środa, 29 sierpnia 2018

Schyłek...

Zaróżowione niebo, kilka złotych smug, przecinki ptasich skrzydeł, zaokienna cisza. I tak...sierpniowe popołudnia pachną już wczesną jesienią...


Dopiero dziś zauważyłam, że bocianie gniazdo jest puste, a ponoć bociany odleciały w połowie sierpnia. Listki przyblokowej brzozy są jak posypane szafranem, kasztanowce w alejach mają miedziane grzywy i pierścionki traw się złocą...


Dom rozkołysany jest jazzowymi snujami, pachnie herbatą i pyszni się bukietem amarantowych astrów...


Dziś miałam radę, znam przydział godzin. W gimnazjum mam ich niewiele, etat mam w niepublicznej, a z tym wiążą się niekorzystne warunki płacowe, ale i tak się cieszę, że mam pracę...


Wczoraj zrobiłam gazetki w swojej klasie, przygotowałam pierwsze lekcje, skompletowałam listy lektur. Jednak nie ma we mnie tego dawnego entuzjazmu, który towarzyszył mi pod koniec sierpnia...


Jeszcze bezkarnie czytam, jeszcze wplatam we włosy beztroskę i spokój, jeszcze siedząc na balkonie, wystawiam twarz do słońca, tego pastelowego, jeszcze o poranku niespiesznie piję kawę...


A jutro pójdę na próbę, bo jestem odpowiedzialna za przygotowanie apelu na rozpoczęcie roku...