piątek, 26 sierpnia 2016

Pożegnania...

Lekki wiatr kołysze firankę, mnie kołyszą dźwięki Anny Marii, które leciutko pachną jesienią. I ona jest już, choć wokół zieleni tyle. Liście klonów muśnięte czerwienią, złote listki brzóz, chłodne wieczory, ranki w batikach mgieł, zapach jabłek i śliwek, puste bocianie gniazdo, sejmiki ptaków gotowych do pożegnania- to wszystko zaświadcza o nieśmiałej jeszcze obecności Jesiennej Pani...


Żegnałam się z wakacjami nad morzem. Słońce było pastelowe, niebem płynęły floty białych obłoków, a morska woda raz była niebieska, raz w kolorze szampana, lekko wzburzona, w grzywach fal. I dobrze było iść brzegiem, stopy zanurzać w chłodnawej wodzie i piasku, mieć nad głową mewy, czuć wiatru powiew i nie myśleć. Nie było ludnie. I tak, zbierałam muszelki, przesypywałam piasek między palcami, wpatrywałam się w ten spokojny bezkres...


Dom już oddany. I choć najważniejszy był dla mnie ten z czerwonej cegły, w którym mieszkaliśmy z rodzicami, a potem musieliśmy się wyprowadzić już bez mamy i do którego wróciłam już sama, kiedy zaczęłam pracę w szkole, to jednak przez lata był domem taty, a ja bywałam tam i trochę mnie tam zostało. Od środy nowi mieszkańcy będą tam zapisywać swoją historię...


Dziś brat ze swoimi wraca do ich szwedzkiego domu. I zawsze kiedy się żegnamy, żal mi, że tak daleko jesteśmy do siebie...


Dziś rada. Ostatni rok pracy w takiej formie. Mnożą się pytania. Pojawia się lęk o przyszłość, bo lokalni politycy mają pomysłów bez liku...


Niby o tym nie chcę myśleć, ale czuję niepokój...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz