poniedziałek, 2 listopada 2015

Listopada złocistość...

Złocisty poranek. Widziane z okien kopuły drzew rozsłonecznione złocistym blaskiem, mozaika barw, przejrzyste niebo. Domowy poranek smakujący kawą i szarlotką...


Wczorajszy dzień pachniał nostalgią. Byliśmy z M. na cmentarzu w mojej rodzinnej miejscowości. To mały cmentarz, wciąż, jakoś tak szybko ostatnio, przybywa grobów. W mogiłach bliscy, znajomi, sąsiedzi. Zapalałam światła, przywoływałam wspomnienia, szeptałam modlitwy. A dzień był piękny: słoneczny, ciepły, z wirującymi, opadającymi z drzew liśćmi, cichy i uroczysty...


Po południu, kiedy M. był już w drodze do siebie, wybrałam się na cmentarz tu w P. Słońce zachodziło, barwiło niebo płomiennymi czerwieniami, fuksją i złotym pomarańczem. Drzewa w szpalerze pokory, zamyśleni nad grobami ludzie, migocące płomyki, barwne chryzantemy, młode mamy tłumaczące pociechom istotę tego święta...


A dziś mam wolne, stąd domowy poranek i wczesny wpis. Wybieram się znowu do Soplicowa mojego, bo dziś w małym kościółku msza za moich dziadków, rodziców taty. Dziadka nie znałam, bo umarł, kiedy tata był mały, ale babcia...babcia Franciszka to ktoś arcyważny w moim życiu. Był i jest...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz