czwartek, 27 września 2012

A jeśli za horyzontem nie ma nic :)

Czwartek od rana zapłakany deszczem, w srebrnych szarościach skąpany, pod parasolami skryty. Przedwieczorną porą niebo nabiera ciemnoniebieskich znaczeń, przestało padać. Kiedy stałam przed chwilą na balkonie, by chłonąć zrudziałe kolory liści kasztanowców w alejach, czułam chłód i oddychałam wilgotnym powietrzem. Drzewa szumiały małym koncertem skrzypcowym jak u Zielonego Konstantego...


Czas nie chce się rozciągnąć. Po lekcjach jeżdżę do Miasteczka na rehabilitację. W domu jestem przed 17, zmęczona, głodna i spragniona herbaty :)


Dziś kupiłam złocistą, strzępiastą chryzantemę. Lśni jak słońce, którego tak mi dzień cały brakowało. A teraz resztki dnia przysiadają na parapecie, czwartek stroi się w woalkę mroku, czas zwalnia...


Koloruję chwile głosem Bajora i jego francuskimi piosenkami, rozsłoneczniam pokój płomykami świec. Pachną cynamonem. To idealny zapach na wczesną jesień. Melancholijnie mi nieco, piję białe wino i zaczynam odmierzać minuty do piątku, bo M. przyjeżdża...


Nie wyrasta się z Musierowicz, więc zmawiam jej najnowszą książkę w internetowej księgarni i już cieszę się na spotkanie z Borejkami i resztą :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz