niedziela, 17 lipca 2011

Powroty i pożegnania...

Kilka godzin na promie, potem nocna jazda autem brata, który ze swoimi przyjechał się urlopować. Miedzianozłota kula księżyca w kotarach nieba, znikająca raz po raz za drzewami. Muzyka z radia. Światła samochodów na autostradzie. Niecierpliwość i zmęczenie Małego. Odliczanie kilometrów. Zagadki i słowne gry, żeby czas mijał szybciej...

Najmilszym etapem podróży jest powrót do domu. Dopiero dziś rozpakowałam walizkę, przywróciłam rzeczom ich miejsce, podlałam kwiaty, wietrzę mieszkanie...

Kawa w ulubionej filiżance, cisza domu, mój kawałek nieba za oknem. Tak, tęskniłam...

Nie mogą mi wyjść z głowy myśli o Jazzowej. Trudno jest pisać o kimś, kto odszedł nagle. Słowa wydają się banalne, zbyt płaskie. A jednak mam taką potrzebę, żeby zapisać słów kilka. Kilka lat czytałyśmy swoje blogi, te pierwsze i te kolejne. Tylko tak się "znałyśmy". Z niecierpliwością czekałam na nowe wpisy, wracałam do tych już przeczytanych. Dobrze mi było w jazzowym kącie, w jazzowym otuleniu. Jazzowa potrafiła pięknie inspirować, wyciszać i czarować dźwiękami, ale także słowami. Każdy wpis był ciekawą opowieścią, niezwykłą gawędą o codzienności z muzyką w tle. A pisała o niej pięknie, z pasją, barwnym, pełnym neologizmów językiem, z namiętnością, wrażliwie, ciepło, sympatycznie. Podziwiałam Ją za otwartość i odwagę, kiedy zaczęła pisać o swojej chorobie. Kibicowałam Jej, wierzyłam, że wszystko będzie dobrze, że się uda. Tak, mój świat umarł trochę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz