piątek, 12 października 2012

Interludia...

Październikowe poranki w woalach mgieł, w impresjonistycznym rozedrganiu barw i światła, refleksyjne i melancholijne. Coraz trudniej się budzę, coraz trudniej mi wstawać i wynurzać się z ciepła kołdry do życia...


Dziś świat jest taki ładny. Obrysowany czerwienią jarzębin, purpurą klonów, ciemną żółcią traw. Gałęzie znajomych drzew w barwnych papugach liści. Urzekają mnie te cynobrowe, miedziane, rdzawe, szafranowe, herbaciane, te w odcieniu czekolady, sieny palonej, oberżyny, cynamonu i szkarłatnej czerwieni...


Tren ptasich odlotów. Szyfonowa zwiewność wiatru. Sprzymierzone z nim liście bezszelestnie kładą się na ziemi. Złoto zachodzi czerwienią, a z pól wąską smugą gorycz się snuje jak kadzidlany dym...


Mam lekko uchylone okno, dla tych dymów właśnie, dla tej goryczy...


Głaszczę okładki nowych książek i już się cieszę na czas z nimi. Pierwsza do przeczytania to "Farby wodne" Ostałowskiej, potem "Kapelusz pełen czereśni" Fallaci albo "Włoskie szpilki" Tulli. Zakupy zrobiłam na konto nagrody z okazji DEN, choć nie wiem, czy takową dostanę :)


Z głośników sączy się jazz nagrany z programów Marcina Kydryńskiego. Opiekuję się swoją samotnością, aromatem herbaty znaczę chwilę...

sobota, 6 października 2012

A świat jesienią jest...

Za oknem pejzaż jak ze starego obrazu. Zrudziałe kasztanowce ulatują gałęźmi w niebo. A niebo zimne dziś, spadające szarym całunem deszczu. I temperatura powietrza jesienna...


Wieloskrzydły wiatr i milczenie ptaków. Wędrujące parasole, zmagające się z kanonadą deszczowych kropel. W tej jesiennej szarudze barwne objawienia liści. Urok złocistookich brzóz i rozczerwienionych klonów, kobierzec rudych kasztanów pociemniałych od wilgoci...


Swoją osobność dziś zaznaczam piosenkami Grażyny Łobaszewskiej, nostalgią chryzantemy, światłem już zapalonych świec. Słońca mi brak, poczucia na koniuszkach rzęs świetlnego migotania...


Ostatnio w Miasteczku, w Dużym Sklepie zauważyłam na półkach słodycze w opakowaniach z motywami świątecznymi. W kiosku na początku października listopadowe gazety, a w witrynach wystawione kalendarze na nowy rok. Kiedy na to patrzę, mam wrażenie, że czas przyspiesza, że komuś zależy, by szybciej mijać. Po co ten pośpiech, gnanie?


Cieszą mnie jesienne wieczory. Cieszy mnie mój dom, wydający się być jak łupinka orzecha przytulny i ciepły. Wydłużam chwile, czytam do nocy, oglądam zaległe filmy. Lubię być pod kloszem pyzatej lampy, opatulić się pledem w pastelowe pasy, delektować herbatą o smaku słodko-gorzkich migdałów. Polecam! (herbata Dilmah)


Czekam na przesyłkę z książkami. Oprócz nowej Musierowicz zamówiłam inne, stąd opóźnienie w dostawie. W oczekiwaniu na przypominam sobie " Sprężynę". Lubicie Jeżycjadę?

czwartek, 27 września 2012

A jeśli za horyzontem nie ma nic :)

Czwartek od rana zapłakany deszczem, w srebrnych szarościach skąpany, pod parasolami skryty. Przedwieczorną porą niebo nabiera ciemnoniebieskich znaczeń, przestało padać. Kiedy stałam przed chwilą na balkonie, by chłonąć zrudziałe kolory liści kasztanowców w alejach, czułam chłód i oddychałam wilgotnym powietrzem. Drzewa szumiały małym koncertem skrzypcowym jak u Zielonego Konstantego...


Czas nie chce się rozciągnąć. Po lekcjach jeżdżę do Miasteczka na rehabilitację. W domu jestem przed 17, zmęczona, głodna i spragniona herbaty :)


Dziś kupiłam złocistą, strzępiastą chryzantemę. Lśni jak słońce, którego tak mi dzień cały brakowało. A teraz resztki dnia przysiadają na parapecie, czwartek stroi się w woalkę mroku, czas zwalnia...


Koloruję chwile głosem Bajora i jego francuskimi piosenkami, rozsłoneczniam pokój płomykami świec. Pachną cynamonem. To idealny zapach na wczesną jesień. Melancholijnie mi nieco, piję białe wino i zaczynam odmierzać minuty do piątku, bo M. przyjeżdża...


Nie wyrasta się z Musierowicz, więc zmawiam jej najnowszą książkę w internetowej księgarni i już cieszę się na spotkanie z Borejkami i resztą :) 

czwartek, 20 września 2012

W lekkiej jesieni...

Przepadłam na trochę. Kończyłam pisanie planów, sprawdzałam pierwsze prace, wracałam rzeczom miejsce w swojej klasie. Wydaje się, że wszystko ogarnięte...


Dziś mam na później do szkoły, na bardzo późno, bo dopiero na 13. Więc celebruję domowy czas śniadaniem bez pośpiechu, zatrzymanymi chwilami w filiżance kawy, przeczytaniem kilkunastu stron "Tak sobie myślę" Stuhra. Rozświetlam się anielskim głosem Anny Marii, tym z płyty "Szeptem", patrzę na barwną impresję cynii i astrów w wazonie...


Dni mijają tak szybko. Przesympatyczne było spotkanie z Komidą, która jest z "tych ludzi, którzy znają Józefa":)) Za szybko minęło weekendowe spotkanie z M. Miłe spotkania z przyjaciółmi z okazji moich imienin...


Za oknem liście migocą zielenią, ale ja zauważam wokół kolory lekkiej jesieni. Bo ta zieleń już z delikatnym balejażem rudości, żółci i jasnych brązów. Tak zachwycają mnie te kolory. A między nimi mieniące się okazale korale jarzębin, dzikich róż, czarnych bzów. I chcę czasu opadających liści, przepychu barw ciepłych i kojących a wyrafinowanych zarazem, cierpkich zapachów dymów snujących się nisko, bukietów z liści, kulek kasztanów i jesiennych wieczorów w moim domu...


Już czas na jesienne snuje, na ciepło rudego koca, płomyki świec. I kupiłam wczoraj herbatę o smaku karmelowym, bo pasuje do jesieni. I pachnę już jesiennymi perfumami. Tak jakoś mi pilnie do tej jesieni uwielbianej...

niedziela, 9 września 2012

Przejaśnia się...

I przyszła niedziela i odetchnienie po dniach zagonienia. Po pracy jeździłam do ojca, wieczorem wracałam i dopiero mogłam zająć się swoimi sprawami: ogarnianiem niezbędnych "papierów" do pracy. Jeszcze nie ogarnęłam wszystkiego. Jako że mało czasu w ostatnim tygodniu miałam dla swego domu, sobota musiała być dniem gospodarczym. Umyłam okna, wysprzątałam balkon i mieszkanie, buraczki włożyłam w słoiki, zrobiłam pranie i poprasowałam, i miałam dosyć...


A potem zasiadłam z herbatą przed telewizorem, bo jedna ze stacji telewizyjnych przypomniała koncert Bajora. I na nowo zakochałam się jego piosenkach...


I choć niebo dziś jak w lato, wczesna jesień się staje. Kolory dojrzewają w słońcu miękko i łagodnie. Niektóre liście już w bursztynowozłotych odcieniach, niektóre jak leniwe latawce sfruwają na ziemię...


Dziś będę się zajmować małymi sprawami, dam się unosić muzyce, zatopię się w słowach, będę się uśmiechać...


Tymczasem kawa mi stygnie :)


Dobrej niedzieli Wszystkim życzę :)

środa, 5 września 2012

Drobiazgi wrześniowe...

Domowy poranek, mam na późniejszą godzinę. Nieciekawie mam ułożony  plan, dużo okienek, trzy razy w tygodniu jak na drugą zmianę :)


Szarością posępnieje dzień, a jeszcze wczoraj piękne słońce, niebo się niebieściło, babie lato plątało się. Wracałam wczoraj od ojca pieszo, potrzebowałam tego kilkukilometrowego marszu, żeby odreagować złość, poużalać się nad sobą, zastanowić się, co robić, bo jest źle. I myślałam, że niektóre sceny w "Lęku wysokości" są jak z mojego życia. Niemoc i bezsilność odczuwam teraz najmocniej...


Patrzyłam na wciąż intensywną zieleń mijanych łąk, zarośli, lasków i zagajników. Słońce było złotą kulą coraz niżej zawieszoną nad linią horyzontu, migotało w koronach drzew subtelnym odcieniem żółci na niektórych liściach. Na jednej z łąk żurawia gromada koncertowała smutkiem. Szemrały świerszcze, tańczyły motyle w ciepłym, świetlistym powietrzu...


Tak mało mnie w ostatnich dniach...


Kawą dosmaczam ponurość poranka, ciszą jestem...

środa, 22 sierpnia 2012

Rysując tło...

Jestem. Domem swym się cieszę, oswajam ciszę, raczę się swymi ulubionymi herbatami, włączam moje płyty, z lubością wtulam się w swój zielony fotel...


Na lotnisku, żegnając się ze swoimi, miałam, jak to mówi mój bratanek, wodne oczy. Najbardziej z jego powodu, bo zobaczymy się być może dopiero w święta. Tak szybko minęły te wspólne dni. Dni zabaw, czytania "Misia Uszatka", gier w pchełki i bierki, kolorowania malowanek, gry w piłkę, spacerów, codziennych wypraw do małej cukierenki na lody cynamonowe, marcepanowe albo czekoladowe, wycieczek nad morze, do rezerwatu przyrody, na wrzosowiska, do pobliskiego miasteczka z drewnianymi domkami jak z bajki, do Geteborga. W sobotę z lotniska odebrał mnie M. i trochę czasu spędziliśmy razem...


Dom przywitał mnie niezbyt dobrymi wieściami o ojcu. I poczułam dziś ulgę, kiedy lekarz po obejrzeniu zdjęcia biodra ojca, stwierdził, że to nie złamanie, tylko że stłuczenie. Znowu jestem pielęgniarką i ponoszę konsekwencje przyjaźni tatusia z Czarodziejką Gorzałką...


Sierpień wciąż pachnie latem, ale pozwala już dostrzegać jesienne drobnostki. Poranki w lekkich mgiełkach, z zimnymi kroplami rosy, zielone kulki na kasztanowcach, płomienne kiście jarzębin, śliwki, astry, podrudziałe liście, jakby cichsze świerszczowe kołysanki i zapach przemijania w powietrzu. Wciąż jednak gorące słońce przebija przez sklepienie z liści i pozwala z tęsknoty za chłodem wyobrazić sobie zielony półmrok cienia...


Wakacjom coraz bliżej do końca. Nie myślę jeszcze o pracy, jeszcze nie przestawiam zegara, by spieszył 10 minut :))