Mija drugi tydzień ferii. Jak zwykle za szybko, jak zwykle miało się tyle zdarzyć, a zdarzyło się wszystko inne tylko nie to planowane. Kolejny raz potwierdza się, że planowanie czas stracony. Dobre jednak to były dni. Nadrobiłam zaległości w czytaniu, poodwiedzałam lekarzy, na wizyty u których jakoś nie mam czasu w roku szkolnym, zrobiłam badania, mam receptę na nowe, mocniejsze okulary...
Za oknem słońce, złote zajączki światła skaczą po ścianach i po kuchennym stole. Igiełki mrozu wyostrzyły kolory w pejzażu, niebo jest dziś błękitne i jasne. W wioskowym ogrodzie złocą się ranniki, bielą przebiśniegi i śnieżyce, a i oczary oczarowują swym delikatnym kwitnieniem. Nie czekam jeszcze na wiosnę, choć te pojawiające się w przyrodzie jej symptomy mogą zaświadczać, że ona już blisko. Z wiosną lubimy się od niedawna, nauczyłam się ją lubić, kiedy przestała mnie boleć, kiedy wspomnienia z czasu umierania mamy znalazły w moim sercu specjalny, spokojny kącik...
Mój feryjny czas to czas domowy. Pozwalam sobie na lenistwo, na długie ucieczki między zdania czytanych książek, na długie poranki bez pośpiechu. Od niedawna sprawia mi przyjemność zjadanie śniadania w łóżku, picie kawy i lektura. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Nawet kiedy dawno temu M. przygotował takie śniadanie, nie umiałam się w tej chwili odnaleźć. A teraz potrafię rozpiąć agrafki przyzwyczajeń, zrobić coś inaczej i nawet nie brzęczy mi w głowie, że to nie po mojemu...
Nieoczekiwana pocztówka od dawnego ucznia ze słowami o latarni i melodii morza przyniosła tęsknotę za zimowym Bałtykiem, za plażą przemierzaną z wiatrem we włosach, za niebieskością bezkresu, za kolorami odchodzącego słońca. I może trochę mi żal, że nie udało nam się wyjechać w te ferie...
Czas pachnie mi kawą. Mam w wazonie bukiet żonkili, rozświetlają pokój. Dziś dzień premier książkowych. Ściągnęłam na półkę w Legimi trzy kryminały, mam nadzieję, że będą dość mroczne :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz