W wazonach mam bukiety kwiatów polnych i ogrodowych. Są piękne, kolorowe, subtelne, układane dłońmi moich wychowanków i pewnie ich mam. Poprosiłam swoich uczniów, by w dniu zakończenia roku szkolnego nie przynosili mi kwiatów, ale by wsparli wpłatami konto na rzecz powodzian. Tak też się stało. A kwiaty też przynieśli, to są moje najcudniejsze bukiety. Jeden z nich na fotografii...
Sobota pełna rytuałów. Najpierw drobne zakupy, rozmowa z ulubioną panią kioskarką, wizyta na ryneczku celem zakupienia pachnących pomidorów i truskawek. Śniadanie, potem kawa na ukwieconym balkonie wśród literek nowego "Zwierciadła" i myśl z pierwszej strony: "Nie biec od jednej myśli do drugiej, powiada Teofanes Pustelnik, ale każdej dać czas, aby zdążyła osiąść w sercu". Zaczynam wakacje, choć przez kilka dni będę jeszcze chodzić do pracy, ale czas wyraźnie zwolnił i myśli również...
Teraz czas herbaty. Zielona sonata rozwijających się listeczków. Wciąż niezwykły zapach powietrza. Niebo się bławaci. Drobiny muzyki wypełniają chwile. I jakoś tak ciepło mi w środku...
Pierwszy dzień lata prześwietlony słońcem, z pierzastymi chmurami płynącymi leniwie po jasnobłękitnym niebie, w dojrzałej zieleni o odcieniu malachitu i butelki. Jakaś przezroczystość wokół. Na polach między kłosami impresjonistyczne maki, najczerwieńsze, rumianki o żółtych oczach i modre chabry...
Domowy koncert. Miękkie dźwięki, w których wyobraźnią słyszę kumkania żab, granie świerszczy i śpiew słowika. To bardzo pasuje do lata. Otworzyłam balkon dla zapachów. Z radością spoglądam na swoje pelargonie...
Po spotkaniu z M. czuję się szczęśliwa. Tak ładnie się nam dzieje. To był taki dobry czas w bliskości i harmonii. Bardziej domowy był, choć wybraliśmy się na długi spacer do ogrodu. Znowu robiliśmy coś pierwszy raz: obejrzeliśmy mecz :) A potem planowaliśmy nasze wspólne wakacje, czasem trudno mi uwierzyć, że to będą już trzecie...
W pracy coraz bliżej końca. Dziś wypisałam arkusze, jutro wypiszę świadectwa. Nadal uparcie nie zgadzam się na ich drukowanie, wolę wypisać je ręcznie, swoim piórem, używanym raz w roku właśnie do wypisania cenzurek swoim wychowankom. To mój ulubiony, szkolny rytuał...
Popołudnie szarym cieniem kreślone. Skrzydła jaskółek niepokojem jakimś znaczą niebo w atramentowych chmurach. I burze są codziennie. Nagłe, intensywne, krótkie. A potem powietrze pachnie tak pięknie i rześko: czerwcem, rozgrzaną ziemią, obfitością kwiatów, ciepłym deszczem...
W niedzielę lubię udawać, że jest sobota. W samotnie spędzane niedziele. M. musiał wyjechać na sympozjum, dlatego nie mogliśmy się spotkać. W oczekiwanie się przyoblekam...
Cichuśko kołują dźwięki. Dziś obsesyjnie słucham płyty "From Billie Holiday to Edith Piaf", dziękując Jazzowej za polecenie jej w swoim blogu. Niezwykle przenikają się światy piosenek tych obu Wielkich. Smutek ciarkami chodzi po plecach. Piękny smutek...
Otwarte mam okno. W zapachu skoszonej trawy, tej wokół mojego bloku, czuję już zapach wakacji. Spragniona ich jestem. Końcówka roku szkolnego męczy najbardziej. Nie lubię tego fabrykowania sprawozdań, samoocen, uzasadnień itp. Lubię prowadzić swoje lekcje, wędrować ścieżkami literatury. Większość ocen już wystawiłam, na szczęście moi uczniowie nadal przychodzą na lekcje, w ostatnim tygodniu pewnie będzie ich niewielu...
Przestrzeń mojego domu rumieni się purpurą piwonii. Pachnie truskawkami...Ładnie czasowi w czerwieni :)
Byłam dziś na spacerze w ogrodzie. Wróciłam dotleniona, oczarowana zapachami. Jak tam teraz cudnie pachnie, czerwcem i zbliżającym się latem. Dzikie róże rozsnuwają swoją słodką woń, jaśminy odurzają tym swoim intensywnym, nieco dziwnym zapachem. Pachną zielenią trawy...
A ileż barw niezwykłych: fiolety i żółcie moich ulubionych irysów, egzotyczne odcienie azalii, pastelowe liliowości orlików, ognista czerwień ogrodowych maków, purpura magnolii, waniliowa biel drzewa chusteczkowego. I piękne światło i prawie bezludność. Wsłuchiwałam się w ptasie piosenki i kumkania żab, rozbawione i radosne. Zanurzałam się w ścieżki, chłonąc malarskość chwil...
I potrzebny był mi ten czas bycia z naturą bliżej, pełniej. Zwolniłam, odetchnęłam. W pracy znowu mieszkam w czasie. W kalendarzu zapisałam dziś na czerwcowe dni wszystkie należy, trzeba, wymagane będzie, koniecznie, obowiązkowo. Znowu atmosfera pełna napięć i złe emocje. Chwilami się rozpadam...
Domowa przestrzeń lirycznieje jazzowymi nutami. Niebo zdobne w leciutką, ledwie zauważalną różowość. Parzę herbatę w dzbanku. Na moich rzęsach przysiada wieczór, przestaję mieszkać w czasie...
Smutna szarość za oknem, przydymione chmury, westchnienia deszczowego nieba. Przez uchylone okno wchodzi zapach mokrej trawy i wilgotnej ziemi. Krople błyszczą na szybach. Nad kubkiem herbaty kołyszą się dźwięki z piosenek Anny Marii. Potem będą inne śpiewające kobiety na jesienny nastrój i senny dzień...
Spokojnie płyną popołudniowe godziny. Zapiekanka ze szpinakiem, bo niedawno odkryłam zjadliwość i smakowitość tego cudnie zielonego warzywa i polubiłam je. Z tęsknoty za słońcem migocą płomyki świec. Opatulam się polarowym pledem w liliowym odcieniu fioletu. Przypominam sobie "Godziny" i trzy niesamowite kobiety...
A w środę pojadę do M. Lubię tam jeździć. Lubię jego mały pokój, widok za oknem, wieczorną ciszę, pokój z zegarem, lampę z pomarańczowym kloszem, granatowe filiżanki. Lubię jego dom. I lubię dzieloną codzienność w tym domu...
Tymczasem wieczór się skrada nieco pobłękitniały deszczem. A muzyka w mojej Samotni taka dopasowana do krajobrazu...
W chłodnym granacie nieba plączą się pasma niebieskiej melancholii. Znowu długie nitki deszczu wiążą odcienie szarości, uliczki srebrzą kałużami. W prochowcu niepogody jesienny maj odchodzi. Nie był łaskawy, brakiem światła rozmazywał dni i tyle nieszczęść się stało, tyle strat...
Dookreślam wieczór piosenkami Grechuty, miodowym światłem lampy z wiklinowym kloszem, smakiem czerwonej herbaty...
W miękko opadających dźwiękach tęsknota za M. się kołysze. Czasem trudno być oczekiwaniem. Czasem trudno odgonić niepotrzebne myśli...
I wiosny mi brak, tej prawdziwej, słońca w źrenicach, motyli w słońcu, poranków ze światłem, nieswoich słowików, nieba zakwitającego gwiazdami...

Wieczór maluje się na niebie gołębim odcieniem szarości. Cienkie strugi deszczu improwizują jesiennie. Domowe minuty w smacznych odcieniach gorącej czekolady. Mam w wazonie roześmiany bukiet bzów, przyniesiony z pierwszego spaceru po chorobie. Osłabiona jestem po antybiotyku, więc spacer nie trwał długo. Pozwolił jednak dostrzec, że żółte mniszki lekarskie stały się puchatymi kulkami dmuchawców...
Kartkuję ciszę. Przechadzam się w zdaniach czytanej książki, do wypożyczenia której zachęciła mnie informacja, że akcja rozgrywa się w znanym mi pokamedulskim klasztorze w Wigrach i że to klasyczny kryminał. Z potrzeby czegoś niezobowiązującego do myślenia dzisiejszego dnia towarzyszy mi zatem "Śmierć w klasztorze" Stawskiej...
Drobiny muzyki splatają warkoczami spokoju przestrzeń mojego domu. I tyle piękna w smutku...
A ja chciałabym być teraz obok M. tak na dotyk...