wtorek, 10 kwietnia 2012

Skrótem...

Święta minęły niespiesznie, domowo i spokojnie. Pogoda nie dopisała, ale udało nam się pospacerować w przerwach od deszczu. I może to nie były wiosenne spacery, bo zimno dokuczało, ale zieleń wszechobecna rozświetlała od wewnątrz i nastrajała świątecznie...


Po dniach spędzonych z M. jestem teraz samotna i jakoś nieswojo mi w moim pojedynczym domu. M. wraca pociągiem do siebie. Przed smutkiem ratują mnie telefony z drogi...


Słychać wiatr za oknem, w głośnikach ballady Milesa Davisa, kubek paruje herbatą, a na talerzyku mam ostatni kawałek świątecznego sernika. Znowu za dużo wszystkiego przygotowałam. Obdzieliłam M., część zamroziłam, z resztą będę się zmagać jeszcze kilka dni. I przecież tak jest każdego roku, i skoro to wiem, to dlaczego nie umiem tego zmienić? 


Mam dziś dużo czasu. Do pracy idę dopiero jutro. Powracam do normalności sprawdzaniem prac klasowych...


W szarych błękitach nieba gromady ptasich przecinków tworzą niepowtarzalny wzór pozornego nieładu. Psalmem drobnych listków kwiecień się snuje. Powietrze pachnie tym czymś, co przypomina o ogrodach i splata się z nostalgią... 

niedziela, 25 marca 2012

Szeptem porannym...

Poranek w aureoli światła. Złotymi nićmi słońce splata różne odcienie młodej zieleni. Uśmiechnięte niebo z roztańczonymi skrzydłami ptaków. Dzwoneczkami ich głosów seledynowe listeczki drżą cicho. Niesamowita lekkość powietrza i zapach kawy w ulubionej filiżance...

Jazzowe dźwięki nawilżają dom. Czekam na znajomy dźwięk telefonu, na czas porannych słów. W moich oczach zieleń w odcieniu spokojnej tęsknoty...

Niedzielne uliczki bezludne, w jakimś półśnie, bezruchu...

Wczoraj ładziłam dom. Umyłam okna, kilku drobiazgom zmieniłam miejsce, ukrochmaliłam serwetki, odkurzyłam książki, pozbyłam się niepotrzebnych rzeczy i starych czasopism. Na balkonie pranie schło dotykane słońcem i finezyjnym wiatrem...

Warto przeczytać "Rozwiązłą", choć to niełatwa proza...

Dobrze jest mieć niedzielę. Dobrze jest obudzić się bez natarczywości budzika, pozostać w cieple kołdry, zatrzymać myśli kilkoma przeczytanymi stronami książki, cieszyć się słońcem zaglądającym do okna i pastelową różowością rozkwitłego wczoraj hiacynta...

Dobrej niedzieli Wam życzę...

niedziela, 11 marca 2012

Przedwiosenne okoliczności...

Niebo dziś pełne słońca było, jasne i świetliste, uniebieszczone. A teraz w smużkach lawendowych odcieni, w różowawych lśnieniach i szafirowych refleksach. I tyle w nim spokoju i cichego piękna...

Przepadłam na trochę. Słowa mi się gdzieś zagubiły...

Wiosna jest coraz bliżej. W zapachu powietrza ją wyczuwam. Dostrzegam ją w ptasich kluczach na niebie, w kolorach krokusów, w nieśmiałości pączków na gałązkach, w bieli przebiśniegów i śnieżyc, w radosnej żółci rannika zimowego.

Raczę się herbatą z Sade, objadam szarlotką od cioci, delektuję tulipanami w ceglastym kolorze...

Czekam na kuriera z paczką. Będzie w niej książka o Białoszewskim i jego dziennik...

I czekam na wiosnę w sobie, i na swoje światło...

poniedziałek, 20 lutego 2012

A herbata ma kolor jesieni...

Od rana powietrze było w jasnych błękitach, słońce wyznaczało rytm i chciało mi się wstać, iść do pracy, uśmiechać się. Łatwo było dziś wierzyć, że zimowy marazm z zimowymi klimatami w dal odejdzie nieznaną, że niedługo zakwitną forsycje, że przebiśniegi ulepszą świat, że tęcza krokusów sprawi, że będzie się chciało chcieć...

A weekend to był taki zielony czas. Czas z M.

Za oknem transparentna czerń. W milczących cieniach drzew mrok przyobleka się w srebrzyste światło księżyca. W szybach pomarańczowe światło latarń migoce. W domu ciepło. Pokój wypełnia się szeptami radiowych piosenek, snuje się cynamonowy zapach świec. Zapaliłam lampkę na biurku, w bursztynowe światło owijam słowa. Czas jakby nieobecny, chwile bez definiowania czasu...

Sączę powoli kolor herbaty. Wiśniowe czekoladki dotykają małą cząstką nieba :) Milczę pojedynczością swojego domu. Znowu przyoblekam się w sukienkę codziennej tęsknoty i oczekiwania... 

środa, 8 lutego 2012

A tymczasem...

Przed chwilą woalki nieba za oknem miały liliowo-szafirowy odcień. Teraz ciemnieje powietrze. Kobaltowym mrokiem nasączone zaokienne przestrzenie pulsują złoto-pomarańczowymi cekinami ulicznych lamp...

Dziś świat był w potoku światła cały. Wracałam do domu otulona słońcem jak szalem. I niebo było dziś tak blisko, rozpromienione błękitami, w cytrynowych smugach słonecznych promieni...

Dzień opada. Snułam się między kuchnią, pokojem, przytulnością zielonego fotela, komputerem, wersami w książce o Broniewskim, sprawdzanymi pracami moich uczniów. Szeptami filiżanek naznaczałam chwile. Cieszyłam oczy żółtymi płatkami pantofelnika, który tak uwodził mnie wiosną, że musiałam go kupić :)

Malutkie świeczuszki rozsnuwają waniliową przyjemność. Smutek jazzowych ballad Norah Jones przysiada lekko na ramieniu mym...

A wieczorami przychodzi tęsknota za M. i panoszy się, kołysze w takt dźwięków. Pozwalam jej na to, bo opowiada dobre obrazy...

wtorek, 7 lutego 2012

Słowa stygną w powietrzu...

Zima nie odpuszcza. Wczoraj termometry wskazywały minus dwadzieścia osiem stopni, dziś minus osiemnaście. Powietrze ostre jak lancet. Mleczna biel chłodna i ascetyczna. Kiedy rano, marznąc, czekam na autobus, współczuję wszystkim dojeżdżającym do pracy i doceniam to, że nie muszę dojeżdżać, że mam blisko, że nie muszę się martwić ślizgawicą, spóźniającym się autobusem i tym, czy w ogóle przyjedzie, bo może zamarzł...

Po zabiegach mój kręgosłup czuje się lepiej, ale "pocieszono" mnie, że to tylko poprawa doraźna...

Rozgrzewam się herbatami o różnych smakach. Ulepszam je krążkiem cytryny złotym jak słońce, łyżką miodu albo malinowym sokiem. Popołudniami zapalam barwne i zapachowe świece, ocieplam nimi ten zimowy czas. A potem okrągły księżyc ożywia swym blaskiem granat nieba...

Z poczucia, że przesypiam życie, bo zbyt szybko kładę się spać, obejrzałam wczoraj późnym wieczorem "O północy w Paryżu" To lekki, przyjemny film z piękną muzyką i pięknymi zdjęciami, a jednak nie zagrał mi w duszy...

I wszystkie te dni to tęsknota za słońcem, za oddychaniem wonią wiosny...

czwartek, 2 lutego 2012

Pod powiekami...

Dom zalany słońcem. Światło srebrzyście układa się na słojach podłogi, pląsa plamami na ścianach. Lutowe słońce świeci, ale nie grzeje. Brakuje mi ciepła, ale chwytam to światło, bo świat skuty lodem, mroźny, zimny i nieprzyjazny taki...

Jestem na zwolnieniu lekarskim, codziennie jeżdżę na zabiegi rehabilitacyjne. Czekałam na nie od listopada. Kiedy po siódmej wychodzę z domu na autobus, Jutrzenka złoci świat lekkimi różowościami i finezją lawendowego fioletu. Jakże piękne to tło dla czarnych wachlarzy drzew i wysmukłej wieży kościelnej...

W ciepłym domu łatwiej przeżywać mroźną zimę. Teraz Trójka mi szemrze, chwila smakuje herbatą z krążkiem cytryny i miodem. Mam zimne stopy, chociaż odziane w ciepłe skarpety...

I podoba mi się ten domowy czas. Upajam się wolnością, swoją pojedynczością. Czytam. Nasiąkam muzyką. Zaparzam herbaty w swoich ulubionych filiżankach. Dziś wypróbuję nowy smak zielonej herbaty z limonką. Uciekam złym myślom, które mnie dopadają raz na jakiś czas... 

Od wczoraj wiersz "Kot w pustym mieszkaniu" jest o jeszcze większej pustce i bardziej gorzko smakuje...