W pejzażu jesień, ta przygnębiająca, szara, w deszczowym gniewie, w wiatru szaleństwie, listopadowa. Taka smutna, że nie chce się wychodzić z domu. A jednak po sprawunki wybrać się musiałam. Zakapturzona, opatulona szalem, smagana deszczem poszłam zakupić chleb i kilka drobiazgów...
Od poniedziałku zaczynam ferie, ale już od wczorajszego popołudnia czuję zapach wolności. Leniłam się wczoraj pięknie i przyjemnie...
Na obiad zaserwowałam sobie lekkie risotto, wegetariańskie. Teraz chwile mają smak kawy i siestowej muzyki, w której dźwiękach okruchy raju, lata, słońca, flamenco, ciepłego piasku i lazurowej wody...
Otaczam się kolorami. Znowu mam w wazonie żółte tulipany. Ustawiam na stole kuchennym drewnianą misę z mandarynkami. Maluję paznokcie lakierem w odcieniu cygańskiej czerwieni. I jaśki w sypialni stroję w pomarańczowe pokrowce. Moje namiastki słońca...
Dziś telewizor milczy. Emocje związane z meczami ucichły...
Trochę czytam. Obmyślam zawartość walizki. W poniedziałek wyruszam do M.
I zaczynam myśleć, że do wiosny nam bliżej...