poniedziałek, 3 stycznia 2011

Wczorajsze dziesięć minut...

Dzień utkany z jakiejś wewnętrznej pogody. Poniedziałki oswajam późniejszą godziną rozpoczęcia pracy. Celebrowałam więc poranną niespieszność. Z większą starannością formowałam nieład swoich włosów, ładniej umalowałam oczy, każdą rzęsę staranniej uczerniłam. Smakowałam kawę, a na brzegach filiżanki przysiadały jazzowe snuje...

Wczoraj odwiedził mnie brat ze swoimi. Pojechaliśmy do mamy na cmentarz. Bardzo tego potrzebowałam. Mój mały bratanek wie, czyj grób odwiedzamy. Wzruszam się, kiedy mówi: "Babcia patrzy na mnie z nieba, pomacham jej". Piękne, dziecięce rozumienie wieczności :)

Ciepłe popołudnie. Ciepłe od myśli, blasku choinkowych lampek, zapachu jaśminowej herbaty. Taki miękki czas. Z głośników płyną zimowe piosenki Stinga. Amarantowe kwiatki grudniaczka ożywiają prostokąt okna. Wciąż świątecznie u mnie. Wciąż świąteczne drobiazgi tworzą urodę mojej przestrzeni. Najbardziej lubię wianek z szyszek, zimowe domki, rozświetlone płomykami świec i szydełkowe anioły, które czułymi skrzydłami otaczają mój dom...

Za oknem mgiełka szadzi na gałęziach. Drzewa takie
odświętne, spokojne. Patrzę na nie z zachwytem, ich spokój udziela się i
mnie. Słońce zaczyna zachodzić na czerwono, niebo traci głowę,
rozpływając się w barwach. Na ich tle widok ptasich kluczy budzi tęsknotę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz