Przepadłam, na za długo. Niby chciałam coś napisać, bo przecież lubię zostawiać tu słowa, a jednak dni uciekały, słowa zostawały w głowie...
Nie, nic się złego nie dzieje. Może tylko jestem trochę zmęczona zdalną pracą, bo wymaga ode mnie innych przygotowań, więcej czasu tracę na sprawdzanie prac, odpowiadanie uczniom i rodzicom, którzy często chcą odpowiedzi na już, na pstryk. I choć umiem stawiać granice, to niekiedy się po prostu nie da. Błogosławię moją dyrekcję za zakup tabletów graficznych, dzięki nim o wiele łatwiej prowadzi się lekcje i są znacznie ciekawsze...
Tymczasem już grudzień. Znowu przyszedł za szybko, uświadomił, że kolejny rok się kończy. Lubię grudnie. I przyznaję, że czekałam na jego blask, na odliczanie dni do Bożego Narodzenia, na codzienne adwentowe refleksje okraszone smakiem codziennie innej herbaty z mojego tegorocznego herbacianego kalendarza adwentowego. Czekam na mroźne dni, na pejzaż polukrowany szadzią, na wyraziste bransoletki księżyca, moją grudniową muzykę, która koi, otula i jest jak ciepły koc. I czekam na te wszystkie chwile, zanim pojawi się choinka, zanim udekoruję dom, zanim zapachnie on magią BN...
I przecież jeszcze muszę się pożegnać z jesienią. I jakoś tak nie chcę, bo przecież to jesienią rozkwitam. W długie wieczory zamykam się w łupince swojego domu, wciąż złocę czas płomykami świec, pozwalam snuć się smutnym dźwiękom i ukołysać mój świat. Czuję jednak, że jesień się kończy. Po zapachu powietrza czuję, po coraz niżej rozpiętym niebie...
Cieszę się drobiazgami: kolejną wyszydełkowaną chustą na prezent, ostatnim tomem "Odrodzonego królestwa" Cherezińskiej, nowym kryminałem Puzyńskiej, sukienką w drobne, rude kwiatki na grafitowym tle, paczką kawy o aromacie cynamonu i czekolady, kwiatami w wazonie, kwitnącymi na parapecie fiołkami...
I choć tyle w tym świecie niepewności i lęku, to wydaje się on być jeszcze piękniejszy. Może właśnie dlatego, że tak kruche to wszystko?