Końcówka roku mknie jakoś szybciej. Listopadowe dni w pelerynie mroku biegną, jakby chciały już minąć i nie słyszeć narzekania. A ja lubię listopady. Za czarną kaligrafię drzew, za minimalistyczny pejzaż kreślony jakby chińskim tuszem, za miękkość wieczorów całych z aksamitu, za czas domu...
W listopadzie inaczej się w tym domu jest. Kiedy za oknem wszechobecna szarość, kiedy świat spowity w kosmatą czerń, kiedy niknie w woalu gęstej mgły, domowy czas złocę płomykami świec, zaparzam kolejne herbaty, uciekam w świat czytanych książek, moszczę się pod kocem i częściej jestem dla siebie...
Cudowną książkę zamówiłam w internetowej księgarni, bo tam dużo taniej. I przepadam w świecie Muminków, oglądam ilustracje, czytam ciekawostki i myślę sobie, że wielbiciele tych białych puchatych trolli powinni tę książkę mieć...
O poranku wiję dobre myśli w czarnych lustrach szyb, słucham szemrzącej muzyki, na śniadanie gotuję owsiankę z malinami i nastrajam się do dzisiejszej wywiadówki myślą, by jak najmniej roszczeniowych rodziców chciało ze mną rozmawiać...
A jak Wy się macie w listopadzie?
Uczę się lubić listopady. Jestem na dobrej drodze :)
OdpowiedzUsuńMnie w tym roku niełatwo z listopadem. Zweryfikowałam parę znajomości, więcej czasu spędzam sama, trochę chyba zaszwankowało zdrowie, bo jakaś zmęczona jestem (zaaplikowałam sobie żelazo i sprawdzę, czy da efekty).
OdpowiedzUsuńAle u Ciebie - co zawsze podziwiałam i co mnie zachwyca - nawet w listopadzie pięknie. Zazdroszczę tej umiejętności opisywania.
Serdecznie pozdrawiam.