sobota, 10 września 2011

Pogodniej...

W sobotni poranek zbyt wcześnie wykluwam się ze snu. Przewrotność taka, w tygodniu trudno mi się budzić, z trudem otwieram oczy, kiedy budzik tarabani. 

Świat się złoci w słońcu. A ja potrzebuję tej złocistości, kruchości jesiennych nastrojów, metafizycznej feerii barw, jedwabnych nitek babiego lata i klimatu jak u Tuwima. Liście rudzieją i lśnią cytrynową żółcią. Niebo w błękitnych przebłyskach, w falbankach obłoków. Otwieram balkonowe drzwi, by wczesna jesień rozgościła się w moim domu...

Smażę powidła. Dom pachnie śliwkowo. To zapach jesieni i ciepła domu...

Teraz jest czas herbaty i zieleni listków na dnie filiżanki...

Tak szybko opadły dni tego tygodnia. Już oswoiłam znajomy rytm. Wakacje wydają się być czasem tak odległym. Wciąż jednak się nimi uśmiecham...

czwartek, 8 września 2011

Domowo :)

No i rozpadało się na dobre. Za oknem ściana deszczu i niebo w odcieniu popiołu. Nagle zrobiło się ciemno, posępnie i zimno. Potokami płynie szarość po uliczce z "kocich łbów"...

Zapalam lampę z wiklinowym kloszem. Złote światło rozjaśnia pokój, ociepla chwile, łagodzi zaokienną ponurość. Muzyką nasącza się przestrzeń. To znowu Sade ze swoim wyjątkowym, rozkołysanym, pełnym nostalgii głosem...

W szklanym wazonie drobne, zielone margerytki. Kupiłam dziś w Miasteczku przy okazji wizyty u taty. Na poprawę nastroju kupiłam i jeszcze brzoskwinie z aksamitną skórką w ciepłym odcieniu czerwieni...

Domowy czas zapętlam herbatami. Ciepłem kubka ocieplam dłonie. Dosładzam się owsianymi ciasteczkami :) 

sobota, 3 września 2011

Nadrabiając zaległości :)

Ostatnie dni to bardzo dużo różnych przeżyć i doświadczeń. 
Tyle złego słyszy się ostatnio o służbie zdrowia. O pielęgniarkach i lekarzach, którzy opiekowali się moim tatą, mogę powiedzieć i napisać tylko dobrze. Spotkałam się z życzliwością, zrozumieniem, z takim ludzkim podejściem do problemu taty...

Zabiegana w ostatnich dniach byłam. Między szpitalem, pracą, kolejną radą, domem. Czuję się zmęczona, ale już nie tak przybita. Choć widok taty, takiego pogubionego, słabego, wyniszczonego boli mnie...

Popołudniowe sobotnie godziny spędzam w domu. Codziennie, wędrując do szpitala, mijam kasztanowce. Dopiero dziś zauważyłam, że ich kolczaste kulki lada dzień obdarzą nas kasztanami aksamitnie brązowymi. Goreją jarzębiny cynobrem, trawa nasyca się kolorem starego złota, a porankami lekkie mgiełki otulają świat...

I to jest taka chwila, w której jestem tu i teraz. Nie w przeszłości, nie w przyszłości. Te niech poczekają do jutra...

Oddycham ciszą mojego domu, wielobarwnością cynii w wazonie, aromatem herbaty wiśniowo-migdałowej. Zapalam pyzatą lampę dla nastroju. Kartkuję wrześniowe "Zwierciadło", leżąc na swej zielonej kanapie i co jakiś czas zatracam się w kolorach zaokiennego nieba. Serce mi cichnie, kiedy słyszę tęsknotę ptasich kluczy...

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

W kropce...

Gdybyż to wszystko było tylko złym snem...

Trudne te ostatnie dni, pełne złych myśli, bezradności i bezsilności. Dni przy szpitalnym łóżku połamanego taty. Dni pełne trudnych rozmów, walki, złości, współczucia, zdenerwowania i zmęczenia. Niełatwo być matką własnego ojca. Ojca z problemem alkoholowym...

Tymczasem kończą się wakacje. W powietrzu jesień frazuje ptasimi piskami, czerwienią owoców dzikich róż, rdzawymi refleksami liści. Po upalnych i jasnych dniach dziś deszczu plumkanie, szarość nieba i zapach nostalgii jesiennego fado...

Chwila smakuje zieloną herbatą i czekoladą z orzechami. Szemrze radio...

Staram się nie pisać scenariuszy w głowie, co będzie, jeśli... 
Chcę wierzyć, że ojciec zrozumiał, że dalsze leczenie zależy od niego. Tylko jeszcze muszę pokonać te igiełki strachu pod naskórkiem...

sobota, 13 sierpnia 2011

Sierpniowy latawiec...

Zapach kawy. Nina Simone, bo jej głos pasuje do tego, co za oknem. Szare niebo, cętki słońca zatrzymane na szarozielonym welonie liści, bemole jaskółek na drutach. Cichnie lato, deszczowymi nokturnami jesień się zbliża podszyta melancholią...

Przyoblekam się w oczekiwanie na czas z M. Na bycie tak po domowemu...

Sobota kusi nicnierobieniem. A przecież chcę uładzić dom, wstawić pranie, posegregować stos gazet, znaleźć nowym książkom miejsce na przepełnionych półkach. Chyba czas kupić nowy regał. Dojrzewa we mnie także myśl o pomalowaniu mieszkania...

Zaczytuję się ostatnio w książkach o nieskomplikowanej fabule, wieczorami zaś otumaniam się strofami Achmatowej, Cwietajewej i Jesienina. Palę świece i zaparzam w imbryku herbatę do owsianych ciasteczek :)

Mam czerwone gladiole w wazonie. Na potęgę w mojej kuchni kwitną amarantem fiołki. Sierpnia kolory są jak z mozaiki bizantyjskiej...

Czas mi się wybrać po sprawunki...
Dobrej soboty Wszystkim życzę...

niedziela, 17 lipca 2011

Powroty i pożegnania...

Kilka godzin na promie, potem nocna jazda autem brata, który ze swoimi przyjechał się urlopować. Miedzianozłota kula księżyca w kotarach nieba, znikająca raz po raz za drzewami. Muzyka z radia. Światła samochodów na autostradzie. Niecierpliwość i zmęczenie Małego. Odliczanie kilometrów. Zagadki i słowne gry, żeby czas mijał szybciej...

Najmilszym etapem podróży jest powrót do domu. Dopiero dziś rozpakowałam walizkę, przywróciłam rzeczom ich miejsce, podlałam kwiaty, wietrzę mieszkanie...

Kawa w ulubionej filiżance, cisza domu, mój kawałek nieba za oknem. Tak, tęskniłam...

Nie mogą mi wyjść z głowy myśli o Jazzowej. Trudno jest pisać o kimś, kto odszedł nagle. Słowa wydają się banalne, zbyt płaskie. A jednak mam taką potrzebę, żeby zapisać słów kilka. Kilka lat czytałyśmy swoje blogi, te pierwsze i te kolejne. Tylko tak się "znałyśmy". Z niecierpliwością czekałam na nowe wpisy, wracałam do tych już przeczytanych. Dobrze mi było w jazzowym kącie, w jazzowym otuleniu. Jazzowa potrafiła pięknie inspirować, wyciszać i czarować dźwiękami, ale także słowami. Każdy wpis był ciekawą opowieścią, niezwykłą gawędą o codzienności z muzyką w tle. A pisała o niej pięknie, z pasją, barwnym, pełnym neologizmów językiem, z namiętnością, wrażliwie, ciepło, sympatycznie. Podziwiałam Ją za otwartość i odwagę, kiedy zaczęła pisać o swojej chorobie. Kibicowałam Jej, wierzyłam, że wszystko będzie dobrze, że się uda. Tak, mój świat umarł trochę...

czwartek, 7 lipca 2011

Rzeczywistość wymaga, by o tym napisać :)

Błękitnym niebem wędrują barankowe obłoki. Młode bociany z gracją ćwiczą latanie. Słońce złoci powietrze. A ja celebruję czas przed podróżą. Zasłuchuję się jazzem. Stańko, Komeda, Warska. Dopakowuję walizkę. Dokładam, wykładam, minimalizuję rzeczy niezbędne. Książki redukuję do dwóch koniecznych. Pakuję prezenty, przewiązuję wstążkami serdeczności...

Dom ogarnięty. Kwiaty podlane. Zapasowy klucz u sąsiadki....

Za kilka godzin wyruszę w podróż do brata. Już nie mogę się doczekać. Najbardziej czasu z bratankiem. Lubię tam być. Lubię skandynawskie krajobrazy, skaliste wybrzeże, barwy morza, spokojne kolory pejzażu, bliskość białokorych drzew, wrzosy, zapachy lasu...

Zatem do poczytania po powrocie :)