wtorek, 24 listopada 2009

Coś o dziś...

Listopad odchodzi. Ma moje zimne stopy, pachnie deszczem, szarością zachwyca, bo tej szarości niezliczone odcienie przecież. Dziś niebo było popielatym tweedem. W bezlistych drzewach czarnymi skrzydłami gawrony płoszą listopadową melancholię...


Popołudnia właściwie są wieczorami. Grafitowy mrok tak szybko przytula się do okien. W moim pokoju światło i cienie. Ocieplam czasoprzestrzeń zapalonymi lampkami, świeczuszkami o zapachu cynamonu, pozwalam turlać się dźwiękom. Jazz. Dużo jazzu. Kołysząco, snująco, kocio i miękko. Znowu wtulam się w rudy koc, kupuję mandarynki i przynoszę we włosach zapach późnej jesieni...


Czekolada w filiżance. Czekoladowe mam wargi. Kolorowe strony w kobiecym czasopiśmie. Czarno-białe zdjęcie Marilyn Monroe. Tokarczuk i Stańko. Jakaś nagła tęsknota za słowami z "Prawieku..." i za muzyką Komedy...


A od dziś, za miesiąc pięknie czas się zatrzyma przy rodzinnym stole...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz