środa, 23 września 2009

"Złotawa, krucha i miła..."

Jeszcze w domowym czasie jestem, do pracy mam dopiero za godzinę. Ciszą teraz jestem, choć od rana nastrajałam się do jesieni, słuchając jazzowych snujów. I oto jesień już. W zaokiennym krajobrazie szukam jesiennych oznak. Zieleni wciąż dużo, ale zauważam na liściach refleksy żółci, rudości, pomarańczowej czerwieni, złota. Jarzębiny wciąż strojne są w płomienną czerwień korali. Lecą kasztany...


Wieczorom zacznę wydłużać rzęsy aromatami świec, kolorami herbat, muzyką i ciepłym czasem. Tak bym chciała mieć w tych wieczorach mojego M. blisko, na wyciągnięcie dłoni. Kiedyś...tak będzie kiedyś.


Herbata smakuje latem. Czas na zakupy w ulubionej herbarciarni...


Jesienne perfumy w torebce, jesienna torebka, liście na parapecie i kasztany...


A w jesień wkraczam w nowych ciemnozielonych butach na obcasach :)

niedziela, 6 września 2009

Pojesienniał świat...

Pojesienniał świat. Za oknem wiatr szumi i szeleści, plumkająco deszcz pada, a niebo jest we wszystkich odcieniach szarej melancholii. Zieleń już taka przytłumiona jest. Liście kasztanowców, malowane rudością i złotem, matowe dziś bardzo bez słońca. Skrawki lata oddalają się ptasimi kluczami...


I czytam, i słucham muzyki. Łagodnie jest, kołysząco. Kocio moszczę się w zielonym fotelu. Otulona kolorowym pledem w dłoniach trzymam ulubiony kubek z herbatą, dostrajam się do jesieni. Cynamonowy aromat świec zatrzymuje się na krawędzi chwil, oglądam wakacyjne zdjęcia, wspomnieniami oczy rozjaśniam...


"Moje myśli biegały końmi/ Po niebieskich, mokrych połoninach..."


Tak, kiedyś znowu pojedziemy w Bieszczady...


A dziś ubieram się w jesień, zaplątuję w kolory wrzosów, umagiczniam myśli, wymarzając jesień z M. Kolejną naszą jesień...

środa, 2 września 2009

Kartek zieleń...

Zbyt rzadko tu zaglądam, a przecież lubię ocalać w słowach swoją codzienność, zapisywać ważne, zwykłe i niezwykłe. Obiecuję sobie pisać częściej...


Dziś mam do pracy na późniejszą godzinę. Poranek miał więc posmak wakacyjnej niespieszności. Tak jak lubię, snułam się po domu w nocnej koszulce, zapatrzyłam się w zaokienny świat. W alei zrudziały czupryny kasztanowcom, ptaki gromadami kropkują niebo, szykując się do odlotu, a niebo dziś w błękitnoszarych melanżach melancholii. W powietrzu krąży schyłek lata. Światło ma inne odcienie...


Teraz jest czas czerwonej herbaty, otwartym oknem gorzki zapach dymu się sączy i nachalnie docierają dźwięki piły elektrycznej...


Ostatni tydzień wakacji miał kolor oczu M. i ciepło jego obecności. Tak lubię to nasze bycie ze sobą. Bycie na wyciągnięcie ręki, na spojrzeń bliskość. Kocham M. I tak się raduję tym wszystkim, co jest i trwa. Tyle we mnie spokoju, zachwytu, ufności, wdzięczności i szczęścia...


I nie tęsknię za stanem, który tak dobrze i boleśnie znam: bycia z sobą samą...

niedziela, 23 sierpnia 2009

Tak cicho...

Wakacje nieuchronnie zbliżają się ku końcowi. Żal. Tyle w nich było spokoju i dobrych, szczęśliwych chwil. I były poranki bez obolałego kręgosłupa i mrowienia w palcach dłoni. I choć budynek szkoły widywałam z okna swego, nie myślałam o pracy ani o Paniach Ważnych. Jeszcze tydzień wolności i beztroski. Jeszcze niespieszność, jeszcze myśli spokoju pełne...


A jutro przyjeżdża mój M. Jestem oczekiwaniem i cieszę się na wspólny czas. Odliczam godziny, dobre jest blisko...


Niedziela jest pełna słońca i ma kolor błękitnego nieba, którym wędrują baranki obłoczków. W kuchennym oknie obraz alei kasztanowej. Zieleń liści zrudziała i pożółkła. I choć cieszę się wciąż trwającym latem, czekam na jesień. Lubię te swoje przedjesienne nastroje. I mam już troszkę jesieni u siebie: w wazonie wyraziste kolory strzępiastych astrów i aksamitne płatki wielobarwnych cyni, wieczorami palę waniliowe świece, słucham plumkającej muzyki, piję jesienne herbaty i pachnę jesiennymi perfumami...


Teraz rozkołysana Diana Krall, kojąca błogość i zieleńsza, na myśl o jutrze, zieleń moich tęczówek...


Lubię siebie w tej wersji :)

wtorek, 18 sierpnia 2009

Sierpniowe muśnięcia melancholią...

Wróciłam, bogatsza o czas z Małym, o bycie częścią jego wyobraźni podczas zabaw, o wszystkie przeczytane książeczki, zaśpiewane piosenki, nauczone wierszyki, o figle i rozmowy. Wartościowy to był czas. Dobry i radosny dla mnie...


Od wczoraj domowa jestem. Ogarnęłam nieco przestrzeń Samotni, rozpakowałam torbę, wracałam rzeczom ich miejsca. Wieczorem, na balkonie stojąc, wpatrywałam się w kolory nieba. Wysyłałam do mojego M. latawce w kolorze indygo i moją tęsknotę. Tęsknotę do brązowych oczu, do ciepła dłoni, do palców wędrujących moim ciałem, do przytulenia, do wspólnego czasu, do bliskości...


Sierpień nie skąpił słońca, choć dziś zaokienny świat w jesiennej aurze. Wiatr mierzwi wciąż jeszcze zielone czupryny drzew, niebo w niebieskoszarych smugach. Na polach miodowa żółć ściernisk, jarzębina koralami obwieszona czerwonymi, w ogrodzie zakwitły wrzosy. Tak blisko już koniec wakacji. A ja wrysowuję siebie jeszcze w wakacyjny czas, pielęgnuję w sobie spokój, błogosławię ciszę, słucham świerszczowych koncertów, rozkoszuję się niespiesznością, ogladam zdjęcia i uśmiecham się do wspomnień...


I szczęśliwie mi jest...

piątek, 7 sierpnia 2009

Pejzaż słów...

Zapisać, ocalić, choć tak trudno wszystkie chwile ogarnąć słowami...


W Bieszczadach trochę jakby czas przystanął, a człowiek pokornieje wobec przyrody tam jeszcze dzikiej. To była moja pierwsza wyprawa w ten świat niezwykły. M. pokazał mi swoje Bieszczady...


Jakże dobre było to uczucie szczęścia i swobody, którym byłam przepełniona. To były takie dobre dni bliskości codziennej...


Zawieszeni między ziemią a niebem wędrowaliśmy bieszczadzkimi ścieżkami. Urzekała nas cisza i prawie bezludność na szlakach. Zachwycały widoki pięknem pulsującym w sercu...Smerek, Połonina Wetlińska, Bukowe Berdo, Tarnica...Tam zieleń nabierała nowych znaczeń. Jej bezkres wieńczyły błękitnopastelowe szczyty gór. Tak, gdzieś blisko był Bóg...


Moja słaba kondycja i bolące nogi. Marudzenie. Pocieszenie M. Wielka cierpliwość jego zasługująca na medal. Chwile, kiedy chciałam się poddać, a jednak wędrowałam dalej, bo jak to powiedział M. warto pokonywać swoje słabości...I ten moment, kiedy już stałam na szczycie i doświadczałam piękna, był nagrodą...


Połoniny. Słońce i wiatr. Motyle. Gobelin traw i barwnych kwiatów. Zapach ziół. Malownicze osty...


Zaczarowały mnie malutkie drewniane cerkwie i dźwięki dzwonów...M. opowiadał mi bolesną przeszłość ludzi i miejsc...


To był też czas dobrych rozmów...dzielenia się sobą...bycia...radości...bliskości najbliższej...


I świecił nam rosnący księżyc złoty, a niebo usiane gwiazdami obdarzało spokojem...


Świerszczowe kapele muzykowały tak pięknie...


Kolory muzealnych ikon przemawiały poezją...


A potem był Kraków i jego magia. I zakochałam się w witrażach Wyspiańskiego i freskach w kościele św.Anny...Zachwyciły wieczorne Planty i Kazimierz...i były z nami cienie wszystkich Wielkich...


Słowa...chyba nie ogarną dobra tych naszych wakacyjnych dni...

poniedziałek, 13 lipca 2009

Domowo...

Liryczna lekkość popołudnia, ciepłe powietrze wchodzące przez otwarte drzwi balkonu, chłodny smak sorbetu truskawkowego, czerwień gladioli od M., światło bardziej błękitne niż białe, zaokienny świat mieni się słońca blaskiem...


Domowo mi jest i spokojnie. Drobiny ciszy mieszają się z zaokiennymi dźwiękami ptasich piosenek, psich szczekań, dalekimi odgłosami przejeżdżających aut. Znowu czytam. Historię opowiedzianą w "Pływaku" odbieram jakoś bardzo osobiście. To opowieść nie tylko o dzieciństwie na Węgrzech, ale także opowieść o opuszczeniu, tęsknocie, samotności, poszukiwaniu domu i niezwykłej więzi narratorki z bratem...


Lipiec mija powoli. Zachwyca kolorami dojrzewających zbóż z wplecionymi weń makami, chabrami i rumiankami, soczystością zieleni, smakami ogrodowych warzyw i owoców, zapachem wieczorów i wieczornymi koncertami żab i świerszczy...