wtorek, 30 listopada 2021

Listopada odchodzenie...

Listopad głośnym wiatrem się żegna, a ja żegnam się z nim dziś zakupionym bukietem róż w herbacianym kolorze. Ten odcień przypomina wszystkie jesienne dni wyzłocone słońcem. Listopadowa pieśń jest o szarym niebie, warkoczach deszczu, wdowiej czerni drzew, cieple domu. Są w niej nuty pachnące kawami i herbatami w kubkach, o które ogrzewam dłonie. Niektóre dźwięki są rozświetlone płomykami świec, drobinami słońca, które opromieniało listopadowe dni...

Wczoraj padał pierwszy śnieg. Lubię tę chwilę. Jest w niej jakaś odświętność. Mirosław Czyżykiewicz śpiewał w swojej piosence: "Z nieba pada pierwszy śnieg, moja pierwsza miłość" i wczoraj sobie tę piosenkę przypomniałam i chciałam, by ten wczorajszy pierwszy śnieg polukrował świat bielą. Dziś po śniegu ani śladu...

Nie śpieszę się do grudnia, choć przecież on zacznie się już jutro. W grudniu obchodzimy urodziny mojego bratanka i moje. Lubię grudnie, za tak wiele, za miękkość chwil, za pamiętanie takie jakieś bardziej, za czułość dla samej siebie, za oczekiwanie na ten coroczny cud Bożego Narodzenia, bo ja Boże Narodzenie uwielbiam. I przecież różne były te moje BN, zawsze niekompletne, bo brakowało w nich mamy, często okupione przygotowaniami ponad miarę, bo przez wiele lat przygotowanie świąt było tylko na mojej głowie, długo w małym gronie tylko z tatą i bratem, ostatnie w pandemii samotne. Niezmiennie jednak odczuwałam radość z ich trwania, z całej tej otoczki, którą lubię, hołubię. Pielęgnuję te wielkie tradycje i te małe moje. Jak będzie w tym roku? Nie wiem. Właśnie wysłuchałam komunikat o obostrzeniach, oby tylko nie zamknęli granic...

Ładnie tym herbacianym różom w złotej poświacie blasku lampy i świec. Za chwilę zasiądę przygotować lekcje na jutro, a potem zajrzę do ostatniej części książki Diany Brzezińskiej, bardzo ciekawa jestem, jak zakończy się historia Ady i Krystiana...

Wiatr dziś szalony bardzo...

niedziela, 14 listopada 2021

O wszystkim...

 Listopad w pełni. Tak szybko przychodzą czarne zmierzchy i przez większość dnia trwają wieczory. Słońce zachodzi chwilę po 16 i wtedy zaczyna się domowy miękki czas. Od dawna myślę, że listopad może być ładny: srebrzy się szarością, zawęża świat kokonem mgieł, czasem zamigoce wyrazistym kolorem ostatnich liści na drzewach. A w oczach mam blask świec i światełek, wigor dzikiej róży w wazonie, kwitnące fiołki alpejskie na kuchennym parapecie. Otulam się kolorami, a to szafranową żółcią pledu, rudością mojego szala, odcieniami zachodzącego słońca...

W połowie listopada sięgam po książki o tematyce bożonarodzeniowej. Wiele razy, tu w swoim blogu, pisałam, że je lubię i za co. W ostatnich dniach przeczytałam "Wigilię z nieznajomym" Nataszy Sochy. Książka czaruje piękną okładką, ale jakże to inna pozycja od innych. Nie jest cukierkową opowieścią o magii świąt i radosnym oczekiwaniu na nie Nie świąteczna otoczka jest tu ważna. Przeciwnie, jest w niej samotność, smutek, ból, ale też i dużo nadziei i dobra. Polubiłam bohaterów, kibicowałam im, wzruszałam się i ciekawiłam wieloma nieprzewidzianymi zdarzeniami...

Pożegnałam ptaki, które kluczami zamknęły niebo na długie jesienne i zimowe dni, ale powitałam na swoim balkonie sikorki w żółtych kamizelkach...

A teraz słucham wiatru, odbieram telefony od M., który w drodze do siebie i czekam na kolejny odcinek "Wojennych dziewczyn". Odmierzam chwile herbatami parzonymi w imbryku. M. podarował mi "Earl Grey Mango", cudownie aromatyczną z kwiatami granatu i owocami papai. Pięknie smakuje z nią późna jesień...

Czas rozpalić płomyki świec w moich ceramicznych domkach świecznikach...