środa, 5 września 2012

Drobiazgi wrześniowe...

Domowy poranek, mam na późniejszą godzinę. Nieciekawie mam ułożony  plan, dużo okienek, trzy razy w tygodniu jak na drugą zmianę :)


Szarością posępnieje dzień, a jeszcze wczoraj piękne słońce, niebo się niebieściło, babie lato plątało się. Wracałam wczoraj od ojca pieszo, potrzebowałam tego kilkukilometrowego marszu, żeby odreagować złość, poużalać się nad sobą, zastanowić się, co robić, bo jest źle. I myślałam, że niektóre sceny w "Lęku wysokości" są jak z mojego życia. Niemoc i bezsilność odczuwam teraz najmocniej...


Patrzyłam na wciąż intensywną zieleń mijanych łąk, zarośli, lasków i zagajników. Słońce było złotą kulą coraz niżej zawieszoną nad linią horyzontu, migotało w koronach drzew subtelnym odcieniem żółci na niektórych liściach. Na jednej z łąk żurawia gromada koncertowała smutkiem. Szemrały świerszcze, tańczyły motyle w ciepłym, świetlistym powietrzu...


Tak mało mnie w ostatnich dniach...


Kawą dosmaczam ponurość poranka, ciszą jestem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz