca się jak do siebie. W "Żadanicy", czternastym już tomie, autorka nieco odpłynęła. Intrygi kryminalne leciutko trącą horrorem i można poczuć ciarki. Czytam dalej, daję szansę, jestem ciekawa, jak potoczą się wydarzenia nad Bachotkiem...