wtorek, 15 lutego 2011

Słuchając czasu...

Słońce zalewa mroźnym światłem mój dom. Niebo jest pastelowo błękitne, na krańcach muśnięte ledwo widocznym fiołkowym fioletem. I zarys księżyca już widać, mały kawałek brakuje mu do kuli...

Na wczorajszym spacerze w ogrodzie dostrzegłam ślady wiosny. Zakwitły oczary, rannik zimowy żółtymi punkcikami pączuszków zdobi coraz zieleńszą trawę, puszyste kotki wierzbowe wystawiają się do słońca, a przebiśniegi dzwoneczkami bieli konkurują ze śnieżycami. Ptasie głosy jakieś radośniejsze, z odrobiną wiosennej finezji...

Na kuchennym parapecie ładnie żółcą się żonkile. Energetyzują i nastrajają pozytywnie do tego, co w powietrzu. Bo choć słonecznie, to zimno, mróz skuł ziemię. Wiatr wreszcie się uspokoił, bo targał nocami myśli, nie pozwalając spać...

Filiżanka paruje herbatą. Znowu wróciłam do dziwnego, trudnego do zdefiniowania smaku herbaty czerwonej. Na nowo się przyzwyczajam. Teraz światło słoneczne nasącza się złotym pomarańczem, łagodzi kontury rzeczy, wygładza domową ciszę. Za chwilę będzie w pełni kolorystycznego przepychu...

Sama ze sobą jestem. M. przyjedzie dopiero w przyszłym tygodniu. Spotykamy się telefonicznie, mailowo, to trochę łagodzi tęsknotę i niedosyt obecności....

Przygotowuję się do wyjazdu do brata. Pakuję prezenty dla mojego bratanka, kupuję prasę dla bratowej, jakieś drobiazgi, słodycze. Trochę obawiam się podróży, "bujania" na promie, ale raduję się bardzo na spotkanie...

Wsłuchuję się w powolne mijanie czasu. Staram się codziennie spacerować, smakować powietrze, oczy cieszyć coraz wyraźniejszą zielenią. Ograniczam oglądanie telewizji. Czytam. "Orlando" Woolf składa się z misternie nakreślonych miniaturowych obrazków, nad którymi trzeba uważnie się pochylać, by nie zgubić słów...

środa, 9 lutego 2011

Niech wieje dobry wiatr...

Domowy czas wydłużam zapachem kawy, snującymi się dźwiękami, niespiesznością związaną z tym, że później zaczynam dziś lekcje...

Chcę wierzyć, że wiosna jest blisko. Wydaje mi się, że słyszę, jak trawa rośnie. Dostrzegam tuż przy ziemi drobnieńkie listki roślin, delikatne, ale już soczyście zielone. I powietrze jest jaśniejsze, więcej w nim światła, przejrzystości, inaczej dotyka. Wiatr ostatnio hałasował, siłował się ze światem, ale od wczoraj jego podmuchy lżejsze są, cieplejsze, z tą charakterystyczną wonią wilgotnej ziemi. Tylko patrzeć, a przestrzeń stanie się naręczem przebiśniegów, krokusów, zawilców i śnieżyc...

Dziś śniłam o drzewach zieleniejących poematem listków, o kwiatach barwnych i o sobie w sukni zwiewnej...

Zanurzam się w czytaniu. Popołudniami, wieczorami, nocą....

W blogu Remigiusza Grzeli powstaje "Kanon na nowy blog", w którym znane, bardziej lub mniej, osoby opowiadają o swoich pięciu najważniejszych książkach. Gdyby mnie zapytano, chyba nie umiałabym odpowiedzieć. Chyba trudno byłoby mi wskazać spośród wielu ważnych pięć najważniejszych. Ponadto zmieniały się te najważniejsze z ważnych, bo przecież i ja się zmieniałam. A Wam łatwo byłoby wymienić swoje najważniejsze książki? Czy będzie nietaktem, jeśli poproszę o zapisanie ich tytułów?

Dobrego dnia życzę i udaję się powolnym krokiem w stronę swej szkoły :)))

środa, 26 stycznia 2011

A świat taki jesienny...

Jesiennie za oknem. Szare niebo podszyte jest deszczem. Nieśmiała mgła rozmazuje pejzaż melancholią. I ta szarość. Smętnie jest, ponuro, bezbarwnie. Szare dymy wplątują się w smoliste gałęzie drzew. Jest w tym dużo smutku, nie ulegam mu jednak...

Poranek mija niespiesznie. Dłużej poleżałam pod kołdrą. Porozmawiałam z M. Staranniej przygotowałam śniadanie. Staranniej malowałam oczy. A teraz aromat kawy się snuje, a na obrzeżach filiżanki przysiadają dźwięki z radiowego muzykowania. Radośnie mi jest i spokojnie. Nastrajam się tymi chwilami...

Od wczoraj ładniej mi w lustrze, bo odświeżyłam kolor swoich włosów, przywróciłam im blask. Ten odcień rudości idealnie pasuje do mojej nowej zielonej sukienki z dzianiny. Lubię zielony kolor, prawie tak bardzo jak czarny. Jedna z moich koleżanek powiedziała mi kiedyś, że w pewnym wieku z czarnego się wyrasta. Może. Wciąż lubię siebie w czerni...

Znowu mniej czytam. Znowu za szybko układam się spać. Czas to zmienić, przestawić się, zacząć ocalać noce...

sobota, 22 stycznia 2011

Nieco matowo...

Ostatnie dni z tych, które należałoby wymazać z kalendarza. Pośpiech, bycie jak w kołowrotku, różne "trzeba". Lubię uczyć, nie znoszę tworzyć dokumentacji, niesamowitej ilości papierków, zestawień i zestawień zestawień. W różnych wersjach: w dzienniku, w tabelkach, w wersji elektronicznej, w formie sprawozdania. Zrobiłam prawie wszystko, zostały mi jeszcze uzasadnienia ocen. Ale to po weekendzie, potrzebuję odetchnąć...

Czasem nie potrafię się zdystansować do tego, co mówi jedna z Pań Ważnych. Nie umiem też tych złych emocji zostawić przed drzwiami swojego domu. Trochę trwa moje wracanie do równowagi między bólami głowy i źle przesypianymi nocami. Tak, nie umiem się nie przejmować...

Dziś taki ładny dzień. Niebo w błękitach, z kilkoma smugami w cytrynowym kolorze, spokojne i świetliste. Piję kawę, dosładzam się batonikiem z płatkami owsianymi i żurawiną. Kartkuję nowe "Zwierciadło". Spędzę z nim popołudnie...

Lubię soboty i swoje sobotnie rytuały. Opiekuję się swoim mieszkaniem i sobą. Potrzebuję, by radość wróciła. Potrzebuję poczuć się ładnie. Potrzebuję sporej ilości uczuć i ciepła. I chyba potrzebuję już wiosny...

piątek, 14 stycznia 2011

Taka chwilka...

Padało chyba całą noc. Wiem, bo nie mogłam spać. Wsłuchiwałam się w perkusję deszczowego padania. Wciąż pada. Drobne, srebrzystoniebieskie krople nieregularnym wzorem układają się na szybach. Niebo przybrało odcień chłodnej stali. Powietrze pachnie mokrą ziemią. Zaokienne uliczki skulone w dziwnym półśnie...

A piątek się do mnie uśmiecha. Dziś rozkwitnę kasztanowymi spojrzeniami M. Wieczorem powitam go na peronie. I będziemy czas dzielić na tysiące zwykłych i niezwykłych chwil...

I tylko na chwilkę tu zajrzałam. Zrobiłam sobie przerwę na kawę. Ładzę swój dom, tańczę przy patelni, wysyłam uśmiechnięte latawce do będącego w pociągu M. Lirycznieję sobie Vivaldim, robię miny do lustra i zatracam się w oczekiwaniu...

piątek, 7 stycznia 2011

Z deszczem w oczach...

Deszcz od rana muzykuje. Śnieg spływa szarymi potoczkami. Kiedy szłam po sprawunki, ubolewałam, że nie mam kaloszy. Zamierzałam je kupić, tylko nie umiałam zdecydować, w jakim mają być kolorze, we wzory czy nie. Jakby to miało jakieś znaczenie :)

W powietrzu przytłaczająca szarość. Może to tylko moje subiektywne odczucie, bo i w duszy jakoś mi szaro i smętnie. Ostatnie dni przyniosły niepokojące wiadomości dotyczące stanu zdrowia bliskich mi osób. Martwię się. Staram się pokrzepiać słowami, uspokoić.
Choć sama popłakuję, nie pozwalam na użalanie się. Namawiam do działania, do jak najszybszego szukania pomocy u specjalisty. Czasem to może odbierane jest nie tak, ale myślę, że tak właśnie trzeba...

Piątek mam wolny. Domowo mija mi czas. W filiżance zieleń listków herbaty. W głośnikach Davis, Stańko i Sting...

I tak zwyczajnie po ludzku robi mi się smutno na wieść o śmierci Krzysztofa Kolbergera. Pewnie nie tylko ja pamiętam "Strofy dla Ciebie" w "Lecie z radiem", pewnie nie tylko dla mnie była to wyczekiwana chwila, ubarwiająca wakacyjny czas. Chyba to wtedy pierwszy raz usłyszałam Leśmiana, Tuwima, Pawlikowską-Jasnorzewską, Tetmajera, wtedy pokochałam poezję i ten ciepły głos. A potem fascynowały mnie Jego role. Więc żal, bo za szybko, bo odszedł człowiek i aktor niezwykły...

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Wczorajsze dziesięć minut...

Dzień utkany z jakiejś wewnętrznej pogody. Poniedziałki oswajam późniejszą godziną rozpoczęcia pracy. Celebrowałam więc poranną niespieszność. Z większą starannością formowałam nieład swoich włosów, ładniej umalowałam oczy, każdą rzęsę staranniej uczerniłam. Smakowałam kawę, a na brzegach filiżanki przysiadały jazzowe snuje...

Wczoraj odwiedził mnie brat ze swoimi. Pojechaliśmy do mamy na cmentarz. Bardzo tego potrzebowałam. Mój mały bratanek wie, czyj grób odwiedzamy. Wzruszam się, kiedy mówi: "Babcia patrzy na mnie z nieba, pomacham jej". Piękne, dziecięce rozumienie wieczności :)

Ciepłe popołudnie. Ciepłe od myśli, blasku choinkowych lampek, zapachu jaśminowej herbaty. Taki miękki czas. Z głośników płyną zimowe piosenki Stinga. Amarantowe kwiatki grudniaczka ożywiają prostokąt okna. Wciąż świątecznie u mnie. Wciąż świąteczne drobiazgi tworzą urodę mojej przestrzeni. Najbardziej lubię wianek z szyszek, zimowe domki, rozświetlone płomykami świec i szydełkowe anioły, które czułymi skrzydłami otaczają mój dom...

Za oknem mgiełka szadzi na gałęziach. Drzewa takie
odświętne, spokojne. Patrzę na nie z zachwytem, ich spokój udziela się i
mnie. Słońce zaczyna zachodzić na czerwono, niebo traci głowę,
rozpływając się w barwach. Na ich tle widok ptasich kluczy budzi tęsknotę...