niedziela, 8 grudnia 2024

W blasku...

Niedziela mija domowo, ale szybciej niż sobota. Jesteśmy sobie z M., raczymy się zimowymi herbatami i kawami, opowiadamy sobie czas ostatniego tygodnia, bo tak jakoś u niego w pracy nagromadziło się problemów, a u mnie pogodnie i już w takim przedświątecznym nastroju. I po raz kolejny myślę i piszę, że mam szczęście pracować ze świetnymi ludźmi, czego niestety nie doświadcza M. Czy Wy też macie w pracy sygnalistów?

Grudzień bardziej listopadowy, szary, bury i deszczem drobnym zmatowił pejzaż. A ja palę świeczki, światełkami dodaję blasku chwilom...

Wczoraj świętowaliśmy moje wtorkowe urodziny, kameralnie, we dwoje. I jakoś nie myślę, że znowu w metryce przybyło. Ostatnio po tym, co przychodzi nowe do szkół, marzę, by mieć już wiek emerytalny...

Tymczasem robię małe przymiarki do świąt. Słucham pastorałek i tej ulubionej o pastuszku bosym, wyświetlam rozpisane w głowie plany na te dni, tworzę listę zakupów i nie martwię się, że ze wszystkim jestem daleko...

środa, 4 grudnia 2024

Poranki w falbankach...

Z sowy stałam się skowronkiem. Lubię wcześniej nie tylko się obudzić, ale wstać. W oknie czerń, a ja rozświetlam dom i domowe chwile światłem lamp i grudniowych światełek, gotuję owsiankę, parzę pierwszą kawę i pozwalam dźwiękom się snuć. Mam poczucie, że dzień będzie dłuższy, że to poranne bycie z sobą i dla siebie tak dobrze mnie nastroi...

Wczoraj długim spacerem w wioskowym ogrodzie żegnałam się z jesienią. Wiele razy pisałam, że jesień to moja pora, że uwielbiam jesienny barokowy przepych barw, złocistości i subtelności aury, chwile srebrzone deszczem, wszystkie umilacze, zamyślenia swoje i celebry. Pięknie wczoraj słońce odchodziło, sprawiając, że godziłam się z tym końcem jesieni jakoś łatwiej...

I teraz już czekam na białe poranki grudnia, na lustra lodowe, wirujące gwiazdki śniegu w złotym blasku ulicznych lamp i księżyca. W oczekiwaniu adwentowym wpatruję się w blask pierwszej świecy w adwentowym wieńcu i ta myśl, że ta pierwsza świeczka jest Nadzieją, krzepi...

I już jestem gotowa na fleciki i dzwoneczki grudniowych piosenek, zapach pierników, zimowe smaki kaw i herbat. Przypomnę sobie świąteczne książkowe opowieści, obejrzę kolejny raz jakąś ekranizację "Opowieści wigilijnej", "Holiday", będę nucić pastorałki i kolędy i tęsknić jakoś bardziej za dzieciństwem, za gwarnymi świętami, za czasem, gdy przy stole wigilijnym tyle nas było, a dziś więcej przy nim pustych miejsc. I te myśli nie czynią mnie nieszczęśliwą, przeciwnie, stają się powodem do wdzięczności za tamten czas...

Nauczyłam się, jak zrobić zakładkę do książki na szydełku. I ruszyła manufaktura. Obdarzyłam koleżanki, zrobiłam kilkanaście na szkolny kiermasz. I bardzo te szydełkowe proste wzory mnie relaksują...

Grudniowe dni, mijajcie niespiesznie!


środa, 27 listopada 2024

Grafitowe zmierzchy listopada..

Końcówka roku mknie jakoś szybciej. Listopadowe dni w pelerynie mroku biegną, jakby chciały już minąć i nie słyszeć narzekania. A ja lubię listopady. Za czarną kaligrafię drzew, za minimalistyczny pejzaż kreślony jakby chińskim tuszem, za miękkość wieczorów całych z aksamitu, za czas domu...

W listopadzie inaczej się w tym domu jest. Kiedy za oknem wszechobecna szarość, kiedy świat spowity w kosmatą czerń, kiedy niknie w woalu gęstej mgły, domowy czas złocę płomykami świec, zaparzam kolejne herbaty, uciekam w świat czytanych książek, moszczę się pod kocem i częściej jestem dla siebie...

Cudowną książkę zamówiłam w internetowej księgarni, bo tam dużo taniej. I przepadam w świecie Muminków, oglądam ilustracje, czytam ciekawostki i myślę sobie, że wielbiciele tych białych puchatych trolli powinni tę książkę mieć...

O poranku wiję dobre myśli w czarnych lustrach szyb, słucham szemrzącej muzyki, na śniadanie gotuję owsiankę z malinami i nastrajam się do dzisiejszej wywiadówki myślą, by jak najmniej roszczeniowych rodziców chciało ze mną rozmawiać...

A jak Wy się macie w listopadzie?

piątek, 15 listopada 2024

Jeszcze o październiku...

 

Niezwykły był tegoroczny październik. Dni były słoneczne i ciepłe, a kolory liści czarowały kolorami i wioskowy ogród wyglądał bajecznie...

Dobrze mi było z październikowym czasem, otulałam się barwami, szurałam liśćmi, zbierałam kasztany do domu, kieszeni i torebki, prostowałam myśli podczas spacerów długich i kolekcjonowałam obrazy na listopadowe szarugi i mroki...

I oto jest już ten czas. W grafitowych zmierzchach listopada światłem stają się sfotografowane, zatrzymane październikowe obrazy, te kolory ulubione, odcienie starego zlota, miedzi, czerwieni, żółci i pomarańczu, drzewa w sukienkach kolorowych, mgiełki leciutkie jak batikowe chusteczki, delikatna sepia pejzażu...

W październiku lubię wszystko...

czwartek, 12 września 2024

Wrześniowe momenty...

Tak szybko opadły dni tego tygodnia. Już oswoiłam znajomy rytm. Dom, praca, dom. A wakacje wydają się być czasem tak odległym. Wciąż jednak się nimi uśmiecham...

Wrzesień przyobleka się w jesienne kolory. Świat taki pomiędzy. Afrykańskie upały wreszcie się skończyły i nagle zrobiło się zimno. Lato ucichło. Chłód się panoszy nazbyt jesienie. Ołowiane niebo deszczem się przegląda w kałużach. A ja złocistości potrzebuję, kruchości baśniowych nastrojów, metafizycznej feerii barw, szelestu słonecznych promieni na ścieżkach pełnych liści, jedwabnych nitek babiego lata, nastroju jak u Tuwima. Taka jesień to moja pora...

Wieczorne minuty w szarych kolorach nieba. Chłód za oknem. Miodowe światło zapalonej lampy.  Cudowne kolory dyń w misie. Brązowe kulki lśniących kasztanów na parapecie. Tik- taki zegara opadające w ciszę i coraz wyraźniejsza ciemność na zewnątrz. Zmierzch delikatny jak woalka. Charakterystyczny zapach wczesnej jesieni, jeszcze nie gorzki i nie cierpki...

W ostatnich dniach musiałam wykonać badania do karty zdrowia, bo straciła ważność. Nie robiłam ich w moim ośrodku zdrowia, wybrałam się do Miasteczka i jakie miłe zaskoczenie: panie uprzejme, nie pytlują o pacjentach przy innych pacjentach, przekazują kod do strony, na której można zobaczyć i pobrać wyniki, bez łaski...

Lubię wrześniowe dni, wrześniowe nastroje, wrześniowe wieczory. Po kociemu moszczę się w fotelu, czytam, zanurzam się w ciszę swojego domu albo pozwalam dźwiękom snuć się kojąco. Ułożyłam sobie cudne playlisty, jedną z nich opatrzyłam tytułem "Grafitowe zmierzchy" i słuchając piosenek tam zapisanych, mam w oczach spory kawałek nieba. A teraz raczymy się herbatą z malin z Bajorem i on szepcze tak pięknie i przejmująco "Nie opuszczaj mnie"...

Za rzadko tu bywam...

wtorek, 6 sierpnia 2024

Jeszcze o lipcu...

A lato dopiero się rozwijało, jeszcze w głowie układałam plany podróżnicze i w myślach pakowałam walizkę na dwutygodniowy wyjazd tak, by wiele się w niej zmieściło. A tu już sierpień. Jeszcze o lipcu wspomnę, by ocalić chwile, by mieć je zapisane na potem...

Zatem jeszcze o lecie lipcowym. O podróżach. Najpierw w Wiedniu szukaliśmy siebie sprzed lat i przypominaliśmy sobie miejsca ulubione. I podążaliśmy śladami Sisi, historii i secesji. Spacerowaliśmy ulubionymi uliczkami, zachwycaliśmy się monumentalnym miastem budowanym z rozmachem, przypominaliśmy sobie piękno ogrodów i muzealnej sztuki. Potem w opactwie Klosterneuburg doświadczaliśmy ciszy zamkniętej w kamieniu, chłodu marmuru, złotej finezji baroku i majestatu gotyckiej architektury. Ideał dotykający nieba, przechowujący pamięć o tych, co tu byli, tworzyli, w trudzie codziennej pracy i modlitwy...

A jeszcze potem góry po chmury w bawarskiej krainie. Dni z innym niebem nad głową, z bajecznymi widokami, przemierzane szlakami, w muzyce świerszczy i szemrzących łąk i strumyków. W brewiarzu lipcowego lata zapisuję więc wszystkie chwile i chwilki, malowniczość i potęgę natury, bogactwo kwiatów i kolorów w gobelinie łąk, górskie hale, melodie owczych dzwonków, ochłodę z górskich strumyków i potoków, trud wędrowania i wszystkie "jeśli jest pod górę, będzie i z góry". A ze szczytu widoki wspaniałe i poczucie, że niebo jest na wyciągnięcie dłoni, a świat na dole jest makietą z klocków lego, a człowiek drobinką wśród potęgi natury...

Nie zapomnę o rankach i wieczorach na tarasie naszego wynajmowanego domku, o niespiesznie wypijanej kawie z widokiem gór w oczach, o lekkim wiaterku po zachodzie słońca i smaku białego wina, o czasie bez zegarka i telefonu...

A po wędrówkach między zielenią i błękitem znowu miasto, stolica Bawarii. Spacerowaliśmy słynnym Marienplatz i jego okolicach, by znowu poczuć nastrój tego miasta, poobserwować ludzi, budynki, kościoły. I odkrywaliśmy, a to ciekawy zabytek, detal, napis, elewacja, uroczy zakątek, ciekawy sklep z rękodziełem czy pamiątkami. A w sercu artystycznego Monachium są trzy Pinakoteki, a każda z nich prezentuje inne okresy i style w sztuce...

Na koniec zwiedzaliśmy zamki Ludwika Bawarskiego, zwanego Szalonym albo Bajkowym. Nie szczędził on bogactw na realizację swojej  śmiałej wizji wyrosłej z fascynacji rycerskimi legendami i średniowieczem. Najcudowniej było być w Neuschwanstein, Robił wrażenie nie tylko zewnątrz. Wnętrza są fascynujące, zaprojektowane przez samego króla i świadczą o jego erudycji, wykształceniu, pasji. Cudownie było tam być. No i przecież to ten zamek Disney wybrał dla Kopciuszka ;)

To jeszcze drobiazgi: bukiety zbierane na łąkach, by udomowiały kwaterę, amarantowa jeżówka na klombach, siarczysty deszcz podczas nocnej burzy, niedoczytane z braku czasu książki, miejscowe potrawy, restauracyjki z duszą, poczucie, że jesteśmy gdzieś na końcu świata, gdzie góry bawią się z chmurami...

A potem najmilszy etap podróży: powrót do domu i czas z bratem i jego bliskimi, z Kumą. I miałam poczucie, że słoneczny zegar lipca trochę inaczej odmierzał czas podczas naszych spotkań i rozmów...

sobota, 13 lipca 2024

Pocztówka z Bawarii

 

Pozdrawiam z wakacyjnej wyprawy. Mam tu góry po chmury, malownicze widoki, trudy wędrowania, świerszczową muzykę i czas pod innym niebem z M. Jest pięknie!