czwartek, 14 sierpnia 2025

Dojrzałym sierpniem pachnie świat...

Sierpniowe poranki nieco już chłodne, ale wciąż urokliwe, powolne i takie moje. Jem śniadanie, piję kawę na balkonie, nastrajam się słonecznie, gubię oczy w zielonych koronach drzew i staram się nie myśleć, że sierpniowe dni mijają i że już w przyszłym tygodniu zacznę na trochę wracać do pracy...

Moje miejskie dni też minęły za szybko. Dobrze mi tam było razem z moim M. Najbardziej lubiłam te chwile poranne, w których miasto stopniowo się zaludniało, stawało się bardziej hałaśliwe i gwarne. I wśród ludzi, którzy bardzo się spieszyli, my byliśmy tymi, którzy zupełnie nie. Pojechaliśmy do Wilanowa. Rezydencja pięknie wyglądała w słońcu, w plątaninie ogrodowych ścieżek syciliśmy się nastrojem chwil. I jeszcze były Łazienki moje ulubione, spacer Krakowskim Przedmieściem, Nowym Światem, Starówka, chwila na ławeczce z księdzem Janem, którego głos po naciśnięciu przycisku słychać było w jego najsłynniejszym wierszu, tym, by spieszyć się, by kochać ludzi. I jeszcze chwile w kawiarenkach, rozmowy i przyglądanie się temu miejskiemu, pędzącemu światu. I wydeptywanie własnych ścieżek w tym świecie...

Powietrze pachnie dojrzałym sierpniem, ale sierpniowe dni są jeszcze piękne, złote od słońca, pełne światła, jednak to światło przybiera miodowo- bursztynowe odcienie. Kiedy patrzę na opustoszałe pola, czuję zbliżający się nieuchronnie koniec lata...

Tyle powodów do zachwytu w sierpniu: w złotych godzinach miękkość poświaty, linia horyzontu w barokowym złocie, festiwal dalii w ogrodach, rozzłocone wrotyczem pobocza dróg, nawłocie i słońca słoneczników, korale jarzębin, chwile wytchnienia od wszystkich szkolnych "muszę" i "powinnam"...

"Vinci 2" nie jest tak świetne i błyskotliwe jak część pierwsza. Jakoś tak sennie i nużąco ciągnie się akcja przez godzinę, potem nieco się rozkręca. Liczyłam na ładne kadry Krakowa, ale one takie rozmyte, widokówkowe, banalnie ukazane. W poprzedniej części komisarz Wilk był błyskotliwy, jako agent FBI mnie nie porywa...

A za oknem niestety światek P. obudzony na dobre hałasem kosiarek, pił i podkaszarek...

niedziela, 3 sierpnia 2025

Lato mija zawsze za szybko...

I sierpień nastał. Złocą się ścierniska. Sierpień już w kolorach jarzębin, słoneczników, astrów i wrzosów. Czas na bursztynowy odcień światła i pastelowe zachody słońca. Lato sierpniowe jest inne niż to lipcowe. Powinno być, ale kiedy dziś patrzę za okno, widzę taką pogodę, jaka towarzyszyła nam w lipcu. Gdzieś podziało się słońce, jest zimno, pada deszcz, a niebem wędrują szare chmury...

Moje wiejskie lato powinno być skąpane w słońcu, sycić oczy kolorami rozkwitłych na łąkach kwiatów, dawać cień w zielonych zagajnikach, pachnieć żętym zbożem, wypełniać wieczory świerszczowymi koncertami i pozwalać gwiazdom przysiadać na balustradzie balkonu...

Lubię sierpnie za tak wiele. Lubię poranki nieco już chłodniejsze, ale wciąż niespieszne i urokliwe. Lubię żegnanie się z bocianami, arystokratyczną wyniosłość hortensji, zapachy dojrzałego sierpnia. Nawet swoją małą tęsknotę za powrotem do pracy lubię. Teraz w głowie układam scenariusz czytania pod lipą utworów Jana Kochanowskiego w ramach Narodowego Czytania...

Pachnie mi kawą, mam w wazonie bukiet kolorowych cynii, brzęczy mi na jazzowo radio i wciąż czuję smak wakacji...

Czeka mnie jeszcze jedna podróż, podróż do M. To będą letnie dni w mieście. Już nie mogę się doczekać plątaniny uliczek, spaceru po parku pod koronami stareńkich drzew, słuchania muzyki fontann, urokliwych kamieniczek, gwaru, pośpiechu, słuchania ciszy w gotyckich kościołach. I odwiedzę swoje ulubione księgarnie, posiedzę na ławeczce z księdzem Janem od biedronek, wypiję kawę w kawiarnianym ogródku. Pójdziemy na bulwary i do teatru. Pozwolę, by miasto zawładnęło moim czasem, by potem wracać do siebie i do swojej spokojności...

czwartek, 31 lipca 2025

Lipcowe koraliki chwil...

Żegnam się z lipcem. Za szybko minął, jak zwykle. I choć lipcowa pogoda nie była zbyt łaskawa, to piękny to był miesiąc. Przede wszystkim dzięki spotkaniom rodzinnym. Był brat, moja Kuma kochana i jeszcze spotkanie z odnalezioną rodziną ze strony dziadka Kacpra. Spotkanie niezwykłe, czuliśmy się, jakbyśmy spotykali się systematycznie, jakby nie było tych czterdziestu lat niewidzenia się. Ciepło tych spotkań musi mi teraz wystarczyć na długo, do następnych razów...

Nawlekam koraliki lipcowych chwil: wyjazd z M. do Szklarskiej Poręby, górskie szlaki, zdobycie Wielkiego Kamienia, Wysokiej Kopy i Szrenicy, makatki łąk, świerszczowe koncerty, kawa na tarasie z widokiem na szczyty, szemrzące strumyki, nieczynna kopalnia kwarcu z malowniczym widokiem na okolicę i skojarzeniem  o polskim Kolorado, niezwykłe opactwo cystersów w Lubiążu, ruiny zamku w Bolkowie, majestat gór, zieleń i błękit na wyciągnięcie dłoni, bliskość z M., wrażenia z wieży widokowej w Świeradowie- Zdroju, ulewny deszcz podczas wędrowania taki, że nawet przeciwdeszczowe kurtki niewiele dały, pierścionek z zielonym oczkiem chryzoprazu, chwile i chwilki...

Dobrze było iść, wydeptywać własne ślady na szlakach, mieć poczucie odkrywania nieznanego do tej pory świata, łapać słońce, wtedy gdy u nas mapy pogody pokazywały ulewne codzienne deszcze...

Lubię poznawać nowe miejsca, oswajać je dla siebie, znaleźć ulubione kawiarenki, urocze uliczki, zachwycające budynki. Lubię tę swoją wakacyjną przynależność do pokoju w pensjonacie, do poznawanych miejsc, myśl, że mogłabym zamieszkać w tych miejscach, chwilową i krótką, bo potem lubię wracać do siebie i do tego wszystkiego zostawionego. Lubię wracać do mojego domu, ulubionych filiżanek, książek do doczytania, kwiatów, najwygodniejszego łóżka, swojskiego pejzażu za oknem...

Wakacje jeszcze trwają i wciąż czas mój kołysze się wolniej i mija ciszej niż zwykle...

A jak tam Wasze wakacje?


poniedziałek, 14 lipca 2025

Taki lipiec...

Ostatnie dni to nieustanne padanie, kapanie, lanie deszczu. Wychodząc z domu w swoich liliowych kaloszach w kropki, poznawałam podwodny świat kałuż i przypominałam sobie dzieciństwo w moim Soplicowie, kiedy ten świat penetrowałam na bosaka...

Ostatnie dni to dobre spotkania z bratem i bratową. Mały, który już nie jest mały, nie przyjechał z nimi, bo pracuje i niestety nie mógł mieć w tym samym czasie urlopu...

I z M. spędzaliśmy wspólny tydzień u mnie, ciesząc się sobą, czasem domowym i przyjemnostkami. W zadeszczone popołudnia graliśmy w planszówki, oglądaliśmy stare filmy i planowaliśmy wakacyjny wyjazd. Ot, takie dni zwykłego szczęścia niezwykłego...

Dziś wreszcie słońce, delikatne. Po niebie płyną żaglowce obłoków i powietrze takie parne, jakby szykowało się do burzy. A ja zachwycam się chwilami na balkonie, choć pelargonie po tych deszczach pomarniały. Zachwycam się tym, że mogę pić kawę, siedząc w swym balkonowym fotelu. O poranku trwa tu jeszcze cisza, pozorny bezruch, wakacyjny nastrój i światło w bursztynowym odcieniu...

Zawieszam na łańcuszku srebrną koniczynkę i noszę ją z upodobaniem, maluję usta błyszczykiem w delikatnym odcieniu, maluję paznokcie bezbarwnym lakierem, a przecież lubiłam latem otulać się kolorami, dzwonić bransoletkami, czuć kołysanie się kolczyków, stroić się w kulki korali, dopasowując ich kolor do lnianych sukienek ulubionych. Skąd więc ten minimalizm teraz?

Przyniosłam dziś do wazonu bukiet polnych kwiatów, zbierałam w drodze po sprawunki między ścieżkami polnymi. I pachnie mi teraz słodko- gorzko...

Był poniedziałek, znowu jest poniedziałek. Wciąż wakacje i lato, ale takie jakieś mało letnie...


poniedziałek, 7 lipca 2025

Złote popołudnia...

Lipiec nuci swą piosenkę, rozkłada wachlarze dni, dobrych dni. Pięknie spotkałam się z moją Kumą, która przybyła do swych rodziców wakacjować. A w domu wujostwa jakoś tak łatwiej poczuć dawny czas, przypomnieć dawne wakacje. Siedziałyśmy sobie w altanie, piłyśmy kawę ze stareńkich kubeczków mojej cioci, a Kumy babci Agnieszki, pachniały nam malwy, oczy radowały żółte płatki jeżówek, zachodziłyśmy do wypielęgnowanego ogrodu wujostwa poskubać agrest, porzeczki, słodkie strąki grochu. Lato czaruje smakami, kolorami. Mnie urzekły wybujałe kopry z parasolkami nasion...

A wokół lato pszeniczne, makowe i chabrowe. Złocą się grzywy dojrzewających zbóż...

Poprzedni tydzień to jeszcze praca, chodziłam na trochę, by uładzić klasę, zdjąć gazetki, uzupełnić dokumentację. I gdzieś tam do 4 lipca myślałam o wynikach egzaminu ósmoklasistów. I już mam spokojną głowę, już wiem, że moi uczniowie osiągnęli wynik 76% i mnie cieszy to baaaardzo, bo to wynik wyższy od średnich wyników kraju, województwa, powiatu i gminy, dużo wyższy. I zapisuję to tu sobie, trochę się chwaląc, bo wiem, że łatwo nie było, że ciężko na to pracowałam wraz ze swoimi, czasem opornymi, uczniami. Gdzieś tam czytałam dyskusję, że nie ma co przejmować się wynikami, że to nie jest świadectwo pracy nauczyciela. A jednak jest, bo dla dyrekcji jest to ważny moment- ogłoszenie wyników i dla rodziców także...

Lubię lipce nie tylko za wakacje i lato, ale też za inne światło, świerszczowe koncerty, czas pod innym niebem, za krótkie noce, przydługie dnie i niespieszne poranki rozkołysane moimi rytuałami i przyjemnostkami. Lubię to wakacyjne bycie bez tik-toków zegara, bez szkolnej gonitwy...

Bawię się dziś ze słońcem, które raz jest, raz gdzieś przepada. Wywieszam pranie na balkonie i muszę je zdjąć, by przelotny deszcz go nie zmoczył, a potem znowu wieszam i przypinam klamerkami, by wiatr przewiał i wysuszył...

I  w ten zwykły lipcowy dzień jestem zapodziana w zwykłe domowe sprawy i niezwykłą książkę Grażyny Jeromin- Gałuszki "Skończyły mi się oczy". Niezmiennie lubię prozę autorki, a ta pozycja skusiła mnie dodatkowo przepiękną okładką...

Dziękuję za Wasze komentarze pod poprzednim postem! Jak dobrze Was tu mieć! :)

niedziela, 29 czerwca 2025

Czerwca mijanie...

Szare niebo za oknem, deszcz wisi w powietrzu. Trawy się kołyszą i w powietrzu pachnie już wakacjami, ale lato gdzieś przepadło. W piątek uroczyście zakończyliśmy rok szkolny. To był rok, w którym tyle się działo. Ten rok to mnóstwo przeżyć, spełnionych marzeń, zrealizowanych planów, dużo wykorzystanych okazji i tych niewykorzystanych też, dużo projektów, warsztatów, radości i smutków- jak to w życiu. Kolejni absolwenci wyruszają w świat, dobre z nich dzieci i życzyłam im, by nie pozwolili światu na złe traktowanie i złe wpływy...

Oficjalnie mam już wakacje, ale przecież jeszcze będę biegać do szkoły, bo mam jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia, muszę też uporządkować klasę i dokumentację. Jednak inny to będzie szkolny czas...

A czerwiec chciałabym zatrzymać na dłużej, bo choć chłodny, to piękny był. Zachwycał bukietami, które przynosiłam ze spacerów między polami, pachniał piwoniami, smakował pierwszymi truskawkami, czereśniami i lodami o smaku karmelowym. Kiedy były słoneczne dni, rozpływałam się w blask złotych godzin, cieszyłam się długimi wieczorami w złotej poświacie i z zachwytem przyglądałam się nocy strojnej w kolczyki gwiazd...

Piękne książki czytałam. Przypomniałam sobie film "Rozważna i romantyczna", a kiedy w kiosku, jako dodatek do jakiegoś kobiecego czasopisma, zobaczyłam śliczne wydanie tej książki, zakupiłam i postanowiłam kolejny raz przeczytać, by uczcić przypadające w tym roku 250. urodziny autorki...

I czekam na wakacyjną codzienność, zwykłą, nieco nudnawą, powtarzalną, ale moją, lubianą i naznaczoną moimi drobiazgami, rozkołysaną rytuałami. I będzie czas z M. i spotkam się z bliskimi i moja Kuma przyjedzie...

Czy ktoś tu jeszcze zagląda?

sobota, 17 maja 2025

Ten maj zimny...

Zwyczajnie jestem w tę sobotę. Uładziłam nieco dom po całym tygodniu, ugotowałam zupę jarzynową i towarzyszy mi zaokienna niepogoda. Między jednym deszczem a drugim i kolejnym czytam, słucham muzyki i raczę się kolejnymi kawami, herbatami i rumiankiem, który ostatnio polubiłam...

Dziwny ten maj. Zimny, prawie jesienny, ale wokół zieleń, wszystko kwitnie. Trwa czas piwonii, konwalii, irysów, przekwitają bzy targane wiatrami, wciąż kwitną wielookie bratki, a i pelargonie czerwienią się na balustradzie balkonu. Łapię te majowe chwile, skrawki błękitnego nieba, a kiedy wybieram się na długi spacer, idę w stronę słońca. Każdego dnia staram się czym zachwycić...

Już po egzaminie ósmoklasistów. Jestem rozczarowana arkuszem, częścią zadań. Smuci mnie to, że uczniowie musieli interpretować koszmarki w postaci obrazków wygenerowanych przez AI. Czyż nie lepiej by było zamieścić w teście plakat teatralny, okładkę książki, reprodukcję obrazu? Uczę swoich uczniów obcować ze sztuką, uczę rozumienia jej , a tu takie "coś". I jeszcze podchwytliwie zredagowane polecenia i nowy rodzaj zadania. Jako eksperyment? Ech...

I znowu czas mija za szybko. Znowu natłok pracy w pracy. I choć mam znowu wiele do sprawdzania, nie zabrałam na weekend żadnego sprawdzianu czy wypracowania. Pozwalam sobie na niespieszność, długi poranek między kartkami czytanej książki, domową ciszą...

Pięknie ostatnio spotykałam się z ludźmi podczas spotkań autorskich. Kolejny raz z Sylwią Trojanowską, tym razem z okazji premiery nowej książki "Kobieta o białych oczach" i z Markiem Stelarem, którego kryminały bardzo lubię, także za to, że ich akcja dzieje się w Szczecinie lub okolicach...

Powoli przymierzamy się do wakacyjnych wyjazdów, ale jeszcze nic konkretnego nie zaplanowaliśmy...

środa, 12 lutego 2025

A niebo się niebieści...

Mija drugi tydzień ferii. Jak zwykle za szybko, jak zwykle miało się tyle zdarzyć, a zdarzyło się wszystko inne tylko nie to planowane. Kolejny raz potwierdza się, że planowanie czas stracony. Dobre jednak to były dni. Nadrobiłam zaległości w czytaniu, poodwiedzałam lekarzy, na wizyty u których jakoś nie mam czasu w roku szkolnym, zrobiłam badania, mam receptę na nowe, mocniejsze okulary...

Za oknem słońce, złote zajączki światła skaczą po ścianach i po kuchennym stole. Igiełki mrozu wyostrzyły kolory w pejzażu, niebo jest dziś błękitne i jasne. W wioskowym ogrodzie złocą się ranniki, bielą przebiśniegi i śnieżyce, a i oczary oczarowują swym delikatnym kwitnieniem. Nie czekam jeszcze na wiosnę, choć te pojawiające się w przyrodzie jej symptomy mogą zaświadczać, że ona już blisko. Z wiosną lubimy się od niedawna, nauczyłam się ją lubić, kiedy przestała mnie boleć, kiedy wspomnienia z czasu umierania mamy znalazły w moim sercu specjalny, spokojny kącik...

Mój feryjny czas to czas domowy. Pozwalam sobie na lenistwo, na długie ucieczki między zdania czytanych książek, na długie poranki bez pośpiechu. Od niedawna sprawia mi przyjemność zjadanie śniadania w łóżku, picie kawy i lektura. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Nawet kiedy dawno temu M. przygotował takie śniadanie, nie umiałam się w tej chwili odnaleźć. A teraz potrafię rozpiąć agrafki przyzwyczajeń, zrobić coś inaczej i nawet nie brzęczy mi w głowie, że to nie po mojemu...

Nieoczekiwana pocztówka od dawnego ucznia ze słowami o latarni i melodii morza przyniosła tęsknotę za zimowym Bałtykiem, za plażą przemierzaną z wiatrem we włosach, za niebieskością bezkresu, za kolorami odchodzącego słońca. I może trochę mi żal, że nie udało nam się wyjechać w te ferie...

Czas pachnie mi kawą. Mam w wazonie bukiet żonkili, rozświetlają pokój. Dziś dzień premier książkowych. Ściągnęłam na półkę w Legimi trzy kryminały, mam nadzieję, że będą dość mroczne :)


czwartek, 16 stycznia 2025

Styczniowe ocalanie czasu...

Styczniowe dni, styczniowe momenty do ocalenia. Kilka dni zimy, takiej prawdziwej i pięknej, z białym puchem, z wirującymi w świetle ulicznych latarń płatkami śniegu, z mrozem i szybami malowanymi w kwietne wzory...

Ocalam w pamięci długi spacer w tej bieli aż po horyzont,  bo przecież taka zima to u nas ostatnio rzadkość.  I były bałwany ulepione przez dzieci, z oczami z guzików i w wełnianych czapkach,  inne niż te moje z dzieciństwa, ale ładne...

Domowe chwile w styczniu mają posmak bezczasu. Jeszcze w blasku choinki, bo przecież dzięki niej przytulnie z tą zimową aurą. Jeszcze zostanie do soboty Zielona Panna. Dom rozpachnia się aromatami zimowych herbat, piernikowej kawy, kakao. Złocę czas płomykami świec i pozwalam, by na ramionach przysiadały pozytywne melancholie...

I piękną książkę przeczytałam. "Boże Narodzenie w Pradze" przenosi do wigilijnej Pragi z opustoszałymi uliczkami, światłami w oknach, kultowymi pijalniami piwa. I wędrowałam z narratorem, Kavką, Królem Pragi, Włoszką, przypominając sobie nasze odwiedziny w Pradze, tej letniej, wakacyjnej...

niedziela, 5 stycznia 2025

Doceniając początek...

Niech będzie dobry. Niech wzrusza i zachwyca. Niech inspiruje. Ten nowy rok, który już trwa i wraz z nim zaczynam mijać...

W domu jeszcze duch świąt. Blask choinki, gwiazdkowe światełka, ozdoby. I wolę to mieć teraz niż w listopadzie, bo wtedy by mnie to nie uszczęśliwiało. I złocę też czas płomykami świec o aromatach zimowo- świątecznych, raczę się herbatami i kawami z nutami świątecznych smaków i aromatów, jeszcze słucham świątecznych piosenek, wczoraj Mała Armia Janosika towarzyszyła mi w popołudniowym czasie. Koncertowali w Szczecinie, ale ja wysłuchałam ich muzykowania z Internetu...

Za oknem tak naprawdę pierwszy śnieg, bo wcześniej to tylko delikatna glazura, która zaraz się roztopiła. A ten przysiadł na dachach domów, na chodnikach, drzewach i krzewach, rozświetlił świat i pozwolił na rozkoszowanie się tą bielą w pejzażu, tą świeżością i jasnością. To są moje pierwsze zachwyty tego roku. I jeszcze te popołudniowym niebem, kiedy słońce odchodzące barwi je płomiennymi czerwieniami i złotem...

Pierwsza książka tego roku to "Pionek" Kuźmińskich. To kontynuacja "Ślebody", dobra kontynuacja przygód antropolog Anny Serafin i dziennikarza Sebastiana Strzygonia. Tym razem przenosimy się z bohaterami na Śląsk, a tam wraz z morderstwem dziewczyny wraca sprawa sprzed lat, sprawa seryjnego mordercy zwanego Wampirem z Szombierek. Mnie czyta się to dobrze, choć różne opinie czytałam...

Te grudniowe dni świąteczne i noworoczne spędziłam pięknie, z moją Kumą kochaną i z M. I te wszystkie chwile warte były czekania, a teraz są warte pamiętania...

I chowam w kieszeniach niedzieli zwykłe chwile, domowe momenty. I kiedy piję teraz herbatę zimową o pięknej nazwie "Kraina Łagodności", myślę, że lubię to swoje zwyczajne życie...