sobota, 27 marca 2010

Codzienny uśmiech soboty...

Sobotnie minuty w szarych kolorach nieba. Za oknem chłód i niewiele światła. W kołysce gałęzi ptaki cichną, za to deszczowe sygnaturki dźwięczą kroplami srebrnymi. Świat pełen jest parasoli...

Sobotnio celebruję czas, niespiesznie. Po kociemu moszczę się w fotelu, czytam, zanurzam się w ciszę swojego domu albo pozwalam dźwiękom snuć się odcieniami. I mam w oczach spory kawałek nieba dzięki słowom od M. I raczymy się zieloną herbatą z Davisem. Gromadzę w sobie smutek dźwięków, zamyślam się głosem trąbki. Jest w tym jakaś melancholia, ale jej nie ulegam...

W moich kolorowych czasopismach portrety wyjątkowych kobiet. Czyżewska. Szykulska. Ostaszewska. Piękne, niezwykłe, utalentowane, z pasją, podążające swoją, często niełatwą, drogą...

W szklanym kieliszku na nóżce mam kilka stokrotek. Przyniosłam je sobie, kiedy wracałam z zakupów. Ot, taka namiastka wiosny...

A ja tęsknię za spacerem w ogrodzie...

wtorek, 16 marca 2010

Pejzaż w ramie...

Powietrze drży pajęczyną bieli i świat wciąż srebrzy się
kryształkami mrozu. Jak z rozdartej poduszki lecą piórka śniegu.
Drobne, zmieszane z deszczem. Tak męczy to niezdecydowanie pogody, brak
harmonii. Pomiętym zimnem ptasim skrzydłom brak lekkości i
finezyjności. I słońce jest gdzieś daleko...

Popołudnie jest domowym odetchnieniem. Na nitce aromatu zielonej herbaty kołyszą się chwile od muzyki błogie. Za oknem
niebo w chłodnych błękitach otulone jest teraz mgiełką liliowej szarości...

Filmowa "Alicja w Krainie Czarów" podobała mi się, choć różni się od
literackiego pierwowzoru. Wyobraźnia reżysera stworzyła magiczną
rzeczywistość, nieco inną od tej książkowej. Mnie urzekły
surrealistyczne krajobrazy, malarskie plenery, olśniewające kostiumy,
odrobina absurdu i niektóre postaci. Kot z Cheshire jest szary w
niebieskie paski, pięknie się uśmiecha, potrafi znikać, zostając
kawałkiem księżyca. Świetna była Czerwona Królowa. Świetna także z
głosem Figury. Cudownie wyglądał Szalony Kapelusznik...w ogniście
rudych włosach, z obłędem w wielkich oczach o zmieniających się
kolorach, najładniejszych, kiedy były zielone...

Wielu z moich uczniów nie czytało niestety książki, wielu obejrzało ten film jako bajkę, niektórzy szukali w nim siebie...

niedziela, 7 marca 2010

Układanka niedzielna...

Niedziela snuje się niespiesznie. Czas mruczy jakąś świątecznością, którą ja ledwie odczuwam, bo niedziela to jednak nie jest mój ulubiony dzień...

Krajobraz zaokienny uperlony śniegiem, mroźne powietrze, ale przez szyby okien mocne, marcowe słońce kładzie się jasnymi smugami na podłodze. A niebo jest w pastelowych błękitach i płyną nim dmuchawce białych obłoków. Ładnie...

Siedzę w swoim zielonym fotelu. W ciszę mojego domu miękko opada intensywny zapach hiacynta. Kontempluję urodę jego szafirowych płatków. Patrzę na drzewa w pierścionkach ptasich głosów. Delektując się smakiem zielonej herbaty z płatkami śliwy, mam pod powiekami obraz kwietniowych sadów rozkwitłych zaróżowioną lekko bielą. Wiosno, bądź już, bądź...

Potrzebuję zieleni, młodych kolorów i tego, by nicią ciepła świat był opleciony...

Szczęśliwiej mi jest po telefonicznej rozmowie z M.

Daję się uwodzić metaforycznemu językowi "Płaskudy" Jagielskiej...

poniedziałek, 1 marca 2010

Przedwiosennie...

Powietrze pełne jest deszczowych kropel. Niezmierzone potoki płyną ulicami i chodnikami, melodią kałuż wiosna się zbliża. Gorzko pachnie ziemia tym charakterystycznym, trudnym do zdefiniowania aromatem. Skrzydła wiatru łomocą, plączą, pociemniałe od wilgoci, gałęzie drzew. I ptaki nastroszone deszczem, z opuszczonymi skrzydłami, czekają na złotą smugę słońca...

A ja wciąż trzymam w dłoniach weekendowy czas, który mijał nam z M. w miękkim kokonie mojego domu. Tak szybko minęły chwile dobre wspólnością, rozkołysane piosenkami Sade z nowej płyty, którą podarował mi M. I to był też czas, w którym zieleń moich oczu przysiadała na opuszkach palców M. rozszeptanych czułością i kochaniem...

Wczoraj, późnym wieczorem zasiadłam przed telewizorem, by obejrzeć dokument o Szymborskiej. To jedna z wielu moich ulubionych poetek. Tyle monologów wygłosiłam do jej portretu, wiszącego u mnie w czasach, kiedy pisałam pracę magisterską na temat tej wielkiej poezji. Ciekawa byłam wczorajszego filmu. Niestety nasza telewizja to, co ciekawe i wartościowe nadaje bardzo późno i okrasza obficie długimi blokami reklamowymi. Dotrwałam do północy. Chciałam na chwilę, podczas kolejnej porcji reklam, przymknąć oczy, no i zasnęłam. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję na powtórkę programu w jakiejś rozsądnej porze...

Za oknem gołębi odcień szarości. W filiżance Orientalny Ogród czarnej herbaty z płatkami kwiatów. Jej aromat miesza się z dźwiękami piosenek Sade. Tyle pięknego smutku w nich jest...

Kupiłam sobie dziś wiosnę w postaci szafirowych hiacyntów i żółtych tulipanów...

poniedziałek, 22 lutego 2010

Niczym Kleopatra :)

Weekend upłynął pod znakiem relaksu. Babski wyjazd do Spa okazał się ucztą dla ciała i ducha. Nie przypuszczałam, że tyle przyjemności może sprawić pławienie się nie we własnej wannie. Z entuzjazmem korzystałam z parku wodnego,  jacuzzi i innych dobrodziejstw akwaterapii. Poetycką prawie była "mleczna kąpiel Kleopatry", a prozaicznością trącił "kubeł zimnych doznań", złagodzony potem relaksacyjnym "słonecznym niebem" i innymi przyjemnościami :)

Relaksował nas inny rytm dnia, beztroskie pogaduszki i długie spacery. Plaża była układanką ze zmrożonego śniegu i lodu. Słońce intensywnie świeciło, w bezwietrznym powietrzu wyraźnie czuć było wiosnę, a morze emanowało zielono- szarym spokojem. Tylko mewy swym natarczywym piskiem płoszyły ten spokój...

Obiecałyśmy sobie z koleżankami, że na jednym wyjeździe się nie skończy...

Czuje się już, że dni są coraz dłuższe, że więcej w nich światła. Teraz w zaokiennym krajobrazie niebo zakwitło czerwienią odchodzącego słońca, koronki drzew zaróżowiły się nieco, szafirem mrok się skrada. Tylko wiosna wciąż jest gdzieś daleko...

niedziela, 31 stycznia 2010

Już jutro...

Wczoraj świat jakby spowity śnieżnym welonem. Zadymki, zamiecie, zawieje i miało się wrażenie, że będzie tak bez końca. Martwiłam się i denerwowałam, bo brat ze swoimi wczoraj wracał do ich dalekiego domu. Telefony z drogi przynosiły uspokojenie...

Niedzielny poranek witał mnie dziś tkliwym błękitem nieba i odświeżoną bielą śniegu, skrzącą się kryształkami mrozu w złotym słońcu. Kopertę dnia otwierałam zapachem kawy, dźwiękami radiowego grania i myślami o podróży. Jutro wyjeżdżam do M. Mam nadzieję, że drogi będą już przejezdne, że autobusy będą kursowały, a potem dotrę pociągiem bez niespodzianek...

I cieszę się na nasze bycie razem, na dni wspólne. Będziemy zasypiać i budzić się obok siebie, jeść razem posiłki, robić zakupy w przyosiedlowym sklepie, pójdziemy do kina, będziemy spacerować, rozmawiać, milczeć, śmiać się, spierać o drobiazgi, ocalać wieczory. M. obiecał mi wyprawę na sanki :) i pewnie zaplanował kilka niespodzianek :)

Niedziela snuje się więc oczekiwaniem. Oczy rozświetlam zaokiennym pejzażem, lirycznieję tęsknotą, myślę dniami, które nadejdą...

piątek, 29 stycznia 2010

Tej bieli przeciwstawiam kolory wieczoru...

Białośnieżność męczy coraz dotkliwiej. Przedwczoraj i wczoraj sypało, wiało, drogi stawały się nieprzejezdne, do kogoś nie dojechała karetka, odwołano zajęcia w szkole, nie było pieczywa w sklepie, przygasało światło. Mijaj zimo, mijaj...

W oknie dzień zamilkł granatowym kolorem mroku. Aksamitnym motylem czerni wieczór sfrunął i spogląda złotymi oczyma ulicznych latarń. W ciszy pokoju blask lampki z wiklinowym kloszem fosforyzuje ciepłem. Mam czekoladę w kubku i czekoladowe świeczuszki. Smakowity aromat snuje się optymizmem...

Obejrzałam "Rewers". Bałam się, że się rozczaruję, że czytane, zupełnie niepotrzebnie, recenzje i komentarze wpłyną niepozytywnie na odbiór filmu. Tak się jednak nie stało. Podobała mi się ta historia z jednej strony dramatyczna, z drugiej zabawna, ironiczna i dowcipna. Cudowna scena z absztyfikantem-księgowym i scena w bramie, kiedy bohaterki radują się na wieść o śmierci Stalina. To gra konwencjami, symbolami, które znawcy na pewno wielorako interpretują. Ja znawcą nie jestem. Mnie urzekła czarno-biała stylistyka zdjęć, klimat lat 50-tych, takie obyczajowe obrazki z tamtych lat, fantastyczna muzyka, próba odtworzenia dawnej Warszawy...

To także film o kobietach, o ich codzienności w atmosferze inteligenckiego domu. O kobietach, które nie godząc się z peerelowską rzeczywistością, mają w sobie godność i zachowują jakąś dawność w sposobie bycie. Świetnie zagrała i Janda, i Polony, i Buzek. Ta ostatnia w roli Sabinki cudownie brzydka, rewelacyjnie wyraziła nieatrakcyjność, zakompleksienie i tęsknotę za miłością bohaterki. A potem Sabina znajduje w sobie odwagę i jest wierna sobie i swoim zasadom...

No i jeszcze na uznanie zasługuje gra Dorocińskiego, który wcielił się w postać ubeka o wyglądzie jak z "Casablanki"...

A piątkowy wieczór jest początkiem moich ferii...