wtorek, 7 lutego 2012

Słowa stygną w powietrzu...

Zima nie odpuszcza. Wczoraj termometry wskazywały minus dwadzieścia osiem stopni, dziś minus osiemnaście. Powietrze ostre jak lancet. Mleczna biel chłodna i ascetyczna. Kiedy rano, marznąc, czekam na autobus, współczuję wszystkim dojeżdżającym do pracy i doceniam to, że nie muszę dojeżdżać, że mam blisko, że nie muszę się martwić ślizgawicą, spóźniającym się autobusem i tym, czy w ogóle przyjedzie, bo może zamarzł...

Po zabiegach mój kręgosłup czuje się lepiej, ale "pocieszono" mnie, że to tylko poprawa doraźna...

Rozgrzewam się herbatami o różnych smakach. Ulepszam je krążkiem cytryny złotym jak słońce, łyżką miodu albo malinowym sokiem. Popołudniami zapalam barwne i zapachowe świece, ocieplam nimi ten zimowy czas. A potem okrągły księżyc ożywia swym blaskiem granat nieba...

Z poczucia, że przesypiam życie, bo zbyt szybko kładę się spać, obejrzałam wczoraj późnym wieczorem "O północy w Paryżu" To lekki, przyjemny film z piękną muzyką i pięknymi zdjęciami, a jednak nie zagrał mi w duszy...

I wszystkie te dni to tęsknota za słońcem, za oddychaniem wonią wiosny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz