poniedziałek, 9 lutego 2009

Ku wiośnie się ma...

Dziś w powietrzu czuć było wiosenne przebudzenie. Wiem, pewnie za wczesne to odczucie, ale niebo wyraźnie błękitami czarowało, ptaki wiły spokój w koronach drzew, trudne do zdefiniowania, charakterystyczne zapachy unosiły się lekko nad rozmarzłą ziemią. I kiedy szłam do pracy, miałam rozpięty płaszcz, i włosy czesałam nieśmiałością słońca...

Lubię bycie z M. Takie zwyczajnie niezwyczajne. Lubię chwile z czułością w opuszkach palców, spojrzenia, od których pięknieję i czuję się jak kobieta z wiersza Szymborskiej: "spojrzał, dodał mi urody a ja wzięłam ją jak swoją". Wieczorami czas się zatrzymywał na krawędziach filiżanek słowami, dźwiękami i w przytuleniu. A sobotni spacer we mgle wciąż błyszczy w moich oczach. I wygrałam w scrabble. Raz jeden :)

Poniedziałkiem wracamy do codzienności osobnej i oczekiwania na kolejne spotkanie...

Wieczorność wrysowuje się onyksową czernią w prostokąt okna. Choć zmierzch, od kilku dni, przychodzi nieco później. Dni są już zauważalnie dłuższe. Światło ma już ten inny odcień. A w ogrodzie, podczas spaceru, widzieliśmy nieśmiałą biel przebiśniegów...

Teraz czas herbaty, błogiej ciszy i oswojonej tęsknoty...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz