Lubię późne wieczory. Wieczory z ulotnością mijającego dnia gdzieś pod powieką, z szeptem muzyki, z ciszą zaokienną, z myślami uładzonymi, z turlającymi się gdzieś po podłodze drobinkami snu. Ocalam czas od niebytu, od snu...
Piosenki Jonasza Kofty. Niedzisiejsze słowa, niezwykli wykonawcy i "zamyśleń nagłych" szelest, bo "trzeba marzyć"...
Dobry dzień. Dzień spędzony z bratem, bratową i Małym. Zabawa w "nożyce, kamień, papier", gra w domino, rozmowa na temat oszukiwania i przegrywania, dziecięce łzy, układanie wyrazów, liczenie do stu :) To był taki pełen ciepła czas...
Mrok się sączy grafitowym cieniem, światło lampki rozwiesiło swój bezpieczny płaszcz w ciepłym miodowym odcieniu. Gdzieś między jedną filiżanką herbaty a drugą na krawędzi nocy przysiadła złota poświata księżyca...
Otwarte okno, srebrzysty chłodek po niespodziewanym deszczu i ten specyficzny zapach unoszący się w powietrzu, zapach ziemi rozgrzanej lipcowym słońcem...
Dziś tęsknię za czymś, czego nie ma...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz