wtorek, 20 września 2016

A tak...

Poranki w firankach z mgieł, popołudnia rozsłonecznione, wieczory liliowe i płomienne. W powietrzu zapach jeszcze nie wczesnej jesieni, ale późnego lata, tego z pastelowym słońcem, z płowiejącą zielenią. Wiem jednak, że jesień nadchodzi, a z nią tlą się tak nieśmiało jesienne subtelności. Lekkie wiatry plotą opadające liście w warkocze, herbacianą żółcią, rudościami i purpurą chryzantemy ożywiają pejzaże straganów. Spacery w ogrodzie mają już zupełnie inny zapach, korony drzew mienią się bursztynowymi refleksami słońca...


Weekendową wolność celebrowałam z M. w Toruniu. Byliśmy tam kilka lat temu i postanowiliśmy przypomnieć sobie miasto i tamten czas. I miasto wydało nam się jeszcze piękniejsze niż wtedy. Oczarowały nas odremontowane kamieniczki, wymuskane uliczki. Uroczo spacerowało się Starówką wieczorową porą. Światłocieniami jesiennych barw szurały nam liście, a my, przemierzając uliczki, mnożyliśmy dobre chwile :)


Dziś mam mniej lekcji, więc wybrałam się na cmentarz do rodziców, zawiozłam jesienne kwiaty, zapaliłam światło, podumałam, odwiedziłam dawną sąsiadkę. Teraz już dom. Piosenki z płyty "Pamiętajmy o Osieckiej". Stare piosenki w nowych wykonaniach i ponadczasowe słowa, więc tak sobie lirycznieję przy kawie...


I prawie minął wtorek...


Kiedy patrzę na zjawiskową Karolinę Gruszkę na okładce nowego "Zwierciadła", tęsknię za dawną rudością swoich włosów...

piątek, 9 września 2016

Wrześniowe drobiazgi...

Upalny wrzesień. Jest tak ciepło, że trudno wytrzymać w rozgrzanej klasie, uczniowie narzekają, że jest jak w saunie. Z pracy wracam zmęczona i w domu odgradzam się od tych wysokich temperatur i trochę od świata opuszczonymi roletami. A świat piękny jest. Liście zmieniają barwy, jeszcze tak nieśmiało, niespiesznie, ale już zauważa się odcienie żółci, refleksy pomarańczu, czerwienie, rudości...


Astry w przepychu barw, georginie i margerytki. Z takich kwiatów układam bukiet w wazonie. Zachwycam się zachodami słońca i niebem z flotą obłoków. I jeszcze jestem taka wakacyjna...


Zadowolona jestem z planu lekcji. Mam nawet przyzwoitą liczbę godzin, choć mogłabym mieć więcej. Uczę jedną pierwszą klasę w tym roku i próbuję jakoś okiełznać ich gadulstwo. Znam już wszystkich z imienia i nazwiska i nie mylę się, zwracając się do nich :)


Teraz jest czas kawy, szemrzących dźwięków z płyty Niny Simone i błogiej radości z piątku...


Codziennie spaceruję po parku, staram się chociaż 40 minut popedałować na stacjonarnym rowerze. Mogłoby to mieć zbawienny wpływ na mój kręgosłup, ale jakoś nie ma...


Wieczorami szydełkuję "kwadraty babci" na kolejną kapę. Czytam "Bękarta ze Stambułu" i znowu daję się zaczarować Safak...

piątek, 26 sierpnia 2016

Pożegnania...

Lekki wiatr kołysze firankę, mnie kołyszą dźwięki Anny Marii, które leciutko pachną jesienią. I ona jest już, choć wokół zieleni tyle. Liście klonów muśnięte czerwienią, złote listki brzóz, chłodne wieczory, ranki w batikach mgieł, zapach jabłek i śliwek, puste bocianie gniazdo, sejmiki ptaków gotowych do pożegnania- to wszystko zaświadcza o nieśmiałej jeszcze obecności Jesiennej Pani...


Żegnałam się z wakacjami nad morzem. Słońce było pastelowe, niebem płynęły floty białych obłoków, a morska woda raz była niebieska, raz w kolorze szampana, lekko wzburzona, w grzywach fal. I dobrze było iść brzegiem, stopy zanurzać w chłodnawej wodzie i piasku, mieć nad głową mewy, czuć wiatru powiew i nie myśleć. Nie było ludnie. I tak, zbierałam muszelki, przesypywałam piasek między palcami, wpatrywałam się w ten spokojny bezkres...


Dom już oddany. I choć najważniejszy był dla mnie ten z czerwonej cegły, w którym mieszkaliśmy z rodzicami, a potem musieliśmy się wyprowadzić już bez mamy i do którego wróciłam już sama, kiedy zaczęłam pracę w szkole, to jednak przez lata był domem taty, a ja bywałam tam i trochę mnie tam zostało. Od środy nowi mieszkańcy będą tam zapisywać swoją historię...


Dziś brat ze swoimi wraca do ich szwedzkiego domu. I zawsze kiedy się żegnamy, żal mi, że tak daleko jesteśmy do siebie...


Dziś rada. Ostatni rok pracy w takiej formie. Mnożą się pytania. Pojawia się lęk o przyszłość, bo lokalni politycy mają pomysłów bez liku...


Niby o tym nie chcę myśleć, ale czuję niepokój...

środa, 20 lipca 2016

Błękitne nuty...

Słoneczne popołudnie. W kuchni gotujące się gołąbki. W oknie błękit nieba tak idealny, że wygląda jak namalowany. Cisza domu. Leniwie płynący czas...


Wyprawa z Małym bardzo się udała. Dużo chodziliśmy, zwiedzaliśmy, cieszyliśmy się z zadowolenia Małego. Zatrzymałam te wspólne chwile na fotografiach. Mały tęskni za rodzicami, codziennie do nich dzwoni, opowiada o wrażeniach, pyta o sprawy ich domu w Szwecji, odlicza dni do ich przyjazdu...


Smaki tych dni: fasolka, bób, młode ogórki, pomidory, zupa jarzynowa, drożdżowy placek z wiśniami i kruszonką, czerwone porzeczki, cukinia, kalafior. Pyszne :)


Pierwsze georginie w wazonie, truskawkowy koktajl, "Pani" kupiona dla wywiadu z Meryl Streep, świeżo zmielona kawa, czekająca na zaparzenie i przygotowana do czytania książka " Charlotte Bronte i jej siostry śpiące". Lubię biografie i chciałabym, by ta mnie nie rozczarowała. I twórczość sióstr lubię, najbardziej "Wichrowe wzgórza"...


A wakacje mijają zdecydowanie za szybko :)

piątek, 1 lipca 2016

Sennie...

Niebo w lekkich waniliowych obłoczkach. Liście mieniące się najrozmaitszymi odcieniami zieleni i promienie słońca przepuszczone przez ten zielony filtr. Znowu robi się upalnie, znowu nieruchomieje powietrze...


Lipiec mieni się żółciejącymi polami, tasiemkami maków, chabrów. Pachną wciąż lipy, a wieczory rozedrgane są poświatą barw zachodzącego tak ładnie słońca...


Druga kawa mi towarzyszy, bo jakoś mi sennie. Może dlatego że budziłam się w nocy, bo śnił mi się ten karny Kuby Błaszczykowskiego. Wczoraj całym sercem kibicowałam Polakom i Błaszczykowskiemu, bo to jego fanką jestem :)


Trójka mi gra, krzątam się w kuchni. Dom mój pachnie koprem, posiekaną pietruszką. Przygotowuję zapiekankę z cukinii i ziemniaków...


W Zawrociu, o którym teraz czytam, trwa późna jesień i dziwnie się dzieje. Matylda jednak jest nadal niezwykłą postacią, a autorka oczarowuje swoją prozą, najbardziej pięknem języka, szczególnie w tych fragmentach, kiedy Matylda zwraca się do babki...


W wazonie mam piękną lilię. Ma płatki w szafranowej żółci i kropki w bakłażanowym odcieniu. A jak pachnie...


Tak...i jestem w oczekiwaniu, bo za niedługo pociągiem M. przybędzie...

środa, 22 czerwca 2016

W kawowym nastroju...

Popołudnie pachnie jaśminem i słoneczną spiekotą. Smakuje właśnie zaparzoną kawą. W powietrzu lekko fruwają wakacyjne fluidy. Jeszcze tylko jutro i w piątek po uroczystym apelu zaczną się oczekiwane wakacje. Nic to, że jeszcze tydzień trzeba będzie spędzić w pracy. Będzie jednak inaczej...


Raduję się wynikiem egzaminu moich uczniów. Osiągnęli średnią wyższą niż średnia krajowa (o 5 punktów procentowych wyższą). Kiedy informuję dyrekcję, że chcę ufundować dziewczynie z najlepszym wynikiem (100%) nagrodę książkową, jedna z pań ważnych rzuca pytanie: Czy to będzie nagroda twojego imienia? Złośliwość jak drobne igiełki dotyka, może nazbyt dotyka. Moja koleżanka, druga polonistka, jedyna, która nie pogratulowała ani uczniom, ani mnie...


A wczoraj wizyta w centrum onkologii. To miejsce, gdzie zatrzymuje się świat. To miejsce, w którym świat boli i uczy pokory, cierpliwości, godzenia się. Bardzo smutne miejsce. Moje wyniki kontrolnych badań nie są złe...


Pola w krajkach maków i chabrów. Pachną lipy i w ich gałązkach trwa hymn pszczelego jestestwa. I zieleni tyle. Przychodzi kolejna paczka z książkami, a w niej kolejny tom opowieści o Zawrociu i Matyldzie. Już czuję niecierpliwości drżenie w koniuszkach palców...

czwartek, 9 czerwca 2016

Ku pamięci :)

Zapach truskawek. Dostarczona paczka z książkami. Słońce pląsające po słojach podłogi. Cisza mojego domu i zapach kawy...


Czerwiec raczy upałami. Przekwita mój ulubiony czarny bez, kończy się czas piwonii, pierwsze róże uwodzą swoim zapachem. Dni są tak uroczo długie. Wieczory przychodzą leniwie, rozlewają się odcieniami błękitów, pastelowych pomarańczy, jasnego złota i delikatnych jak muślin różowości...


Pięć dni spędziłam u brata. Byłam na komunii bratanka. Wzruszająca i skromna to była uroczystość. Dzieciaczki w albach, dekoracja bez przepychu, proste i ciepłe słowa kazania do dzieci, oprawa muzyczna wspaniała. Dźwięki skrzypiec, klarnetu, gitary w powietrzu trwały, łącząc się z organami i śpiewem uczestników uroczystości. A Mały bardzo przejęty, poważny i radosny. A ja, widząc go takim, wzruszyłam się baaaardzo...


Te kilka dni, tam u nich, w szwedzkiej przestrzeni pozwoliły mi cudnie się poczuć. Miałam wrażenie, że już jestem na wakacjach. Nie myślałam o pracy, o tym, że końcówka roku szkolnego przede mną. Cieszyłam się widokami, kawą na tarasie, stąpaniem boso po trawie, spacerami nad wodą, rodzinnym czasem, zabawami i rozmowami z Małym. I nawet podróż nie była męcząca...


Czwartkowy czas mija mi domowo...