Otwieram oczy i nagle jesień. A wczoraj tyle słońca jeszcze, spacer po parku w letnim stroju, sandałkach i z myślą, że lato wróciło. W nocy obudziło mnie stukanie deszczowych kropel, a kiedy wstałam, by szykować się do pracy, zobaczyłam w oknie inny świat. Szare niebo fastrygowały strugi deszczu, wiatr postrącał liście i nagle pochłodniało. Wyjęłam z szafy swe ponczo z frędzlami i z parasolem weszłam w ten początek jesieni...
Nie smucę się tym pierwszym chłodem i tym pierwszym powiewem jesieni, bo przecież jesień lubię. Wierzę, że ta "złotawa, krucha i miła" wciąż przede mną i łapanie światła w bursztynowym i miodowym odcieniu, szuranie liśćmi w parku, kolory liści i ciepło ukryte w pomarańczowych i czerwonych kulkach ogników, dzikich róż, irg i berberysów. Jeszcze tyle zieleni w pejzażu. Zanim świat ustroi się w czekoladowe i miedziane brązy, rudości, szafranowe żółcie, burgundy i szkarłaty, w te pochmurne poranki muszę współistnieć z szarościami. Oświetlam dom o poranku punktowym światłem, parzę kawę, by jej zapach otulał delikatną melancholią...
Czas jesieni dni skraca, wydłuża wieczory i noce...
I była już pierwsza w tym sezonie zupa dyniowa, rozgrzewająca, pachnąca przyprawami i smakująca słońcem...
Popołudniami przytulam się do ciszy, wciąż uczę się powakacyjnie przywykać do szkolnego hałasu, długie wieczory zaplatam w polarowy kocyk, złocę chwile płomykami świec i zapętlam się w mroczny kryminał Tomasza Duszyńskiego...
Tak, jestem już gotowa na jesień...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz