Prawdziwa listopadowa plucha za oknem. I tak od rana, przez dzień cały mży, pada, kapie, siąpi. A ja musiałam pojechać do Misteczka dziś po świeży odcień moich rudych włosów. I w oczekiwaniu na autobus spacerowałam potem po uliczkach Miasteczka otulonego w szary mrok i nieprzezroczystą mleczność mgieł. A prawie nagie drzewa, obleczone w te atrybuty prawdziwej jesieni, wyglądały niezwykle impresjonistycznie...
Przemokłam, choć miałam parasol. Drobniutkie perełki deszczowych kropel osiadały na moich włosach, tworząc wymarzone loki i ulubiony nieład na głowie...
Teraz dom. Włączony telewizor, obejrzę potem spektakl teatralny...
Wieczór ma kolor rubinowego wina w kieliszku na wysmukłej nóżce, aromat waniliowej świeczuszki, zieloną barwę szklanych korali, dziś zakupionych na giełdzie zorganizowanej przez uczestników Warszatów Terapii Zajęciowej. Piękne są te korale, przymierzam je do swoich oczu i włosów, cieszę się nimi, jak dziewczynka...
I to są takie dni, że chce się czytać "Dolinę Muminków w listopadzie" i zapisać: "Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne, cenne i swoje własne."
Tak...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz