poniedziałek, 29 sierpnia 2011

W kropce...

Gdybyż to wszystko było tylko złym snem...

Trudne te ostatnie dni, pełne złych myśli, bezradności i bezsilności. Dni przy szpitalnym łóżku połamanego taty. Dni pełne trudnych rozmów, walki, złości, współczucia, zdenerwowania i zmęczenia. Niełatwo być matką własnego ojca. Ojca z problemem alkoholowym...

Tymczasem kończą się wakacje. W powietrzu jesień frazuje ptasimi piskami, czerwienią owoców dzikich róż, rdzawymi refleksami liści. Po upalnych i jasnych dniach dziś deszczu plumkanie, szarość nieba i zapach nostalgii jesiennego fado...

Chwila smakuje zieloną herbatą i czekoladą z orzechami. Szemrze radio...

Staram się nie pisać scenariuszy w głowie, co będzie, jeśli... 
Chcę wierzyć, że ojciec zrozumiał, że dalsze leczenie zależy od niego. Tylko jeszcze muszę pokonać te igiełki strachu pod naskórkiem...

sobota, 13 sierpnia 2011

Sierpniowy latawiec...

Zapach kawy. Nina Simone, bo jej głos pasuje do tego, co za oknem. Szare niebo, cętki słońca zatrzymane na szarozielonym welonie liści, bemole jaskółek na drutach. Cichnie lato, deszczowymi nokturnami jesień się zbliża podszyta melancholią...

Przyoblekam się w oczekiwanie na czas z M. Na bycie tak po domowemu...

Sobota kusi nicnierobieniem. A przecież chcę uładzić dom, wstawić pranie, posegregować stos gazet, znaleźć nowym książkom miejsce na przepełnionych półkach. Chyba czas kupić nowy regał. Dojrzewa we mnie także myśl o pomalowaniu mieszkania...

Zaczytuję się ostatnio w książkach o nieskomplikowanej fabule, wieczorami zaś otumaniam się strofami Achmatowej, Cwietajewej i Jesienina. Palę świece i zaparzam w imbryku herbatę do owsianych ciasteczek :)

Mam czerwone gladiole w wazonie. Na potęgę w mojej kuchni kwitną amarantem fiołki. Sierpnia kolory są jak z mozaiki bizantyjskiej...

Czas mi się wybrać po sprawunki...
Dobrej soboty Wszystkim życzę...

niedziela, 17 lipca 2011

Powroty i pożegnania...

Kilka godzin na promie, potem nocna jazda autem brata, który ze swoimi przyjechał się urlopować. Miedzianozłota kula księżyca w kotarach nieba, znikająca raz po raz za drzewami. Muzyka z radia. Światła samochodów na autostradzie. Niecierpliwość i zmęczenie Małego. Odliczanie kilometrów. Zagadki i słowne gry, żeby czas mijał szybciej...

Najmilszym etapem podróży jest powrót do domu. Dopiero dziś rozpakowałam walizkę, przywróciłam rzeczom ich miejsce, podlałam kwiaty, wietrzę mieszkanie...

Kawa w ulubionej filiżance, cisza domu, mój kawałek nieba za oknem. Tak, tęskniłam...

Nie mogą mi wyjść z głowy myśli o Jazzowej. Trudno jest pisać o kimś, kto odszedł nagle. Słowa wydają się banalne, zbyt płaskie. A jednak mam taką potrzebę, żeby zapisać słów kilka. Kilka lat czytałyśmy swoje blogi, te pierwsze i te kolejne. Tylko tak się "znałyśmy". Z niecierpliwością czekałam na nowe wpisy, wracałam do tych już przeczytanych. Dobrze mi było w jazzowym kącie, w jazzowym otuleniu. Jazzowa potrafiła pięknie inspirować, wyciszać i czarować dźwiękami, ale także słowami. Każdy wpis był ciekawą opowieścią, niezwykłą gawędą o codzienności z muzyką w tle. A pisała o niej pięknie, z pasją, barwnym, pełnym neologizmów językiem, z namiętnością, wrażliwie, ciepło, sympatycznie. Podziwiałam Ją za otwartość i odwagę, kiedy zaczęła pisać o swojej chorobie. Kibicowałam Jej, wierzyłam, że wszystko będzie dobrze, że się uda. Tak, mój świat umarł trochę...

czwartek, 7 lipca 2011

Rzeczywistość wymaga, by o tym napisać :)

Błękitnym niebem wędrują barankowe obłoki. Młode bociany z gracją ćwiczą latanie. Słońce złoci powietrze. A ja celebruję czas przed podróżą. Zasłuchuję się jazzem. Stańko, Komeda, Warska. Dopakowuję walizkę. Dokładam, wykładam, minimalizuję rzeczy niezbędne. Książki redukuję do dwóch koniecznych. Pakuję prezenty, przewiązuję wstążkami serdeczności...

Dom ogarnięty. Kwiaty podlane. Zapasowy klucz u sąsiadki....

Za kilka godzin wyruszę w podróż do brata. Już nie mogę się doczekać. Najbardziej czasu z bratankiem. Lubię tam być. Lubię skandynawskie krajobrazy, skaliste wybrzeże, barwy morza, spokojne kolory pejzażu, bliskość białokorych drzew, wrzosy, zapachy lasu...

Zatem do poczytania po powrocie :)

środa, 29 czerwca 2011

Poranki niespiesznością ładne...

Poranek w słonecznym nastroju, pogodny, jasny, wesoły. Kiedy odsłaniałam rolety, mrużyłam oczy przed światłem. Niebo jest w lazurowym odcieniu, świetliste, rozanielone ptasimi koncertami. Czasem kogucie kukuryki wprowadzają dysharmonię...

Czas pachnie kawą. Gdzieś blisko jest Anioł Spokoju. Lekko plączą się dźwięki z siestowej płyty. Powietrze pachnie słońcem i skoszoną trawą. Docierają z oddali odgłosy ulicy...

Zaraz wyjdę do pracy, ale jeszcze przez chwilę pobędę ze swoim domem, zamyślę się kolorami kwiatów w wazonie, przez chwilę potańczę przed lustrem, rzęsy uczernię, dookreślę się kroplą perfum. Na lato wracam do zapachu zielonej herbaty, jest dla mnie idealny...

Dobrego dnia!

niedziela, 26 czerwca 2011

Między słowami...

Szare niebo, szare krople na szybie, szara niedziela. Nawet zieleń drzew wydaje się być szarawa. Dziś uwiera mnie ta szarość. Od tej szarości chłodu tyle. Tęsknię za kolorami... 

Za oknem nieruchomy krajobraz, niedzielnie bezludny, odświętny trochę...

Przestawił mi się wewnętrzny zegar i od szóstej już nie śpię. Odmierzam czas misterium drobiazgów, poganiam minuty. Nie jestem świąteczna. Udaję, że nie ma niedzieli...

Zapach kawy się snuje, bo senność jakowaś mnie ogarnia. Przestrzeń złoci słonecznik w wazonie. Davis mi towarzyszy i maślane ciasteczka, które znikają z talerzyka nazbyt szybko. Czytam. Oglądam telewizję. Z przyjemnością obejrzałam nadawaną przed południem "Damę kameliową", a teraz daję się uwodzić dźwiękom i obmyślam chwile na przyszły tydzień, kiedy to pojawi się u mnie M.

piątek, 24 czerwca 2011

Prawie wakacyjnie :)

Obudziły mnie ptaki. Otwartym oknem wchodziły do mojego snu ich ćwierkoty i świergolenia. Wstałam więc, kręcę się po domu, cieszę się zaokiennym słońcem, bo ostatnie dwa dni deszczowe były, smutne gołębiosiwym niebem...

Pożegnanie z moimi trzecioklasistami było niezwykłe. Kiedy wygłosiłam pierwsze zdanie swojego przemówienia, dziewczęta zaczęły szlochać, chłopcy byli uroczyście poważni. Długo się żegnaliśmy, ostatnie rozmowy, ostatnie wspólne zdjęcia, objęcia i uściski. Początki nasze nie były łatwe, obserwując ich w pierwszej klasie, myślałam, że nie uda mi się ich zintegrować, byli z różnych szkół, że będą w tych swoich grupkach, że chłopcy będą sobie, a dziewczęta sobie. A jednak udało się nam zżyć, polubić i być zgraną klasą. I żal, że właśnie teraz muszą odchodzić...

Nie przyjmuję od uczniów prezentów, z zasady, ale nie mogłam nie przyjąć w tym roku. Moi wychowankowie przygotowali dla mnie album ze swoimi i naszymi, klasowymi zdjęciami, obrazującymi nasze trzyletnie bycie razem. Wszystko to okrasili miłymi wpisami wspomnieniowymi. Obiecałam przynieść kiedyś ten album na spotkanie po latach :)

Jeszcze nie czuję, że są wakacje, zresztą następny tydzień będę jeszcze w pracy, ale jestem już spokojniejsza, napięcie opadło...