środa, 28 lipca 2021

Czas złocąc...

Słońce jest jak zaczarowane, szczególnie to zachodzące. Z mojego balkonu mogę oglądać ten fantastyczny spektakl prawie codziennie, tę grę kolorów jak z barokowego obrazu, pełną złoceń, płomiennej czerwieni, pomarańczu, fioletów, pastelowych różów. I niby codziennie słońce zachodzi tak samo, to jednak codziennie jest to inny widok...

Ostatnie dni lipca to inne kolory, inne światło. Chwilami nie wierzę, że lipiec niemalże przeminął. A tak starałam się ocalić każdy dzień, wydłużyć go, zatrzymać. Nawlekam lipcowe koraliki chwil, tworząc długi sznur, w który będę się stroić w jesienne dni. Te koraliki to spacery po łące, bukiety zebrane, czereśnie, maliny prosto z krzaka, młody bób, cukinia, pomidory ze słońcem pod skórką, rozświetlający olejek Monoi, zostawiający na skórze zapach słońca i wakacji, czytane książki, świerszczowe koncerty, lody z Amaretto, mrożone kawy, a przede wszystkim spotkania z tymi, dla których serce moje bije...

A wieczorem obserwuję na balkonie złocistość gwiazd, roztańczone wokół promyka świecy ćmy i niebo nasączające się granatem. W dłoniach chowam księżyc. Lipcowe niebo wydaje się być tak blisko...

W moich snach mnie nie ma. Śnią mi się bliscy, których nie ma. Najbardziej lubię, kiedy w snach odwiedzają mnie rodzice...

Tęsknię za ciszą. Właściwie mogę doświadczać jej tylko o wczesnym poranku, bo potem światek P. napełnia się dźwiękami kosiarek, kombajnów, pojazdów, remontu u sąsiada i tak do wieczora...

A ja lubię spowić się w ciszę jak w szal delikatny...

Tego lata z upodobaniem noszę sukienki i sandałki z cienkich paseczków. Zmieniłam fryzjerkę. I od jakiegoś czasu jestem fanką adidasów, których kiedyś nie znosiłam i wkładałam tylko wtedy, kiedy tego wymagała sytuacja. Ale buty na obcasie nadal lubię :)

Za oknem kolory słońca łagodzą kontury codzienności...

piątek, 16 lipca 2021

Kolory lipca...

Właśnie zaparzyłam drugą kawę. Za oknem dalekie odgłosy burzy, niebo pociemniało, może nieco się ochłodzi. Dziś był nieznośny upał, parzący, tropikalny...

Zdumiewa mnie, że to już połowa lipca. Lato w pełni. W mojej kuchni króluje cukinia, kabaczki, pomidory, bób i fasolka. Improwizuję dania z wykorzystaniem tych dobrodziejstw. Niby szukam inspiracji w internecie, a potem i tak dodaję coś, czego nie ma w przepisie, dosmaczam inaczej i podaję z czymś innym niż sugerują twórcy przepisu. I o dziwo wychodzi smacznie :)

Zapomniałam napisać, że jestem zadowolona z wyniku egzaminu ósmoklasisty. Moja klasa osiągnęła 63%, to wynik wyższy od krajowego, wojewódzkiego i powiatowego. Cieszy mnie to, bo praca była specyficzna, trudna i w atmosferze nieprzychylnych komentarzy...

Lubię wakacyjne popołudnia i wieczory. Odsłaniam rolety, mogę zapatrzeć się w teatr nieba, zmieniające się kolory, odchodzące słońce. Kiedy zmienia się temperatura na balkonie, rozkładam leżak i czytam, w końcu wakacje są po to, żeby czytać i jeść lody :) A potem wsłuchuję się w świerszczowe opowieści z pobliskich łąk, patrzę na złoty rogalik księżyca i zaglądam nocy w jej czarne oczy...

Mam w wazonie bukiet polnych kwiatów, tak ładnie pachną gałązki krwawnika...

Burza jakby bliżej, ale jeszcze nieba nie przecinają błyski, tylko ptaki ucichły...

A mnie cieszy moje proste życie, bez pośpiechu, cieszą proste radości. Dziś szybka kawa z dawno niewidzianą koleżanką, zajrzała do mnie przed zakupami w dużym sklepie, bo w światku P. mamy duży sklep. I paczka z kosmetykami przyszła, a w niej między innymi moje ulubione letnie perfumy z nutą zielonej herbaty i cudowna lekka emulsja do twarzy, idealna na letnie upały. A w internetowej księgarni zakupiłam w wersji elektronicznej 13. tom sagi o policjantach z Lipowa. Czytacie Puzyńską? 

Dobrego czasu życzę :)


czwartek, 15 lipca 2021

Wakacyjne pocztówki...

Wróciliśmy w poniedziałek i teraz odpoczywam po intensywnej wyprawie, układam sobie wspomnienia w głowie, chowam widoki w kącikach oczu, by przypomnieć je sobie podczas jesiennych szarug...

Góry Sowie są przepiękne, a przede wszystkim mało uczęszczane. Wędrowaliśmy szlakami i przez wiele kilometrów nie mijaliśmy nikogo. Można było iść ze swoimi myślami, podziwiać krajobrazy, rozmawiać, milczeć, słuchać ptasich koncertów, oddychać lasem i pokonywać własne słabości. Te słabości dotyczyły bardziej mnie, po lockdownie kiepska moja kondycja była, ale dałam radę, nawet kiedy jednego dnia nasza wędrówka liczyła ponad 29 km. Przypomniałam sobie, że świat widziany z góry nie ma końca, że jest tak piękny, że aż dech zapiera. W słońcu szczyty się złociły, stoki były szafirowe, niebieskie i zielone. Robiliśmy zdjęcia, ale żadna fotografia nie odda tej głębi, przepaści, wysokości, tego braku horyzontu. Zdobyliśmy Wielką Sowę, Kalenicę i parę innych niższych górek :) 

Po męczących wędrówkach cudnie było wracać do pensjonatu, w którym czuliśmy się jak w domu. Mieliśmy uroczy pokoik, romantyczny, taki z duszą, ze stylowymi meblami, cudownym widokiem z okien i pięknymi filiżankami specjalnie dla mnie :) Czuliśmy się tam fantastycznie, nasza pani gospodyni była bardzo gościnna, rozpieszczała nas domowym chlebem, serami od bacy i poezją konfitury z truskawek z otartą skórką cytryny i goździkami. Pięknie było się budzić i zasypiać z widokiem gór w oczach...

Wyprawa do Nowej Rudy i Wałbrzycha uzmysłowiła nam, że są miejsca, w których czas się zatrzymał. Miasteczka trochę jak ze snu, bardzo malowniczo położone, wśród wzgórz i zieleni, ale trochę zaniedbane, z własną biedą, z własnym małym światkiem. Jednakże ten światek fascynuje pięknym rynkiem, barwnymi kamieniczkami, ukwieceniem, neonami z poprzedniej epoki...

Podziemne Miasto Osówka i Walim to miejsca niezwykłe, to kompleks niemieckich sztolni, będących częścią tajnego niemieckiego projektu Riese z czasów II wojny światowej. To kilometry wydrążonych korytarzy w skałach, a przede wszystkim miejsce nadludzkiej, katorżniczej pracy tysięcy więźniów z obozu w Gross Rosen. I cieszyło mnie, że oprowadzający po tych miejscach nie skupiali się na legendzie złotego pociągu i tajemniczych skarbach, a przekazali rzetelne informacje o miejscu, tamtych czasach i ludziach...

I muszę napisać o jeszcze jednym miejscu. Miejscu niezwykłym, które na długo zostanie w naszej pamięci. To "Biała lokomotywa"- kawiarenka jak zaczarowana, raj dla kawoszy, miejsce przytulne, pełne kawiarek, młynków do kawy, z kolekcją łyżeczek z całego świata i sentencji o kawie. A gospodarz tego miejsca od progu czaruje opowieściami i rozpieszcza smakami. Mnie oczarowała kawa z ekstraktem z żołędzi i pyszne lody...

A kiedy pożegnaliśmy się już z górami, w ostatni dzień, w niedzielę wybraliśmy się do Zamku Książ- monumentalnego, dostojnego, górującego, zachwycającego, jak z baśni. Zwiedzaliśmy ze świetnie przygotowanym audioprzewodnikiem, nie musieliśmy się spieszyć, mogliśmy podziwiać bogactwo wnętrz, piękno detali, przedmiotów i zdjęć. Wszędzie obecny jest duch dawnych właścicieli, a szczególnie pani na zamku, Daisy. Wspaniale odpoczęliśmy na zamkowych tarasach, pełnych zieleni i aromatu róż, a potem w palmiarni...

Nie podróżujemy autem, korzystamy z pociągów, autobusów, lokalnego połączenia, dawnej także podróżowaliśmy stopem, ale teraz ani my nie zatrzymywaliśmy aut, ani one nie zatrzymywały się. Znak czasów. Niestety w miejscu, w którym byliśmy, lokalne połączenie nie było zbyt dobre, ot, dwa autobusy- jeden rano, drugi po południu, dlatego też więcej chodziliśmy. Tak lubimy. I chociaż byłam chwilami nieziemsko zmęczona, bolały mnie nogi i szłam resztkami sił, to jestem zadowolona i nawet dumna z siebie :) M. świetnie opracował trasy, połączenia do miejsc, które chcieliśmy obejrzeć...

A teraz jesteśmy domowi i planujemy sierpniową wyprawę :)