Październikowe poranki w woalach mgieł, w impresjonistycznym rozedrganiu barw i światła, refleksyjne i melancholijne. Coraz trudniej się budzę, coraz trudniej mi wstawać i wynurzać się z ciepła kołdry do życia...
Dziś świat jest taki ładny. Obrysowany czerwienią jarzębin, purpurą klonów, ciemną żółcią traw. Gałęzie znajomych drzew w barwnych papugach liści. Urzekają mnie te cynobrowe, miedziane, rdzawe, szafranowe, herbaciane, te w odcieniu czekolady, sieny palonej, oberżyny, cynamonu i szkarłatnej czerwieni...
Tren ptasich odlotów. Szyfonowa zwiewność wiatru. Sprzymierzone z nim liście bezszelestnie kładą się na ziemi. Złoto zachodzi czerwienią, a z pól wąską smugą gorycz się snuje jak kadzidlany dym...
Mam lekko uchylone okno, dla tych dymów właśnie, dla tej goryczy...
Głaszczę okładki nowych książek i już się cieszę na czas z nimi. Pierwsza do przeczytania to "Farby wodne" Ostałowskiej, potem "Kapelusz pełen czereśni" Fallaci albo "Włoskie szpilki" Tulli. Zakupy zrobiłam na konto nagrody z okazji DEN, choć nie wiem, czy takową dostanę :)
Z głośników sączy się jazz nagrany z programów Marcina Kydryńskiego. Opiekuję się swoją samotnością, aromatem herbaty znaczę chwilę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz