Zima odchodzi w szarym płaszczu resztek śniegu. Zapłakana deszczem, topi posturę ulepionych wcześniej bałwanów. Znowu niebo się smuci i drzewa w majestatycznej czerni kołyszą wśród gałęzi tęsknotę za wiosną...
Jeszcze przed kilkoma chwilami zaokienne niebo było w soczystym kolorze indygo. A teraz wachlarz czerni przysłonił świat. W pomarańczowym blasku ulicznej lampy drobne kropelki deszczu lekko tańczą deszczową piosenkę. Kiedy wracałam ze spotkania z moimi literatami, wilgoć drobnych perełek wplatałam we włosy, a w powietrzu snuło się cichuśko przeczucie przebiśniegów...
Teraz mój dom. Piosenki Pana Młynarskiego opadają w aromat herbaty. Zachwycam się bursztynowym pięknem kandyzowanego cukru. I choć tylko gorzka herbata ma sens, zanurzam w filiżance maleńką bryłeczkę. Ma złocisty kolor słońca...
Sobotnia wiadomość, że zmarł mąż koleżanki, zmroziła mnie, zaplątała w smutek. Na jakże krótką chwilę tu jesteśmy...A świat nie umiera trochę, kiedy ktoś umrze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz