piątek, 7 sierpnia 2009

Pejzaż słów...

Zapisać, ocalić, choć tak trudno wszystkie chwile ogarnąć słowami...


W Bieszczadach trochę jakby czas przystanął, a człowiek pokornieje wobec przyrody tam jeszcze dzikiej. To była moja pierwsza wyprawa w ten świat niezwykły. M. pokazał mi swoje Bieszczady...


Jakże dobre było to uczucie szczęścia i swobody, którym byłam przepełniona. To były takie dobre dni bliskości codziennej...


Zawieszeni między ziemią a niebem wędrowaliśmy bieszczadzkimi ścieżkami. Urzekała nas cisza i prawie bezludność na szlakach. Zachwycały widoki pięknem pulsującym w sercu...Smerek, Połonina Wetlińska, Bukowe Berdo, Tarnica...Tam zieleń nabierała nowych znaczeń. Jej bezkres wieńczyły błękitnopastelowe szczyty gór. Tak, gdzieś blisko był Bóg...


Moja słaba kondycja i bolące nogi. Marudzenie. Pocieszenie M. Wielka cierpliwość jego zasługująca na medal. Chwile, kiedy chciałam się poddać, a jednak wędrowałam dalej, bo jak to powiedział M. warto pokonywać swoje słabości...I ten moment, kiedy już stałam na szczycie i doświadczałam piękna, był nagrodą...


Połoniny. Słońce i wiatr. Motyle. Gobelin traw i barwnych kwiatów. Zapach ziół. Malownicze osty...


Zaczarowały mnie malutkie drewniane cerkwie i dźwięki dzwonów...M. opowiadał mi bolesną przeszłość ludzi i miejsc...


To był też czas dobrych rozmów...dzielenia się sobą...bycia...radości...bliskości najbliższej...


I świecił nam rosnący księżyc złoty, a niebo usiane gwiazdami obdarzało spokojem...


Świerszczowe kapele muzykowały tak pięknie...


Kolory muzealnych ikon przemawiały poezją...


A potem był Kraków i jego magia. I zakochałam się w witrażach Wyspiańskiego i freskach w kościele św.Anny...Zachwyciły wieczorne Planty i Kazimierz...i były z nami cienie wszystkich Wielkich...


Słowa...chyba nie ogarną dobra tych naszych wakacyjnych dni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz