sobota, 10 września 2011

Pogodniej...

W sobotni poranek zbyt wcześnie wykluwam się ze snu. Przewrotność taka, w tygodniu trudno mi się budzić, z trudem otwieram oczy, kiedy budzik tarabani. 

Świat się złoci w słońcu. A ja potrzebuję tej złocistości, kruchości jesiennych nastrojów, metafizycznej feerii barw, jedwabnych nitek babiego lata i klimatu jak u Tuwima. Liście rudzieją i lśnią cytrynową żółcią. Niebo w błękitnych przebłyskach, w falbankach obłoków. Otwieram balkonowe drzwi, by wczesna jesień rozgościła się w moim domu...

Smażę powidła. Dom pachnie śliwkowo. To zapach jesieni i ciepła domu...

Teraz jest czas herbaty i zieleni listków na dnie filiżanki...

Tak szybko opadły dni tego tygodnia. Już oswoiłam znajomy rytm. Wakacje wydają się być czasem tak odległym. Wciąż jednak się nimi uśmiecham...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz