niedziela, 23 sierpnia 2009

Tak cicho...

Wakacje nieuchronnie zbliżają się ku końcowi. Żal. Tyle w nich było spokoju i dobrych, szczęśliwych chwil. I były poranki bez obolałego kręgosłupa i mrowienia w palcach dłoni. I choć budynek szkoły widywałam z okna swego, nie myślałam o pracy ani o Paniach Ważnych. Jeszcze tydzień wolności i beztroski. Jeszcze niespieszność, jeszcze myśli spokoju pełne...


A jutro przyjeżdża mój M. Jestem oczekiwaniem i cieszę się na wspólny czas. Odliczam godziny, dobre jest blisko...


Niedziela jest pełna słońca i ma kolor błękitnego nieba, którym wędrują baranki obłoczków. W kuchennym oknie obraz alei kasztanowej. Zieleń liści zrudziała i pożółkła. I choć cieszę się wciąż trwającym latem, czekam na jesień. Lubię te swoje przedjesienne nastroje. I mam już troszkę jesieni u siebie: w wazonie wyraziste kolory strzępiastych astrów i aksamitne płatki wielobarwnych cyni, wieczorami palę waniliowe świece, słucham plumkającej muzyki, piję jesienne herbaty i pachnę jesiennymi perfumami...


Teraz rozkołysana Diana Krall, kojąca błogość i zieleńsza, na myśl o jutrze, zieleń moich tęczówek...


Lubię siebie w tej wersji :)

wtorek, 18 sierpnia 2009

Sierpniowe muśnięcia melancholią...

Wróciłam, bogatsza o czas z Małym, o bycie częścią jego wyobraźni podczas zabaw, o wszystkie przeczytane książeczki, zaśpiewane piosenki, nauczone wierszyki, o figle i rozmowy. Wartościowy to był czas. Dobry i radosny dla mnie...


Od wczoraj domowa jestem. Ogarnęłam nieco przestrzeń Samotni, rozpakowałam torbę, wracałam rzeczom ich miejsca. Wieczorem, na balkonie stojąc, wpatrywałam się w kolory nieba. Wysyłałam do mojego M. latawce w kolorze indygo i moją tęsknotę. Tęsknotę do brązowych oczu, do ciepła dłoni, do palców wędrujących moim ciałem, do przytulenia, do wspólnego czasu, do bliskości...


Sierpień nie skąpił słońca, choć dziś zaokienny świat w jesiennej aurze. Wiatr mierzwi wciąż jeszcze zielone czupryny drzew, niebo w niebieskoszarych smugach. Na polach miodowa żółć ściernisk, jarzębina koralami obwieszona czerwonymi, w ogrodzie zakwitły wrzosy. Tak blisko już koniec wakacji. A ja wrysowuję siebie jeszcze w wakacyjny czas, pielęgnuję w sobie spokój, błogosławię ciszę, słucham świerszczowych koncertów, rozkoszuję się niespiesznością, ogladam zdjęcia i uśmiecham się do wspomnień...


I szczęśliwie mi jest...

piątek, 7 sierpnia 2009

Pejzaż słów...

Zapisać, ocalić, choć tak trudno wszystkie chwile ogarnąć słowami...


W Bieszczadach trochę jakby czas przystanął, a człowiek pokornieje wobec przyrody tam jeszcze dzikiej. To była moja pierwsza wyprawa w ten świat niezwykły. M. pokazał mi swoje Bieszczady...


Jakże dobre było to uczucie szczęścia i swobody, którym byłam przepełniona. To były takie dobre dni bliskości codziennej...


Zawieszeni między ziemią a niebem wędrowaliśmy bieszczadzkimi ścieżkami. Urzekała nas cisza i prawie bezludność na szlakach. Zachwycały widoki pięknem pulsującym w sercu...Smerek, Połonina Wetlińska, Bukowe Berdo, Tarnica...Tam zieleń nabierała nowych znaczeń. Jej bezkres wieńczyły błękitnopastelowe szczyty gór. Tak, gdzieś blisko był Bóg...


Moja słaba kondycja i bolące nogi. Marudzenie. Pocieszenie M. Wielka cierpliwość jego zasługująca na medal. Chwile, kiedy chciałam się poddać, a jednak wędrowałam dalej, bo jak to powiedział M. warto pokonywać swoje słabości...I ten moment, kiedy już stałam na szczycie i doświadczałam piękna, był nagrodą...


Połoniny. Słońce i wiatr. Motyle. Gobelin traw i barwnych kwiatów. Zapach ziół. Malownicze osty...


Zaczarowały mnie malutkie drewniane cerkwie i dźwięki dzwonów...M. opowiadał mi bolesną przeszłość ludzi i miejsc...


To był też czas dobrych rozmów...dzielenia się sobą...bycia...radości...bliskości najbliższej...


I świecił nam rosnący księżyc złoty, a niebo usiane gwiazdami obdarzało spokojem...


Świerszczowe kapele muzykowały tak pięknie...


Kolory muzealnych ikon przemawiały poezją...


A potem był Kraków i jego magia. I zakochałam się w witrażach Wyspiańskiego i freskach w kościele św.Anny...Zachwyciły wieczorne Planty i Kazimierz...i były z nami cienie wszystkich Wielkich...


Słowa...chyba nie ogarną dobra tych naszych wakacyjnych dni...

poniedziałek, 13 lipca 2009

Domowo...

Liryczna lekkość popołudnia, ciepłe powietrze wchodzące przez otwarte drzwi balkonu, chłodny smak sorbetu truskawkowego, czerwień gladioli od M., światło bardziej błękitne niż białe, zaokienny świat mieni się słońca blaskiem...


Domowo mi jest i spokojnie. Drobiny ciszy mieszają się z zaokiennymi dźwiękami ptasich piosenek, psich szczekań, dalekimi odgłosami przejeżdżających aut. Znowu czytam. Historię opowiedzianą w "Pływaku" odbieram jakoś bardzo osobiście. To opowieść nie tylko o dzieciństwie na Węgrzech, ale także opowieść o opuszczeniu, tęsknocie, samotności, poszukiwaniu domu i niezwykłej więzi narratorki z bratem...


Lipiec mija powoli. Zachwyca kolorami dojrzewających zbóż z wplecionymi weń makami, chabrami i rumiankami, soczystością zieleni, smakami ogrodowych warzyw i owoców, zapachem wieczorów i wieczornymi koncertami żab i świerszczy...

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Zapełniać pustkę...

Wciąż budzę się o zbyt wczesnej porze. Kiedy odsłaniam rolety, łudzę się, że dzień będzie słoneczny. Nie jest. Znowu niebo ma szare odcienie smutku. Dziś bezdeszczowo jednak...


Wróciłam z zakupów odurzona zapachem lip. Tam w Soplicowie moim wokół domu z czerwonej cegły rosły lipy i ich woń umilała mi początek wakacji i czas przesiadywania na ławce. Gdzieś w tej bursztynowej słodyczy brzęczały cichuśko pszczoły...


W moim domu cisza trwa. Smak zielonej herbaty wypełnia oczekiwanie na telefon od M.


W ostatnich dniach roku szkolnego brakowało mi czasu...teraz okazuje się, że mam go za dużo i nijak nie potrafię go wypełnić...

sobota, 27 czerwca 2009

Cisza na skronie, na powieki słońce...

Za słońcem tęsknię. Nie tylko ja, także niebo, rośliny i koty. A niebo za oknem dziś znowu smętne szarością, przypomina bezkres morza w deszczowy dzień...


Poranek jest niespieszny. Na śniadanie zjadłam kolorowe kanapki, błogosławiąc ogrody za wszystkie dobrodziejstwa. Teraz mój domowy świat pchnie kawą. I to jest chwila prawie magiczna. Cisza przysiadła na moich włosach, ale potem zaproszę muzykę. Przez otwarte okno wpadają nuty chłodnego powietrza i ptasie ćwierkoty, leciteńko kołysze się firanka, światło jest takie matowe dziś...


Wakacyjne soboty mijają inaczej. Kiedy uładzę Samotnię, przeniosę się w świat " Barbarzyńcy w ogrodzie", tak pięknie opisywany przez Herberta...


I tęsknię za M. Całą sobą tęsknię...

wtorek, 23 czerwca 2009

Prawie wakacyjnie...

Za oknem wiatr wygrywa jesienne piosenki. Ostatnie dni błękitem deszczu odmierzały czas. Dziś też ołówkowe chmury, zapach wilgoci, tęsknota za słońcem...


Pierwszy dzień lata spędziłam z M. u niego. I czas mijał nam domowo, i w ścieżkach zieleni w parku, w którym oddycha się historią i pięknem miejsc. Spacerowaliśmy także starymi uliczkami, a ja uczyłam się miasta, które kiedyś może będzie moim. Szczęśliwie było nam w klimatycznej knajpce i na balkonie mieszkania M. i wieczorem w blasku świec. I śmiały nam się oczy iskierkami radości...


Wakacje niby już są, a jednak codziennie na kilka godzin muszę iść do pracy, uzupełniam dokumentację, porządkuję klasę, jutro ostatnia rada...


W swoim liście M. napisał, iż wierzy, że te wakacje będą jeszcze bardziej szczęśliwe i udane niż poprzednie...wierzę i ja...choć nie bez lęku...


Dom mój zanurzony w ciszę. Smak i kolor truskawek. Zapach papryki, pomidorów i bazylii. Paczka z książkami z internetowej księgarni. Bukiet polnych kwiatów w wazonie. Błękitna opowieść chabrów. Spokój popołudnia...